To zdjęcie wrzuciłam na FB kiedy Niemcy grały przeciwko Stanom Zjednoczonym. I bez kitu, tak właśnie się czułam. Gdzieś w komentarzach pojawiło się takie stwierdzenie, że skoro mąż Amerykanin, dzieci amerykańskie, Stany będą moich krajem za chwilę, to powinnam machać amerykańską flagą zamiast niemieckiej. Nie machałam! Było mi trochę szkoda Brazylijczyków, którym Niemcy dokopali 5:0 w pierwszej połowie meczu, ale znienacka wypełzło gdzieś z zakamarków uczucie dumy, które samo mnie trochę zdziwiło. Ktoś niedawno stwierdził, że dzisiaj to pewnie będziemy Argentynie kibicować…”no przecież nie Niemcom, mordercom, mówiącym ohydnym językiem niemieckim”! I tu nagle jakieś uczucie mnie nieznajome dotychczas ubodło, że mi przykro, że ktoś tak o „moich” Niemcach mówi, że chciałabym stanąć w obronie, przytulić do wątłej piersi Joachima w zbyt ciasnej koszuli chciałabym…I tak refleksje nad swoją tożsamością wobec byłej Rzeszy zaczęłam snuć o trzeciej nad ranem dzisiaj…
Pamiętam niechęć do wszystkiego co niemieckie… Pamiętam jak na studiach nie chciałam uczyć się faszystowskiego języka, pamiętam jak słuchałam, z lekkim wstrętem, Chrisa, który opowiadał o cudownym bawarskim miasteczku, które odwiedził i się zakochał. Niemieckie i piękne? Nie może być! Pamiętam jak ktoś opowiadał o tym, że tak nienawidzi Niemców, że w U-Bahnie widzi żołnierzy Gestapo zamiast zwykłych pasażerów, jak ktoś wyjaśniał dlaczego bawarscy mężczyźni w podeszłym wieku noszą koszule z długim rękawem (ponoć mają wytatuowane numery SS)…Pamiętam jak mnie mroziło za każdym razem jak moja dwujęzyczna koleżanka mówiła do swojej córeczki „Hände hoch” kiedy chciała jej zdjąć koszulkę na basenie. Pamiętam jak kiedyś kupiłam na aukcji antyków piękny serwis do kawy, a ktoś obrzydził mi go momentalnie mówiąc, że pewnie jakaś esesmańska rodzina piła z niego kawę przed wysłaniem kilku tysięcy Polaków do gazu…i pamiętam też historię mojego dziadka, który cudem, uciekając z pociągu, uniknął pewniej śmierci w Oświęcimiu. I walczyłam… Chris twierdził zawsze, że prowadzę swoją prywatną trzecią wojnę światową z Niemcami…Zdaje się, że nastąpiło zawieszenie broni!
Przez ostatnie trzynaście lat Niemcy stały się moim domem, Bawarczycy stali się moimi sąsiadami, dentystami, paniami z okienka na poczcie, lekarzami i miłymi panami z warsztatu samochodowego. Nie wyobrażam sobie, a muszę i to szybko, jak to będzie otworzyć okno i nie zobaczyć gór, jak to będzie wejść do sklepu i powiedzieć „good morning” zamiast „Grüss Gott”, jak to będzie nie napić się najlepszego na świecie piwa po kilkugodzinnej wspinaczce górskiej, czy zawsze mieć pod ręką precla z masłem! Nigdy też nie powiem na półkę na buty inaczej niż Schuhschrank i zawsze będę wiedziała, co Chris ma na myśli kiedy opisuje, że coś jest gemütlich.
Może i po bandzie trochę pojadę, ale wszystko i tak sprowadza się do tego, że wybaczyłam wszystkim byłym faszystom z długimi czy krótkimi rękawami, w hełmach czy bez w momencie kiedy dzieci i wnuki tych faszystów uratowały życie mojego dziecka…całą resztę mam głęboko w dupie!
Pisząc to siedzę w ogródku i słyszę jak Kasia wydziera się na całe gardło „Deutschland!!” przygotowując się do meczu i bardzo, bardzo jestem zadowolona, że tak właśnie czuje i będę trzymać kciuki za drużynę niemiecką dziś wieczorem i kiedy w Stanach rozpakuję starannie opatulone filiżanki, z których najpewniej piła żona jakiegoś mordercy, usiądę przy oknie z widokiem na ocean i wypiję dobrą kawę…i z wielką przyjemnością to zrobię…