Jasiek i Kasia na kajaki pojechali z „babci Marysi siostry córki córki synem i z siostry córki syna dziećmi” – i przysięgam na złamany paznokieć, że te koneksje rodzinne są prawdziwe. Dość długo zajęło mi ich tłumaczenie tym bardziej, że „babci Marysi siostry córki syna dzieci” w ogóle nie były moim dzieciom znane i że te dzieci to wcale nie dzieci a dorosła już panna i dorosłość doganiający młody człowiek. „Babci Marysi siostry córki córki syn” znany jest moim dzieciom, ale widywany zbyt rzadko i z pamięci uciekający. Do młodej grupy pasjonatów sportów wodnych dołączyły również Babci Marysi Siostry Córki Córka i Babci Marysi Drugiej Siostry Córki Córka oraz Babci Marysi Córki Córka czyli ja! I taką oto rodzinną gromadą wsiedliśmy do czterech kajaków i w dół rzeki Mała Panew popłynęliśmy.
Janek płynął ze studentem AWFu, świeżo po letnim obozie sportów wodnych, Kasia z mającą wysokie mniemanie o swoich umiejętnościach kajakarskich, przekonaną o swej tężyźnie fizycznej i wrodzonym talencie sportowym, przepełnioną optymizmem, energią i wigorem (pobudzoną mocną kawą i przekarmioną reklamowanymi bio complexami) mną! Wigoru i energii starczyło mi na pierwsze dwa machnięcia wiosłem. Poziom optymizmu i wiary w siebie malał proporcjonalnie do rosnącego dobrego nastroju pozostałych uczestników wycieczki obserwujących nasze poczynania. Jakże się oni zanosili od śmiechu kiedy raz po raz wypływałyśmy z Kasią z przybrzeżnych krzaków i spod zwalonych do rzeczki drzew oblepione liśćmi, z gałęziami we włosach i komarami między zębami. Same już z Kasią zaczęłyśmy obstawiać ileż to kilometrów nadrobiłyśmy płynąc po rzece gęstym zygzakiem, od brzegu do brzegu a czasem i pod prąd. Naszą trasę można by porównać do gry komputerowej, w której dostaje się punkty pokonując różne przeszkody. Na bank zdobyłybyśmy najwyższy poziom w grze takowej! Przekonanie o sportowym talencie okazało się kompletnie niczym nie poparte, tężyzny fizycznej mi brak chyba, że słowo „tężyzna” kojarzy wam się ze słowem „tęgi” – synonimicznym ze słowem „pokaźnej tuszy” czy „rozrośnięty”, a umiejętności kajakarskie nabyte podczas jedynego w moim życiu obozu harcerskiego nie zdołały się uaktywnić tego dnia.
Okazało się również, że w prowadzeniu kajaka przydatna jest umiejętność rozróżniania kierunków i to tylko tych dwóch – prawego i lewego. Jakoś tak nieszczęśliwie tej konkretnej umiejętności nie posiadam. Potwierdzić to może Chris i jego bezgraniczna miłość do nawigacji samochodowej, która zastąpiła mnie z przekręcaną do kierunku jazdy mapą i mnie mówiącą Chrisowi gdzie ma skręcić (nota bene jestem pewna, że GPS uratował dziesiątki małżeństw przed rozwodem). Kasia, dla ułatwienia, nazwała „w prawo” – czerwone, a „w lewo” – zielone i było, że „dwa razy czerwone mamo…ok, teraz zielone”. Niewielką przeszkodą był fakt, że wiosło było z obu stron w kolorze pomarańczowym.
Dzień Kajakabył jednym z radośniejszych dni ostatnich lat – dawno tak się nie uśmiałam z siebie i z innych….ale częściej z siebie. Wycieczka udała się pod każdym względem – udane obcowanie z moimi dziećmi, z dalszą rodziną i z przyrodą. Janek był tak dumny z siebie i z tego, że płynął ze swoim starszym kuzynem, że nie był w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa przez cztery godziny. Dzieci pływały w ubraniach w brunatnej, pełnej gałęzi, ryb i innych żyjątek rzece i taplały się w przybrzeżnym błocie. Mamy już plany na następne wakacje, zbierzemy większą ekipę a ja poćwiczę kierunki!