…nie ma co ściemniać, kocham góry! Co tam długie, piaszczyste plaże, płaskie i jednakowe. Co tam drobniutki piasek w majtkach, w kanapce i między zębami. Co tam wyniosłe fale przynoszące nieuchronną śmierci niewprawionym w sportach wodnych. Nie ma nic lepszego na świecie jak wycieczka w góry. Najlepiej pod górę. Każda nasza wycieczka zaczynała się na wysokości dwóch tysięcy metrów (miasteczko, w którym mieszkaliśmy leży na wysokości 2,125m) co oznacza dużo mniej tlenu w powietrzu i niższe ciśnienie atmosferyczne. Serce wyskakuje z klatki piersiowej, muszę zatrzymywać się co dziesięć kroków, ale po kilku sekundach, wszystko wraca do normy, a nawet do jakieś magicznej nadnormy i mogę iść dalej. Kolejne dziesięć kroków. Się wypowiem mało odkrywczo, że chodzenie pod górę jest uzależniające.
…nie ma takich gór jak Alpy, nigdzie, koniec i kropka. Nigdzie nie ma takich widoków, takiej niesamowitej bliskości obezwładniających w swojej majestatyczności szczytów. Nigdzie nie ma tak krystalicznego powietrza, przez które widać najmniejsze załamanie skały, najmniejszą igiełkę na sośnie. Nie ma takiej zieleni w sąsiedztwie nagich, surowych, szarawych skał. Nigdzie nie ma takich drewnianych knajpek z zimnym piwem, kluchami parowymi i krów żujących trawę przy stoliku z tymiż kluchami. Nie ma i już!
…że dobrze jest mieć przyjaciół tutaj. Najlepiej takich z Europy, jeszcze lepiej z tej bardziej wschodniej, idealnie takich wyrozumiałych, otwartych, w podobnej sytuacji życiowej. Bonusem byłoby gdyby mówili po polsku. Nie można wszystkiego mieć, więc moja przyjaciółka mówi po słowacku. Nie ma lepszej terapii niż wywalanie bebechów, rozterek, tęsknot, niespełnionych marzeń, niewykorzystanych możliwości komuś, kto po słowacku zrozumie, nie przewróci oczami, nie pokręci z dezaprobatą głową, komuś, kto po ramieniu poklepie, czy też w dupę motywująco kopie. Ktoś, kto tak jak ja, nie wie gdzie jest dom, gdzie on będzie za rok, za dwa, co powiedzieć dzieciom gdy pytają o plany na lato, czy na święta. Ktoś kto tęskni choć już dawno nie powinien, ktoś nie może nazwać tego kraju domem choć byłoby mu łatwiej gdyby mógł. Bezcenne są takie jednostki ludzkie.
…że bycie na diecie wegańskiej na lotniskach to nowe bycie niepełnosprawnym. Ile ja dzieciom do łbów pcham, że nabiału nie jemy, bo chcemy być zdrowsi, że jak się człowiek postara, coś znajdzie, że spróbujmy choć jeden miesiąc, a rezultaty będą niesamowite. Okazuje się, że łatwo nie jest. Wydaje się, że każda knajpka i kawiarenka chwali się opcjami wegańskimi kiedy do kawy zamiast krowiego dodaje sojowe lub migdałowe mleko. I tyle. Wybór wegański w terminalu B na lotnisku w Bostonie? Frytki z McDonalda.
…że sportowy sklep nie wszędzie znaczy to samo. W szufladzie kuchennej u znajomych znalazłam ostrzałkę do noży. Z jakimś tam diamentem czy czymś, co to przerabia kuchenne noże na żylety. Nóż tylko spojrzy na ostrzałkę i już kroi miękkiego pomidora na cieniutkie paseczki. Ja też chcę. Ano, że w sklepie z artykułami do zajęć na świeżym powietrzu, mówią…taki outdoors store. Sportowy, myślę sobie. Wchodzę i zamieram. W Kolorado sporty pod gołym niebem oznaczają wędkarstwo, camping i rozpierducha fauny pobliskich lasów. Nie ma co pisać, opowiem w obrazkach.
Wejście, proszę ja ciebie, jak do hotelu na stoku alpejskim i napis, że raj dla kochających sport.
Przekraczamy pierwsze drzwi raju a tu proszą o zgłoszenie wnoszonej broni i łuków (!!!) w biurze obsługi klienta. Oczy mojego Janka jak kartofle!
Ukoił nas wodospad na dwa piętra i akwarium z rybami wielkości ssaków domowych.
Za rogiem przywitał nas dział odzieży na polowanie, za kolejnym rogiem…
Zamarłam. Janek szepnął, że nie czuje się bezpiecznie i że musi wyjść…
Jeszcze najróżniejsze atrapy zwierząt z tarczami.
I specjalnie dla żoneczek, córek, matul, czy konkubin żeby do paznokci pasowało.
Ale ostrzałka do noży najlepsza na świecie!