Włoska czy nie…

To ja byłam w tych Włoszech czy nie? Wprawdzie jechaliśmy dwieście osiemdziesiąt kilometrów w kierunku południowym i nie ma innego wyjścia jak tylko dojechać do Włoch. Wprawdzie uiściliśmy opłatę za włoskie autostrady w wysokości dwunastu Euro i nazwa miejscowości, w której się zatrzymaliśmy brzmi Limone sul Garda, że niby po włosku, ale czy to na pewno Włochy? Kiedy wysiedliśmy z samochodu, Kasia usłyszała jak ktoś mówi po niemiecku. Ponieważ w obcym kraju jesteśmy, dziecko poczuło lokalny patriotyzm (do Niemiec tym razem) i mówi, że oooo Niemcy, mamo! Ciekawe skąd? Może z Garmisch? „Jak usłyszę Niemców, zakaszlę, dobrze?” O mało nie zabrali nas na ostry dyżur z powodu ostrego ataku kaszlu….tylu Niemców. Nawet w Garmisch słychać więcej języków niż tam. Tylko raz zdarzyło nam się, że kelnerka nie umiała po niemiecku, po angielsku nie zaczęliśmy bo pewnie umiała i takim sposobem pogadaliśmy sobie kończynami po włosku. Po włosku umiem pięć słów, Chris również pięć – pięć innych ma się rozumieć, dzielimy się obowiązkami przecież, nawet językowymi! Ale włoski to taki język, którego z wielką przyjemnością nie umiem. Że się dogadamy, nie mam żadnych wątpliwości. Nie wierzę, że mając otwarty umysł, znając kilka innych języków i mając dystans do siebie, nie można się z kimś dogadać. A ile zabawy z takim dogadywaniem się? Zazwyczaj kończę rozmowę z wielką satysfakcją i tylko kiedy dojeżdżamy do kliniki weterynaryjnej zamiast na stację benzynową powątpiewam w mowę ciała i w szeroko pojętą pozytywną interferencję międzyjęzykową.

To byłam czy nie?

Włoska pogoda – odfajkowane! Opuszczaliśmy Garmisch w czterech stopniach, a pierwsze siku robiliśmy już w przyjemnych szesnastu. A to zaledwie dwieście kilometrów. W Limone piękne słońce i wysoki komfort termiczny. Dzieciaki wskoczyły nawet do basenu, przepłynęły dwie długości i przyszły leczyć odmrożenia. Palmy, zeszłoroczne cytryny i pomarańcze, piękne róże i moje ukochane hortensje! I szalik można zdjąć i rękawice schować…

Jedzenie – obecne! Jak inny może być makaron z sosem pomidorowym? Może! Makaron świeży, pomidory świeże, bazylia pachnie bazylią i do tego bita śmietana z mleka bawolic (producentek sera mozzarella). Pychota…a że mleko bawole zawiera dużo więcej tłuszczu niż krowie, uda, miejsce po talii i zatyle moje nabierają konsystencji mozzarelli właśnie!

Włoscy kierowcy – a jakże! Trochę się zrelaksowaliśmy bo prawie wszystkie samochody były z Bawarii a moim zdaniem (moim i tylko moim bo wielu się ze mną nie zgadza, ale też tych wielu nie mieszkało w Warszawie) Niemcy z górnej Bawarii jeżdżą bardzo dobrze. Tak sobie zrelaksowani jedziemy przepisowo za przepisowo jadącymi czyściutkimi Audi i Mercedesami (to jedyne co nas wyróżnia spośród bawarskich kierowców– mamy brudną Mazdę), stres minimalny, wszystkie manewry przewidywalne, aż tu nagle, nie wiadomo skąd (bo skąd Włoch w Limone), wyskakuje na drogę jakaś włoska miniatura prawdziwego samochodu, na dwójce pędzi osiemdziesiąt, włącza kierunkowskaz w prawo, skręca w lewo, staje na ulicy, otwiera okno, drze się na jakiś przydrożny ogródek, wyjmuje komórkę, pisze smsa i nagle postanawia zawrócić bo mu się przypomniało, że makaronu nie odcedził.

Mężczyźni – są i owszem! Sami metroseksualni i sami młodzi? Może są jakieś zasady metroseksualizmu włoskiego, które mówią o tym, że mężczyznom po trzydziestce odbiera się obywatelstwo i wyrzuca z kraju. W poniedziałek, dzień roboczy, godzina dziesiąta, plaża miejska przy jeziorze, a któż to w stringach się układa na ręczniczkach w kolorze łososiowym żeby opalić wydepilowane acz muskularne ciało? Ano panowie…

Czupakabry (la Chupacabra – legendarne, nieistniejące zwierzę z Ameryki łacińskiej) – nasza rodzinna nazwa maleńkich i diabelsko zwinnych jaszczurek. Czupakabry na północy Włoch są najgorsze ponieważ nie ma ich zbyt wiele i stwarzają wrażenie nieistnienia podczas gdy czają się podstępnie w krzaczorach i szeleszczeniem ostrzegają o nieuchronnym ataku.

Były jeszcze strzeliste, najbardziej proste z prostych cyprysy, jakby zakurzone a jednak tłuste i mięsiste drzewa oliwkowe, wąskie uliczki z wywieszonym kolorowym praniem na głową, wielkie, grube i puszyste koty, trochę duszny zapach trawy, doniczki z kwiatami w najbardziej niepraktycznych miejscach i moje ulubione ciastka Pan di Stelle, które właśnie konsumuję z chrupiącą radością! We Włoszech byłam!

DSC01954

Nóż za drzwiami

Winę za to, że kiedy otworzyłam drzwi, stał przede mną mój syn z wymierzonym we mnie nożem kuchennym zwalę na Amerykanów, na których w tym tygodniu jestem wściekła. Wściekła jestem na nich za coś zupełnie innego i wściekła jestem tylko na kilkoro z nich, ale kolektywnie wszystkim się oberwie! Za to, że pewnie kierowani dobrymi chęciami, kreują atmosferę zagrożenia, permanentnego niebezpieczeństwa i klimatu podejrzliwości i nieufności. Za to, że szef szefów i generał generałów wychodził z założenia, że pokonywanie trasy z domu do pracy powinno odbywać się każdego dnia innymi ulicami nie zważając na to, że w Garmisch jest bardzo ograniczona możliwość kombinacji ulicznych. Miało to skołować bawarskich terrorystów kryjących się w idealnie przyciętych żywopłotach, tylko czekających na generała generałów żeby go przechwycić, zapchać białą kiełbasą i opić piwskiem. Za to, że raz po raz, w ramach ćwiczeń wojskowych nakazują piętnastu ośmiolatkom wcisnąć się do kanciapy nauczycielskiej, zamknąć drzwi i czekać aż terrorysta z karabinem maszynowym nie przyjdzie i nikogo nie zabije bo to tylko ćwiczenia są. Jednakowoż, gdyby się jak zdarzyło, że terrorysta prawdziwy i broń prawdziwa, zabiłby wszystkich naraz w tej ciasnej kanciapie! I za pogadanki o tym jak zachować się w autobusie szkolnym. Normalnie mówiłoby się o tym, że nie można pluć, rzucać bułkami z szynką, wymiotować na sąsiada lub całować się na ostatnim siedzeniu. A u nas? Dzieci dowiadują się co robić kiedy obok autobusu pojawi się podejrzany samochód, z którego niewątpliwie wychyli się broń i zacznie strzelać. Należy się wtedy szybko schować pod fotel z przodu i czekać na rozwój wydarzeń! To teraz wyobraźcie sobie panikę na każdych światłach w Monachium podczas szkolnej wycieczki do zoo…skąd wiadomo który to „podejrzany” samochód?

Janek wstał dzisiaj rano trzymając się za ucho. Z zapalenia ucha środkowego mogłabym doktorat napisać nie kończąc nawet medycyny więc wszystkie zabiegi* przebiegły w spokoju, z humorem i z piosenką* na ustach. Email do szkoły, rozpakowanie drugiego, przygotowanego o szóstej dziesięć śniadania i dresy zamiast wyprasowanych na kant jeansów. Janek po zabiegach poczuł się lepiej i zajął się swoją karierą dziennikarską* , a ja łamiąc wszystkie przepisy WRMOAAE-u* zostawiłam go w samego w domu w celu udania się do apteki po składniki do powtórnego wykonania wyżej wspomnianych zabiegów. Przed wyjściem przeprowadziłam profesjonalne szkolenie z zakresu bezrodzicowego przebywania w domu. Mamy komórka – wypróbować, działa, taty komórka, wypróbować, działa, jeśli zobaczysz na wyświetlaczu domowego telefonu SCHOOL – nie odbierać. Jak się dowiedzą, że Jaś sam w domu, kłamać przecież nie potrafi, przyślą MPsów *. No i oczywiście nie otwierać nikomu, ja i tata mamy klucze więc sobie sami otworzymy. Myśląc o ludziach którym Jaś nie powinien otwierać, nawet do głowy mi nie przyszli zbrodniarze, gwałciciele, mordercy i włamywacze! Niechcianymi gośćmi zazwyczaj są świadkowie Jehowy, Mormoni, listonosze, sąsiedzi z prośbą o kupienie im papierosów w PXie* bo taniej lub kolędnicy! W trakcie półgodzinnej wyprawy do apteki, zadzwoniłam do Jasia dwa razy a Chris raz. Wracam, przekręcam klucz w drzwiach, otwieram drzwi a tu stoją przede mną wielkie oczy i ręka dzierżąca największy nóż kuchenny jaki posiadamy. „Myślałem, że to jakiś terrorysta!” – powiedział Jaś! Ktoś naprawdę spieprzył swoją robotę…

 

*zabiegi – przeciwzapalnie – Nurofen, Ciproflaksacyna do ucha, holistycznie: tabletki Sinusitis doustnie i poduszka z podgrzanej cebuli nausznie.

*z piosenką – nowa miłość muzyczna – Crystal Fighters!

*karierą dziennikarską – Jasiek od kilku tygodni pisze gazetkę. W szkole naszej militarno-ekologicznej oszczędzamy papier więc żeby rozpowszechnić Jaśka gazetkę, założył blog i tam publikuje swoją twórczość. Zapraszam i jeśli wam się podoba, poproszę o komentarz. Janek bardzo się ucieszy. Uwaga! W języku obcym jest! Capital!

* WRMOAAE-u – Wydział Rodzinny Ministerstwa Obrony Armii Amerykańskiej w Europie. Sama wymyśliłam ten akronim, ale jestem pewna, że nie jestem daleka od prawdziwego.

* MPsów – Military Police, elitarna grupa postlobotomiczna udająca policjantów.

* PXie – Post Exchange – zrozumiłe przecież, że to sklep wielobranżowy

Empik również nie dla idiotów

DSC01884

Że Media Markt – Nie Dla Idiotów, każdy wie, ale okazuje się, że teraz i Empik tylko umnych obsługuje…

Kilka tygodni temu moja kuzynka zrobiła napad na Empik w Częstochowie i wykupiła stosy książek, które następnie przesłała przez podstępnie zwiabionych do nas gości. No i zaczęło się….Wszystkie okładki zachęcają do czytania i trudno się zdecydować, którą książką rozpocząć czytelniczą wiosnę. Jasiek zabrał się za Filipka a Kasia za Magiczne Drzewo. Skłamałabym srodze gdybym powiedziała, że moje stęsknione za językiem polskim dzieci zasiadły w wygodnych fotelach i z beztroską miną płynnych czytelników zaczęły pochłaniać swoje lektury. Tak było z Jankiem przez…pierwsze dziesięć minut…obserwowałam szybko marszczące się czoło i coraz bardziej nieudacznie układające się usta w kształt ciszek, syczków i szumek. „Czy mogę tylko jedną stronę dzisiaj?” – zapytał zdyszany Janek. Pewnie, że może i jeśli przeczyta jedną stronę każdego dnia, ja będę bardzo zadowolona i książkę skończymy za dwa lata. Kasia od razu wiedziała w co ją chcemy wkręcić i zapowiedziała, że więcej niż cztery strony dziennie czytać nie będzie bo ma jeszcze inne rzeczy do czytania! Cztery strony nie są złe! Do czytania wspólnego wybrałam książkę Najwyższa Góra Świata. Przebiegle wybrałam tę książkę, bo to zbiór krótkich opowiadań i po jednym opowiadaniu można pójść dokończyć zaczęte prasowanie. Na razie przeczytaliśmy trzy i wszystkim nam się bardzo podobają! Podoba mi się język – nie za trudny, ale też nie dziumdziowaty, problemy z jakimi borykają się mali bohaterzy opisane są z wyczuciem, a nauki i morały wypływają z opowiadań w bardzo subtelny sposób. Nawet Chris, w ramach wdrażania metody ML@H (Język Mniejszości w Domu) poczytał dzieciom któregoś wieczoru (można go posłuchać na FB – nie potrafię oczywiście tutaj wstawić).

Ale dość okołotematycznych choć wciąż dygresji…Tak się ucieszyłam z tych ksiąg wszystkich polskich, że postanowiłam pójść o krok dalej. Jako, że zbliża się czas wakacyjnych wyjazdów i dłuższych pobytów w samochodzie, pomyślałam, że kupię dzieciom audiobooki. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Zalogowałam się w Empiku, zapłaciłam kartą kredytową i wpisałam adres mamy w Polsce co by te audiobooki przysłali do mamy, a mama da cioci, która jest w Polsce, a ciocia kuzynce, która nas odwiedzi za tydzień. Przesyłka darmowa…och jak mnie ucieszyła! No to czekamy i czekamy i czekamy. Nerwowa mama dzwoni i panikuje, że jeszcze nic nie przyszło. Uspokajam mamę i czekamy…A że w oczekiwaniu różnego rodzaju jestem dobra ostatnio, oczekiwałam dziesięć dni. W końcu mama mówi, że trzeba dzwonić do Empiku. Telefon do obsługi klienta jest, zadzwoniłam i grzecznie pytam czy jest możliwość żeby pani sprawdziła gdzie moja przesyłka? Czy aby, z roztargnienia nie podałam niemieckiego adresu? Pani klika i klika i bardzo profesjonalnie starając się nie wybuchnąć śmiechem oznajmia, że skoro to audiobooki są, to należy je po prostu zładować ze strony Empiku do mojego iTunesa…pocztą raczej nic nie przyjdzie!

Na moim rachunku, w prawym dolnym rogu, było napisane „przesyłka elektroniczna darmowa”. Ciekawe w jakim stanie świadomego rozanielenia będąc przeoczyłam słowo „elektroniczna.”

Zanim zwariuję…

Co roku z naszej małej Ameryki ktoś nagle znika, wyjeżdża niepostrzeżenie, kogoś żegnamy, machamy chusteczkami i ronimy łzę nad nieborakami. Za moment ktoś nowy będzie otwierał skrzynkę pocztową obok mnie, ktoś inny zajmował moje miejsce na parkingu pod szkołą, ktoś inny zapyta skąd jestem i ile lat mieszkamy w Garmisch. I ktoś inny zdziwi się szczerze, że tak długo i doda, że pewnie jakieś koneksje mamy. W tym roku jednak dzieje się coś niezwykłego. Cztery rodziny z najbliższego nam grona stoją na rozdrożu życiowym z szeroko rozdziawionymi gębami, rozłożonymi rękami w geście bezradności i z brakiem odpowiedzi na pytania zdezorientowanych dzieci: „Gdzie jedziemy na wakacje? Gdzie się przeprowadzamy?  Do jakiej szkoły pójdziemy? Czy będą tam góry czy morze?” Jedną z tych rodzin jesteśmy my…Chris ofertę pracy przyjął, oni go zaakceptowali ale, okazuje się, nie jest to równoznaczne z tym, że praca jest przez niego przyjęta a on jest zaakceptowany! No logiczne przecież…Kiedy trzy miesiące temu, pani doktor ortodonta zapytała, czy pod koniec maja będziemy znali nasze dalsze losy, bo trzeba dziecku aparat na krzywe zęby założyć, parsknęłam śmiechem. Pewnie już spakowani będziemy! A tu z dnia na dzień, nic nie wiadomo, z tygodnia na tydzień nikt nic nie może powiedzieć, z miesiąca na miesiąc żadnych wieści. Wprawdzie piszą, że wszystko idzie w jakimś kierunku, trudno wyczuć w jakim, ale jak nie stoi tylko się porusza, to i tak nieźle. I tak obiecuję sobie, że jak niczego się nie dowiem w poniedziałek, w piątek, piętnastego, pod koniec miesiąca, za dwa tygodnie to zwariuję! I tak przesuwam to moje obłąkanie jeszcze jeden dzień, jeszcze tylko weekend, tydzień, miesiąc…

Ale zanim zwariuję, posprzątam piwnicę i wywalę wszystko co niepotrzebne. Ale co niepotrzebne będzie gdzie i kiedy? Nie wiadomo…Piwnicę posprzątałam, dzisiaj na wyprzedaży rzeczy używanych sprzedałam wszystko i kupiłam posrebrzaną tacę – przyda się tam, gdzie pojedziemy…

Zanim zwariuję, wybierzemy imię dla kotów, które kupimy dzieciom w nowym miejscu, żeby, jak zapewniają psychologowie, dzieci były podekscytowane wyjazdem i zmianami. No to mamy jedno imię, Żywiec, a o drugie jest kłótnia. Kłótnia też jest o to, że Jasiek w ogóle nie chce kota! To kupiłam mu pościel z mapą świata, również z polecania przeczytanych psychologów, pościel do nowego pokoju. Z mapą całego świata z przesłaniem, że tacy światowi i wyluzowani jesteśmy – gdzie nam palcem pokażą, pojedziemy…

Zanim zwariuję, poświętujemy Chrisa urodziny i nie pożyczę mu niczego oprócz dobrego ubezpieczenia zdrowotnego na wypadek długiej terapii po załamaniu nerwowym. W urodziny poszliśmy w las, cztery godziny lasu, jezior, zaskrońców i tych makabrycznych małych jaszczurek. Po trzech się zorientowaliśmy, że obgadaliśmy wszelkie warianty wyjazdu i nie wyjazdu, które dziecko sprzedać, które wynająć, jaki samochód do której szkoły posłać, a które mieszkanie do jakiego lekarza zapisać! I tak w swoje półwiecze, biedny małżonek nawet czasu nie miał, żeby obejrzeć się za siebie, bilans życiowy zrobić, łzę ze zoranej doświadczeniami życiowymi twarzy zetrzeć i spokojnie na następne półwiecze się przygotować….

Zanim zwariuję, zajmę się organizacją imprezy urodzinowej Chrisa, zakończeniem roku szkolnego i imprez okołozakończeniowych, zlikwiduję Kasi płaskostopie poprzez ćwiczenia, wkładki i rehabilitację, wytnę Jasiowi migdały nożem kuchennym, poprawię sobie laserowo wzrok, zdobędę jakiś szczyt górski, złamię zaleczoną kość ogonową na rowerze i w końcu wyhoduję tę cholerną glicynię na balkonie!

Zanim zwariuję, wyjadę z rodziną na weekend do temperatury powyżej dwudziestu pięciu stopni, wywalę blade zapuszczone ciało w kostiumie kąpielowym pełniącym rolę środka antykoncepcyjnego, przeczytam Dziesięć Sposobów Jak Nie Zwariować a następnie zwariuję…

A gdyby jakimś cudem udało mi się przetrwać i nie zwariować do tej pory, to z całą pewnością, po tym jak dostaniemy w końcu decyzję gdzie i kiedy wyjeżdżamy, po tym jak nam przyślą bilety lotnicze, podadzą nowy adres zamieszkania i przyślą firmę przeprowadzkową…wtedy ani chybi…zwariuję!

Kolejny etap obłędu – miłość do Niemiec!

 

DSC01840

Wolontariuszem być jeszcze raz…

Kiedy zaczynałam pracę jako wolontariusz pomocnik instruktora narciarskiego, myślałam, że na nartach jeżdżę nieźle. Wystarczająco dobrze, żeby pięcioletnie bąble ze śniegu podnosić. Umiałam zjechać z każdej górki, stylowo może słabiej ale nawet z mocno czarnego stoku się sturlałam. Jako pomocnik instruktora pracuję już cztery lata i dopiero teraz wiem, ile nie wiem. Można by powiedzieć, czym lepiej jeździsz na nartach, tym gorzej jeździsz na nartach. Możesz oderwać oczy od śniegu, od nart, od rąk, a jak się nie trzeba skupiać na sobie, można się skupić na innych i okazuje się, że co i rusz przejeżdża obok mnie ktoś, kto szusuje lepiej ode mnie. I z dnia na dzień człowiek się załamuje bo ledwo podciągnięte ego narciarskie łapie kant i leci na łeb, na szyję! Ale co środę słuchałam uważnie głównego instruktora i robiłam dokładnie to co mówił…takie też było, nota bene moje zadanie. Być na końcu grupy, „przypominać” zazwyczaj rozwydrzonej końcówce jakie to właśnie ćwiczenie robimy, pokazywać im jak się je robi poprawnie i jeśli Bogowie Śniegu pozwolą, zwieść ze stoku wszystkich narciarzy w jednej kupie (każdego w swojej kupie)! I się naumiałam…jeździć po głębokim po kolana śniegu i między drzewami w lesie i we mgle takiej, że nie widać przodów własnych nart! Wiem, że brakuje mi jeszcze kilku lat na nartach żeby dobrze jeździć,  ale teraz przynajmniej mam pewność, że dam radę w każdej sytuacji bez względy na gęstość zadrzewienia, warunki śniegowe i pogodowe i ilość herbat z rumem na nogę! I to jest taka namacalna rzecz, której nauczyłam się pełniąc rolę wolontariusza.

Elastyczna chyba raczej nie byłam, zresztą wykształcona w nieelastycznych polskich realiach małego miasteczka nie ma się co cudów spodziewać. Moje plany lekcji były zawsze perfekcyjne i była to sprawa honoru żeby dojść do końca skrupulatnie zaplanowanej lekcji z moimi uczniami klasy trzeciej liceum ogólnokształcącego numer jeden. Jeśli się nie udało bo wpadał pan dyrektor i darł się na moich uczniów za picie wódki w parku pod kościołem parafii św. Stanisława Kostki, a we mnie się gotowało nie dlatego, że pili tylko, że lekcje mi rozwala…wtedy musiałam nocami przepisywać ręcznie plany lekcji tak, żeby nadrobić i żeby w piątek wieczorem zasnąć snem sprawiedliwego. A oto lekcja, na której pomagam jako wolontariusz niby znający się na rzeczy…poziom: od koleżki z prywatnej szkoły w Japonii, który w przedszkolu Szekspira przeczytał po japońsku, poprzez kilka koleżanek znających alfabet ale tylko arabski, rosyjski i chiński, dzieci autystyczne, z Aspergerem, z lekkim porażeniem mózgowym i ADHD (tym prawdziwym, nie tym amerykańskim wymyślonym na potrzeby zaszufladkowania  dzieci, które po prostu potrzebują uwagi i wybiegania się) do biednych dzieci „normalnych”, które rozwijają się w tempie książkowym, nic im nie dolega, niczego za dużo ani za mało – po prostu normalniaki takie! I weź tu miej plan…Dla mnie to była największa lekcja pokory i elastyczności! Spędziłam dwa lata, cztery razy w tygodniu, kilka godzin dziennie jako wolontariusz w przedszkolu, pierwszej i drugiej klasie.

Elastyczna musiałam też być na lekcjach z moimi słodziakami rolnikami w Grainau. Ilu chłopa, tyle poziomów angielskiego i, o ósmej rano w poniedziałek, z zerowym poziomem motywacji, tolerancji ostrego światła i dźwięków, za to z wciąż wysokim poziomem alkoholu we krwi i w wydychanym często powietrzu. I co? Powiem dyrektorowi, że wczorajsi i się nadąsam? Skutek raczej marny…Zawodowo rozciągnęłam się jak guma!

Wszystkie moje ESLowe (angielski jako język obcy) dzieciaki nauczyły mnie otwartości, tolerancji, szerszego myślenia i kilku nieznanych wcześniej emocji. Moja uczennica z Arabii Saudyjskiej opowiadała mi jak to, zanim zabierze swoje liczne rodzeństwo na plac zabaw tuż pod domem, sprawdza przez okno czy nie ma za dużo dzieci bo boi się pokazywania palcem i wystraszonych spojrzeń kiedy zaburkowana sięga do kieszenie po…bombę, granat, może nóż, albo po iPoda z piosenkami Justina Bibera. Dziewięcioletnia Greczynka, jedynaczka, uczona w domu, bez kontaktu z rówieśnikami, która jest przeświadczona o tym, że jest wróżką i opowiada o wieczorach spędzonych z innymi wróżkami z takimi szczegółami i z takim przekonaniem, że mam ciary na plecach. Albo dziewczynka z francuskojęzycznej części Kanady, która po niedotlenieniu mózgowym podczas porodu miała ewidentne problemy z nauką, ale ponieważ miała dwóch braci geniuszy (starszego i młodszego) miała takie parcie żeby im dorównać, że robiła niemożliwe dla niej rzeczy z ogromnym zaparciem i niesamowitą chęcią zwycięstwa…wiele razy miałam łzy w oczach na jej lekcjach. A najlepiej jej wychodziło kiedy mogła głaskać moje srebrne bransoletki, które miałam na ręce.

I tyle z tego mojego wolontariatu. Myślę, że warto było i aż miło pomyśleć jak cudownie warto będzie…

Wolontariuszem być…

Dostałam zaproszenie na Śniadanie Wolontariusza. Nie pójdę bo wolontariacko będę wtedy pracować właśnie. Dostaje to zaproszenie od wielu lat i ani razu nie skorzystałam…bo jest mi jakoś tak nieswojo kiedy mi dziękują, nalewają taniej kawy, każą poczęstować się styropianowym chlebem posmarowanym cukrem z dodatkiem owoców w proszku. Bo głupio się czuję kiedy pani o wątpliwym talencie muzycznym wyśpiewuje podziękowania dla mnie. Czuję się zmieszana kiedy w podziękowaniu zostaje mi wręczony jakiś badylek w doniczce koloru wymiocin. Zaraz się nadymam i jak prawdziwy społecznik przeliczam, ile to książek do biblioteki można by kupić za te pieniądze, ile wycieczek dla dzieci dofinansować, ile darmowych lanczy rozdać potrzebującym. A tak naprawdę to nie wiem jak się zachować…ani się uśmiechać bo mój uśmiech kolorystycznie odbiega od białych uśmiechów moich amerykańskich współwolonariuszek, przewracać oczami nie wypada, uronić łzę wzruszenia fałszywie nie potrafię. Może zapewnić, że nadal będę pracować za kawę, tosty i ogłuszające pieśni? Ale tutaj moja wredna przekora się odzywa i myślę sobie: „może przyjdę, może nie…łaskę wam robię przecież, cholera, mam swoje zajęcia, wszystkim pomagam a mnie to kto? A tamta to co, nie mogłaby szanownej swojej ruszyć?” A następnego dnia co? Zostawiam bałagan w domu, górę prasowania i pustą lodówkę, pakuję swoich kilka zbędnych kilogramów, które mogłabym zrzucić w wolnym czasie, do spodni z wysokim stanem i lecę powolonariuszować! Mniej dlatego, że oczywistym jest przecież, że praca bez wynagrodzenia to moje nowe hobby. Jeszcze mniej dlatego, że to przynosi satysfakcję i zadowolenie z wykonanej, potrzebnej komuś roboty, podnosi samoocenę i wydłuża życie – nie jestem aż tak zdesperowana. Jedynym powodem dla którego jestem wiecznym wolontariuszem jest to, że na swoje własne oczy widzę, że to działa! Robisz, patrzysz a tu okazuje się, że twoja robota przynosi konkretne efekty i jest rzeczywistym rozwiązaniem wielu wcześniej nierozwiązywalnych problemów. Działanie jednak ma kilka zalet…efekt na ten przykład! I nie ważne jak daleko odwracałabym swój krytyczny wzrok, efekty widzę! Wielu rzeczy absolutnie NIE powinniśmy uczyć się od Amerykanów ale wolontariat w ich wykonaniu jest nie do przebicia…co nie oznacza, że nie należy próbować.

Nie mieszkam w Polsce już bardzo długo i Najwyższy oszczędził nam posyłania dzieci do polskich placówek edukacyjnych więc proszę mnie poprawić jeśli się mylę  – a bardzo chciałabym się mylić w tej kwestii – ale z tego co słyszę, w polskich szkołach zachowania altruistyczne aktywują się w okolicach Bożego Narodzenia i objawiają się śpiewaniem kolęd w domach spokojnej starości czy zebraniem dwóch ton jedzenia dla szczeniaków ze schroniska. Bo szkoda nam staruszków i psiaków… I to chwalić trzeba ale może by tak pójść o krok dalej i zawalczyć tym wolontariatem o swoje…o swoje w szkole, w pracy, w przedszkolu, w sąsiedztwie. Może zamiast „się należy”, należy się do roboty zabrać?

Pytam dlaczego w tym roku klasa druga nie wybiera się na wycieczkę do parku rozrywki, pani na to, że szkoła nie ma pieniędzy bo cięcia były w tym roku i padło na ośmiolatków (zdaje się, że jest jakiś przepis w szkołach należących do ministerstwa obrony, który mówi, że szkoła nie może oczekiwać od rodziców zapłacenia za takie frywolki jak wycieczka…długo by polemizować i dymisjonować kogo popadnie ale czas goni i działać trzeba). Zorganizowaliśmy więc kiermasz używanej książki. Rodzice chętnie pozbyli się przeczytanych książek, my zrobiliśmy mały PiaR (ktoś tam na komputerowe ręce, wszyscy fejsbuki i maile, dzieci na plastyce zrobiły plakaty) i zarobiliśmy na autokar, wstęp i nawet na lody było. Wszyscy chętnie przyszli i kupili książki za trzy, sześć czy dziesięć złotych. Ja sama kupiłam dwie torby dla przyjaciółki, która prowadzi dwujęzyczne przedszkole.

Klub sportowy nie miał na spływ kajakowy. Jeden wieczór w Power Pointcie, drugi w kuchni przy wypieku ciasteczek, pół godziny wcześniej pojechałam po dzieci, ustawiłam stół, rozłożyłam wypieki (i wypieki innych mam klubowiczów), sprzedaliśmy wszystkie ciastka i tak raz w miesiącu przez cztery miesiące i dzieci w sobotę jadą studiować florę i faunę wodnych ekosystemów Górnej Bawarii.

Janka pani ma trudny rozdział z matematyki do przerobienia, dwunastka dzieci na różnym poziomie matematycznym. Pisze dwa maile, przestawia lekcje i trzech matematycznie uzdolnionych ojców zamiast opychać się kanapkami podczas lanczu, wpada na 40 minut do szkoły, bierze na klatę trzech matematycznych inwalidów i do roboty. I tak codziennie przez tydzień. Efekty widać gołym moim okiem na matematycznie niepełnosprawnym synu moim.

Co roku PTA (Parent Teacher Association – taki nasz komitet rodzicielski) organizuje wieczór aukcyjny. Rzeczy na aukcję to darowizny, napoje wyskokowe kupione z kasy PTA, a przekąski jako bilet wstępu. Na aukcji znalazły się piękne zdjęcia zrobione przez zdolnych amatorów fotografii, biżuteria, antyki, ale przede wszystkim takie niematerialne rzeczy jak włoska kolacja dla sześciu osób, godzina na nartach z instruktorem, „przegląd” dziecka sztuk jeden (wyżebraliśmy u naszego lokalnego pediatry), wycieczka rowerowa lub górska z przewodnikiem, pięć godzin języka niemieckiego, dwie godziny szydełkowania, wieczór opieki na dzieckiem, nad psem, kotem, podlewanie balkonu w czasie wakacji…każdy z nas ma jakiś talent, hobby lub po prostu chęć, którym może się podzielić a tym samym pomóc swoim własnym dzieciom. Zabawa przednia i podczas tegorocznego balu zarobiliśmy cztery tysiaki. Poza tym PTA zdobywa środki finansowe poprzez składki, zapewnianie gorących posiłków (kupujemy za cztery dolary, sprzedajemy za cztery i pół), kiermasz rzeczy używanych (każdy sprzedaje swoje, ale „kupuje” od nas stolik za $15) i inne takie cichociemne przekręty. Roczny budżet PTA wynosi około ośmiu tysięcy dolarów (wiem dobrze bo byłam księgowym wolontariuszem przez dwa lata). Jak na setkę dzieci, chyba nieźle!

I ja – sceptyk, polski cyniczny niedowiarek i podejrzewający wszędzie matactwa i mgłę na lotnisku mówię wam…się da! Ale da się też spieprzyć ducha wolontariatu jak się człowiek postara…Kilka lat temu zorganizowałam w mojej wsi, w Polsce letnie kursy języka angielskiego dla dzieci z naszej podstawówki, które nie wyjeżdżają na wakacje. Wybłagałam u dyrektora pozwolenie na przebywanie w szkole, wyżebrałam kawałek tablicy ogłoszeń na plakaty, przygotowałam mnóstwo materiałów i dwa tygodnie uczyłam angielskiego w codziennie powiększających się grupach. I co? Dyrektor raczej niezadowolony bo ktoś szkołę dla mnie musi otwierać, dzieci z ubikacji korzystają a potem, nie daj Bóg na boisku szkolnym zostają i zniszczą….właśnie nie wiem co bo mamy dwie metalowe bramki do piłki nożnej. Zaproponowałam, że za rok chętnie powtórzę czyn wolontariacki, a może nawet nauczyciele będą chcieli się dołączyć, chętnie pouczę dorosłych. Zainteresowania nie było…

Wprawdzie materialnego wynagrodzenia wolontariusz nie dostaje, śniadania odmawiam, samoocena mi się nie podnosi, ale jest kilka błogosławieństw, które spłynęły na mnie podczas służby społecznej. Ale o tym następnym razem…

A na tegorocznym balu aukcyjnym o tematyce lat osiemdziesiątych, wyglądałam like a virgin…

 

DSC01363

Interview with Kasia and Jasiek

A couple of years ago a friend of mine and mother of four children (who now has five) inspired me to do something fun for the kids and educational for me as a parent — hold a documentary interview with your child. I know we try to be the best parents possible (we talk to our kids, we ask questions, we encourage their questions and we elicit information from them all the time). I tried to gather all the information that seemed to be important for me at some point, I tried to define their likes and dislikes and identify their thoughts, views and opinions. As it has been two years since the last interview, we did another one recently. It was a lot of fun doing it and it will be a  great keepsake too! Enjoy!

 

1.     List your best features of character.

Kasia: I am happy and silly, I respect others and I am loyal

Jasiek: I am sporty, thoughtful and friendly

 

 

2. What feature of character would you like to have more of?

Kasia: I would like to be less selfish and have more musical talent

Jasiek: I would like to be sophisticated

 

 

3. If you could never eat one of the dishes that I make, what would it be?

Kasia: FISH!

Jasiek: lecho

 

 

4. What is your favorite dish that I make?

Kasia: lecho, cauliflower + angel hair, tofu + broccoli + rice, spinach+pasta

Jasiek: shepherd’s pie

 

 

5. What would be your preferable pocket money and what would you spend it on?

Kasia: 4 Euro per week and I wouldn’t spend it all at once – some on iTunes music and some to save

Jasiek: because I save to buy expensive stuff like professional climbing gear, I would need more than now (the kids get 2 Euros a week), maybe 5 or 10 Euros

 

 

6. What do you think? Are we wealthy or poor? Do you have any needs that we cannot meet?

Kasia: we are in the middle, there aren’t any needs you cannot meet but there are some indulgences

Jasiek: definitely no needs, we have everything we need. And we have enough money

 

 

7. When you are sad, what makes you feel better?

Kasia: funny people, funny films, funny photos and sometimes good food

Jasiek: I am telling myself “don’t be sad” or I look for something to do to forget that I am sad

 

 

8. What in particular makes you sad?

Kasia: the fact that we have water parks and there are children that have no clean water and some that have no food

Jasiek: The Second World War (Jasiek has just finished “The Boy in The Striped Pajamas”)

 

 

9. Who do you think is the greatest genius of all times?

Kasia: I don’t know, there couldn’t be just one genius because the wisdom depends on others, this one genius couldn’t be wise if he hasn’t learned from somebody else

Jasiek: Roald Amundsen (the first person to reach the South Pole)

 

 

10. If you could be anybody or anything you want, who or what could  that be?

Kasia: definitely not the tooth brush or toilet paper…maybe I would like to be air

Jasiek: Sir Edmund Hillary (the first person on Mount Everest)

 

 

11. If you could rearrange and redecorate our house, how would it look like?

Kasia: first of all, it would look like Agnes’s house (my cousin’s cool house) but it would have one more floor, indoor pool and it would be more modern than ours

Jasiek: the house would be round and made of stone and glass, going high up…and it would have two rooms…I think it is enough

 

 

12.Your favorite book.

Kasia: “The Replacement” by Brenna Yovanoff – I have to add that the book is not for faint hearted people

Jasiek: “Who Could That Be At This Hour” by Lemony Snicket

 

 

13. What film have you seen lately that impressed you?

Kasia: “Inception” and “A Walk to Remember”

Jasiek: all National Geographic films are interesting but they aren’t necessarily touching or moving

 

 

14. Who do you admire the most? Why?

Kasia: all parents of seriously ill children, both physically and mentally

Jasiek: Sir Edmund Hillary, Roald Amundsen, grandfather John and grandfather Jasiek.

 

 

15. What do you think is in outer space?

Kasia: I don’t know

Jasiek: maybe nothing…

 

 

16. What fun activities have we done as a family lately?

Kasia: vacation and all the trips are fun

Jasiek: we play badminton

 

 

17. Where would you like to go for a family weekend?

Kasia: London or Singapore

Jasiek: Antarctica

 

 

18. What sport do you feel good at?

Kasia: skiing, badminton and snowboard

Jasiek: hiking, skiing, badminton, climbing

 

19. Why is sport important for you?

Kasia: you need to be healthy and do some physical activity, otherwise you would look like this one guy….(beep)

Jasiek: because I feel good when I do something with my body

 

 

20. What are you proud of?

Kasia: I am proud of the fact that I have good grades, a lot of friends and that I am mostly physically fit

Jasiek: I climbed a very difficult wall and I made my own hiking stick

 

 

21. Describe the most beautiful place on earth.

Kasia: it is somewhere with beautiful beaches where you can have dinners and watch sunsets and all the people are nice

Jasiek: big mountains, bigger mountains and the biggest mountains

 

 

22. How much time, according to you, can a child spend in front of the computer?

Kasia: 45 minutes

Jasiek: 10 minutes

 

 

23. What is the most disgusting thing you can think of?

Kasia: whenever I think about something [disgusting], immediately in my head appears another, more disgusting thing

Jasiek: Ice Worms

 

24. Who amongst our family or friends do you feel the closest to (except your parents and sibling)?

Kasia: Maggie and Josephine (Kasia’s friends), grandma Irenka and great grandma Marysia

Jasiek: Tommy (Jasiek’s friend), uncle Jacek and uncle Heniek (I asked Jasiek, why not his grandma and he said that as far as women are concerned, I am the only close one…touching…)

 

 

25. What bothers you/makes you angry in today’s world?

Kasia: everything I see in the news

Jasiek: school makes me angry, I would rather have a job

 

 

26.  One memory from kindergarten.

Kasia: the one time we had a lockdown drill and I thought someone is actually going to shoot us

Jasiek: when we were playing with animals and I had an orca, Tommy had a dolphin and David had a whale

 

 

27. What do you like about your school?

Kasia: Wonderful Wednesday (our ski program) and the fact that the school is small and we all know each other

Jasiek: TAG (Talented And Gifted)

 

 

28. If you could be invisible for one day, what would you do?

Kasia: I would scare people like they do in horror movies and if I wanted to know something about others, I could follow them

Jasiek: I would just go…

 

 

29. Favorite dessert.

Kasia: Raffaello and strawberry-vanilla smoothies

Jasiek: Eton Mess

 

 

28. What do you think about Poland and the Poles?

Kasia: I think the same about the Polish that I think about other nationalities…I also think that they all have the same handwriting (????) but Poland is more important for me because that is where I was born and I am half Polish

Jasiek: I think that the Polish are very nice, Poland is not a big country and some people don’t know it exists, but I think it is a great place

 

 

29. What is the best thing about living in Garmisch?

Kasia: first of all, the mountains, we can ski, snowboard and snowshoe and when it is raining, we can go swimming and the people are very optimistic

Jasiek: the mountains, which you can climb, hike and ski

 

 

30. What would be the most difficult if we ever have to move?

Kasia: if we go to a country where another language is spoken, I would have to learn a new language and I wouldn’t know anyone at the beginning

Jasiek: the lack of mountains (if there aren’t any) and strange names

More wywiads!

Kolejny wywiad? Dlaczego nie! Tym razem nie jest to wywiad językowy a życiowy raczej. Kilka lat temu podrzuciła mi ten pomysł pewna cudowna rosyjska mama. Ona robi takie wywiady co roku, mnie dwa lata umknęły jakoś tak niepostrzeżenie. Po co takie wywiady? Żeby nie zapominać o tym co dzieci lubiły w wieku ośmiu lat, co czytały w wieku dwunastu, jak widziały świat, rodzinę, przyjaciół, co ich zasmucało, co denerwowało. Może żeby pozgrabiać te wszystkie dziecięce myśli, faworytki, nielubki i spróbować je nazwać, zapisać i zachować na potem. Przed tym wywiadem przeczytaliśmy ten sprzed dwóch lat, śmiechu było dużo i kilka uwag typu: „ja to powiedziałam?” Myślę, że to bardzo ciekawy pomysł, fajna pamiątka i dobra zabawa podczas samego robienia wywiadu. Zapraszam!

 

1.     Wymieńcie swoje najlepsze cechy charakteru.

Kasia: jestem wesoła i zabawna (w sensie silly, dodała Kasia), szanuję innych i jestem lojalna

Jasiek: wysportowany, troskliwy i miły

 

2. A jaką cechę charakteru chcielibyście mieć, a nie macie, lub macie jej za mało.

Kasia: chciałabym być mniej samolubna i być bardziej uzdolniona muzycznie

Jasiek: wyrafinowany (sophisticated – powiedział Jaś)

 

3. Gdybyś mógł/mogła nigdy więcej nie jeść jednego dania, które robię, co by to było?

Kasia: RYBA!

Jasiek: leczo

 

4. A wasze ulubione danie robione przeze mnie?

Kasia: leczo, kalafior-nitki, tofu z brokułami i z ryżem, makaron ze szpinakiem

Jasiek: shepherd’s pie (zapiekanka pasterska?)

 

5. Jakie, twoim zdaniem, byłoby wystarczające dla ciebie kieszonkowe? I na co byś je wydał/wydała?

Kasia: 4 Euro tygodniowo i nie wydałabym tego tak od razu – część na piosenki z iTunes, a resztę na później

Jasiek: ponieważ zbieram na drogie rzeczy jak na przykład specjalistyczny sprzęt wspinaczkowy, chciałbym więcej niż teraz (teraz dostają 2 Euro tygodniowo), może 5 lub 10 Euro

 

6. Jak uważacie, mamy wystarczająco dużo pieniędzy? Jesteśmy bogaci czy biedni? Czy są jakieś potrzeby, których nie umiemy wam zapewnić

Kasia: jesteśmy tak na środku, nie potrzeby ale są zachcianki, których nie możecie nam zapewnić.

Jasiek: na pewno nie potrzeby, mamy wszystko czego potrzebujemy. A pieniędzy mamy wystarczająco

 

7. Kiedy jesteś smutny/smutna co sprawia, że czujesz się lepiej?

Kasia: śmieszni ludzie, śmieszne filmy, śmieszne zdjęcia i też czasami dobre jedzenie, o którym mówiłam wcześniej

Jasiek: mówię wtedy do siebie: „nie bądź taki smutny” albo szukam jakiegoś zajęcia żeby zapomnieć, że jestem smutny

 

8. Co was szczególnie zasmuca?

Kasia: że mamy parki wodne a niektóre dzieci nie mają czystej wody i że mamy restauracje a niektórzy nie mają co jeść

Jasiek: II wojna światowa (Jasiek przeczytał właśnie The Boy in The Striped Pajamas)

 

9. Jak myślisz kto jest największym geniuszem wszech czasów?

Kasia: nie wiem, nie może być jeden bo mądrość jest zależna od innych, ten jeden nie mógłby być mądry gdyby się od kogoś nie nauczył i tak dalej, i tak dalej

Jasiek: Roald Amundsen (pierwszy człowiek, który dotarł na biegun południowy)

 

10. Gdybyś mógł/mogła być kimś/czymś kim nie jesteś, kto/co by to było?

Kasia: na pewno nie szczotką do zębów ani papierem toaletowym…może chciałabym być powietrzem.

Jasiek: Sir Edmund Hillary (pierwszy człowiek na szczycie Mount Everest)

 

11. Gdybyś mógł/mogła przemeblować i udekorować nasz dom, jak by wyglądał?

Kasia: po pierwsze większy i byłby taki jak cioci Agnieszki (Agnes, to o tobie!) tylko, że byłoby jeszcze jedno piętro, i basen kryty i byłby dużo bardziej nowoczesny niż nasz

Jasiek: dom byłby okrągły, zrobiony z kamienia i ze szkła, pnący się w góry…i dwa pokoje…wystarczy!

 

12. Twoja ulubiona książka.

Kasia: The Replacement autorstwa Brenna Yovanoff – koniecznie należy dodać, że to nie jest książka dla ludzi o słabych nerwach

Jasiek: „Who Could That Be At This Hour” autorstwa Lemony Snicket

 

13. Czy oglądałeś/oglądałaś ostatnio film, który cię poruszył?

Kasia: „Inception” i „A Walk to Remember”

Jasiek: filmy National Geographic są interesujące, ale nie poruszyły mnie tak bardzo

 

14. Kogo najbardziej podziwiasz? I za co?

Kasia: rodziców dzieci chorych na poważne choroby fizyczne i psychiczne

Jasiek: Sir Edmund Hillary, Roald Amundsen, dziadek John i dziadek Jasiek.

 

15. Jak myślisz, co jest w kosmosie?

Kasia: nie wiem

Jasiek: może nie ma nic

 

16. Co fajnego robiliśmy ostatnio całą rodziną?

Kasia: wakacje i wszystkie nasze wycieczki są fajne

Jasiek: gramy w badmintona

 

17. Gdzie chciałbyś/chciałabyś pojechać na rodzinny weekend?

Kasia: Londyn albo Singapur

Jasiek: Antarktyda

 

18. W jakim sporcie czujesz się najlepiej?

Kasia: narty, badminton i snowboard

Jasiek: chodzenie po górach, narty, badminton, wspinaczka ściankowa

19. Dlaczego sport jest ważny dla ciebie?

Kasia: trzeba być zdrowych i trzeba wykonywać jakiś wysiłek fizyczny bo inaczej będziemy wyglądać jak jeden taki pan…(i tutaj wypiiiiipamy)

Jasiek: bo dobrze się czuję, że coś robię ze swoim ciałem

 

20. Z czego, co zrobiłeś/zrobiłaś jesteś najbardziej dumny/dumna?

Kasia: jestem dumna z tego, że mam dobre stopnie, mam wiele koleżanek i kolegów i że jestem trochę wysportowana

Jasiek: wspiąłem się na bardzo trudną ściankę i zrobiłem patyk do chodzenia po górach

 

21. Opisz najpiękniejsze miejsce na świecie.

Kasia: tam gdzie są ładne plaże i wieczorem można jeść kolacje na plaży i oglądać zachód słońca i wszyscy ludzie są mili

Jasiek: wielkie góry, większe góry i największe góry

 

22. Ile czasu, według ciebie, powinno się spędzać przed komputerem?

Kasia: 45 minut

Jasiek: 10 minut

 

23. Najbardziej ohydna rzecz, która przychodzi ci do głowy to:

Kasia: o czymkolwiek pomyślę, natychmiast w mojej głowie pojawia się coś ohydniejszego

Jasiek: wazonkowiec lodowcowy (znacie?)

 

24. Kto, z rodziny czy naszych przyjaciół jest ci najbliższy (oprócz rodziców i brata/siostry)?

Kasia: Maggie i Josephine (Kasi przyjaciółki), babcia Irenka i babcia Marysia

Jasiek: Tommy (Jasia przyjaciel), wujek Jacek i wujek Heniek (pytam Jasia czy babcia nie, a on na to, że „z kobiet tylko ty jesteś mi bliska” ooooooo..)

 

25. Co najbardziej denerwuje cię w dzisiejszym świecie?

Kasia: wszystko co widzę w wiadomościach

Jasiek: szkoła mnie wkurza, wolałbym mieć pracę

 

26. Jedno wspomnienie z przedszkola.

Kasia: Kiedy mieliśmy lockdown drill (ćwiczenia na wypadek ataku wariata z bronią) a ja myślałam, że naprawdę do nas będą strzelać

Jasiek: kiedy ja i moi koledzy bawiliśmy się zwierzakami, ja miałem orkę, Tommy miał delfina, a David wieloryba

 

27. Co podoba ci się w twojej szkole?

Kasia: Wonderful Wednesday (środy narciarskie) oraz to, że to mała szkoła i wszyscy są mili i się znają

Jasiek: TAG (Talented And Gifted – zajęcia dla dzieci uzdolnionych)

 

28. Gdybyś był/była niewidzialna przez jeden dzień, co byś robiła/robił?

Kasia: straszyła bym ludzi jak w horrorach i gdybym chciała się o kimś czegoś dowiedzieć, mogłabym ich śledzić

Jasiek: poszedłbym sobie…

 

29. Ulubiony deserek.

Kasia: Raffaello i truskawkowo-waniliowe smoothies (a tutaj ciekawostka językowa…myślę głośno „jak jest smoothies” po polsku, Kasia na to „rozgniotka owocowa!”)

Jasiek: Eton Mess (truskawki, bita śmietana i bezy)

 

28. Co myślisz o Polsce i Polakach?

Kasia: myślę o Polakach to samo, co o innych ludziach i jeszcze, że mają wszyscy jednakowy charakter pisma (????) ale Polska jest dla mnie ważniejsza niż inne kraje bo się tam urodziłam i jestem pół Polką.

Jasiek: Że Polacy są bardzo mili, Polska nie jest taka duża i nie wszyscy wiedzą, że jest taki kraj, który nazywa się Polska ale to bardzo super miejsce

 

29. Co jest najlepsze w mieszkaniu w Garmisch?

Kasia: po pierwsze mamy góry, można jeździć na narty, na snowboardzie i chodzić na rakietach śnieżnych, a kiedy pada deszcz, mamy wiele basenów i wszyscy są tutaj bardzo optymistyczni

Jasiek: góry, po których można wspinać się, chodzić i jeździć na nartach

 

30. Co będzie najtrudniejsze w przeprowadzce do innego kraju?

Kasia: jeśli będziemy w kraju, gdzie nie mówi się po angielsku, będę musiała uczyć się nowego języka i nikogo nie będę znała na początku

Jasiek: brak gór (jeśli nie będzie tam gór), nowi koledzy i dziwne nazwy