Self-Body Shaming Made in Poland, czyli o samo-zawstydzaniu ciała…

Wczoraj pojechaliśmy na plażę. To było długo oczekiwane wywalenie się na słońcu, na pustej plaży, w przepięknej scenerii. Powolutku rozkładam się na piasku, rozbieram się, nakładam krem i łup, prosto w łeb i prosto w serce takie oto: “Dziewczyno, jak ty przytyłaś!”, “Jak to się, cholera stało? Znów kilka kilogramów więcej? A jak ty wyglądasz na macie z tym ciałem? Gruba nauczycielka jogi? Co z ciebie za przykład dbania o siebie?” I tak dalej i tak dalej. Po pół roku życia w Polsce moje krytyczne spojrzenie na swoje ciało jest większe niż kiedykolwiek w życiu. Ja sama jestem nieco większa niż sześć, czy dwanaście miesięcy temu, ale self-body shaming (czyli samo-zawstydzanie ciała) jest nieproporcjonalnie większe i rośnie szybciej niż przybywające mi kilogramy. Przeraziłam się własnych myśli. 

Przez cały okres niemiecki i amerykański mieszkałam wśród ciało-pozytywnych ludzi. Na zewnątrz naszej amerykańskiej bazy wojskowej w Niemczech wszyscy byli wysportowani, łącznie z nami, wszyscy szczupli i umięśnieni, łącznie z nami. W bazie było tak jak później w Stanach – ciała każdego rodzaju, rozmiaru i z poczuciem własnej wartości w rejonach mocno wysokich. Ta różnorodność ciał i poczucie własnej wartości przekładało się na to jak Amerykanie traktują się nawzajem w temacie rozmiaru ciała – z szacunkiem, bez wyśmiewania, bez narzucania kanonów piękna, bez pasywnej agresji (nadmienię, że to moja obserwacja i moje doświadczenie, a nie analiza całego kraju). Potem była Kreta gdzie zaczęła się moja przygoda z niedopuszczanym do wiadomości i nieleczonym Hashimoto oraz jedzeniowa jazda bez trzymanki. No bo na Krecie jedzenie to część życia towarzyskiego. Jedzenie i picie. A picie wzmaga apetyt, a apatyt rośnie w miarę jedzenia, a wegańskich produktów brak, a ser i biały chleb takie dobre… Ale na Krecie nastrój społeczeństwa w temacie ciała, jak i w wielu innych tematach, jest z rodzaju, że wywalone mam na wszystko. I z takim oto wywaleniem, u mnie wywaleniem w powijakach, bo do stanu wywalenie totalnego zabrakło mi jeszcze kilku lat na Krecie, przyjechałam do Polski. I jeszcze do tego, w swej kreteńskiej euforii ciało-pozytywnej postanowiłam być nauczycielką jogi. Coż za nietakt! 

I znów, wszystko co piszę to moje subiektywne obserwacje i doświadczenia i one właśnie dowodzą, że ludzie powyżej czterdziestego drugiego rozmiaru mają przerąbane w Polsce. Żeby nie było, że przesadzam – w większości sklepów nie jestem w rozmiarze 42, ale w H&Mie w niektórych spodniach i owszem. A po tygodniu glutenu (niestety gluten to moja słabość) nie tylko w niektórych. Nie ma szans żeby osoba o większym rozmiarze ciała mogła sobie kupić fajne ciuchy na jogę, bieganie, czy rower. No ale po co jej fajne ciuchy na siłownię, skoro na siłownię chodzą ludzie szczuli i na jogę chodzą ludzie szczupli, a już na pewno uczą jogi ludzie szczupli. A skąd to wiem? Wiem to z billboardów, z ogłoszeń, z reklam, z mediów społecznościowych i galerii zdjęć szkół jogi, salonów fitness, sal treningowych i siłowni. No skoro na zdjęciach są tylko szczupłe, młode, piękne dziewczyny w supermodnych, nieco nawet pogrubiających leginsach (bo we wzorki), to znaczy, że tylko takie chodzą w takie miejsca. A jeśli chodzą na jogę większe dziewczyny, a ich nie umieszczamy na plakatach i relacjach z warsztatów nad Biebrzą, to znaczy żeśmy wrednie nieinkluzywni, a tego my Polacy, a szczególnie jogujący Polacy słuchać nie chcemy. Bo tacy nie jesteśmy na pewno! No więc jeśli osoba o większym rozmiarze ciała widzi taką rzeczywistość i widzi, że do siebie podobnych w takich miejscach nie widzi, to nie idzie. Nie idzie tu, nie idzie tam, nie rozbierze się tu, nie włoży obcisłej sukienki tam. I tak właśnie powstaje nastrój, rzeczywistość, w którym ja, rosnąca wagowo kobieta przed pięćdziesiątką czuję się coraz gorzej, coraz mniej pewna siebie, coraz mniej siebie lubiąca.

A gruba nauczycielka jogi? To zaprzecza polskiemu obrazowi nauczycielki jogi, która jest wysportowana, bo jogę kończyła na awuefie , z płaskim brzuchem, który niewątpliwie przykleja do kręgosłupa, z wiecznie młodym ciałem, bo wiadomo, że moc Kundalini robi swoje, z twarzą dwudziestolatki będąc w wieku emerytalnym, bo co rano ćwiczy jogę twarzy. Na zdjęciach promujących szkołę, czy warsztaty skręca swoje szczupłe ciało w przeczące grawitacji zawijasy i z podkreślającym łatwość tej pozycji uśmiechem zaprasza “wszystkich”. Patrzy na to dziewczyna, która nie jest w stanie z psa z głową w dół przenieść nogi na początek maty, bo przeszkadza jej brzuch i piersi. I na jogę nie idzie. Nie zliczę ile razy słyszałam od dziewczyn, że “gdzie ja taka gruba na jogę”. 

Polska przypomniała mi, że każde spotkanie rodzinne, zjazd klasowy, spotkanie po latach, to wieczne ocenianie (wszystkiego, ale dzisiaj o kilogramach) kto ile schudł, a jak schudł to pewnie chory, albo się katuje dietami i kto ile przytył. A jak przytył to na sto milionów procent się zapuścił, rozleniwił, nie ogarnia. A jak nie ogarnia ciała, to już na pewno niczego nie ogarnia. Czuję, że w Polsce, że w polskiej jodze, na polskiej plaży (nie byłam i kurde, nie chciałabym się znaleźć) przy polskim stole biesiadnym trudno i nieprzyjemnie jest być tyjącą kobietą. 

I dlaczego to piszę? Po pierwsze w ramach pracy nad samą sobą, a po drugie żeby przypomnieć, że tyjące dziewczyny są wśród nas, że niektórym ciało zmienia się bardziej niż innym, że chorują, lub biorą leki. Żeby przypomnieć, żeby na następnym rodzinnym spotkaniu nie mówić nikomu, że przybyło im kilka zmarszczek, że się “ nieco poprawili”, że wyglądają na zmęczonych. Bo kiedy twoja siostra, mama, kuzynka, czy przyjaciółka wyjdzie na moment do łazienki, to po to żeby spojrzeć w lustro i dojść do wniosku, że rzeczywiście źle wygląda (choć jedynym jej zmartwieniem godzinę temu było, czy przyniesiona sałatka będzie smakowała), że jest stara, gruba, ma podkowy pod oczami i pięć zmarszczek więcej niż rano. I wreszcie piszę po to, żeby powiedzieć, że tak jak nauczycielka angielskiego, czy fizyki może z jakiegoś powodu zacząć przybierać na wadze, tak może i nauczycielka asan i wciąż będzie profesjonalną, pełną empatii i zrozumienia dla możliwości waszego ciała. Będzie wiedziała co powiedzieć, jak pomóc wsłuchać się we własne ciało nawet jeśli jej skręt w Matsyendrasanie nie jest tak imponujący, bo przeszkadza jej brzuch. Zwracajmy uwagę na strony szkół jogi. Jakie mają zdjęcia w swoich galeriach, jak pokazują swoich nauczycieli, jak opisują zajęcia. I pokazujmy palcem. 

Być może uważacie, że jako nauczycielka pracy z ciałem, powinnam robić to, czego sama uczę – być ciało-pozytywna, z wiedzą, że wygląd oraz możliwości naszego ciało to nie wszystko, a nawet to bardzo niewielka część jogi, że każde ciało jest piękne, jest świątynią itd, ale wiedzcie, że na zakończenie kursu nauczycielskiego jogi dostaje się świadectwo zakończenia kursu nauczycielskiego jogi, a nie świadectwo zakończenia pracy nad sobą z załącznikiem o dopełnieniu oświecenia duchowego. Nie jestem wolna od kompleksów, walenia siebie po głowie. I choć mam wiedzę jak z tym pracować, to czasami po ludzku, nie mam siły.

8 myśli w temacie “Self-Body Shaming Made in Poland, czyli o samo-zawstydzaniu ciała…

  1. Adriana 7 października, 2021 / 6:43 am

    Oj, Ania, jak ja to rozumiem.
    Do dzis pamietam, jak po latach przyjechalam do mojej rodzinnej miejsowosci. Kolezanka mojej Mamy, ktora pewnie nie widziala mnie z 8-10 lat, powitala mnie na ulicy tak: ’Oj, (tu zrobnienie mojego imienia’, ale ty sie poprawilas!’
    Nie, ze fajnie cie widziec, co slychac.
    Do tej pory to pamietam, i jak sie poczulam. Dla niej nie bylo wazne, ze spotkala wtedy kobiete 3o+ a nie 20-letnia corke swojej kolezanki. I jeszcze uzycie zdrobnienia mojego imienia w tym kontekscie. To bylo bardzo nieprzyjemne.
    Tak jest wykute w glowach: kobieta ma byc mila, szczupla, i sie usmiechac. I pod tego plaszczykiem jedna kobieta dowala drugiej.

    • aniukowepisadlo 7 października, 2021 / 12:05 pm

      Oj kochana…znam dobrze takie sytuacje. Nie raz i nie dwa! To jest straszne uczucie. Przyjeżdżasz do Polski, na wakacje, do rodziny, cieszysz się jak głupia, że zobaczysz wszystkich, pogadacie, posiedzicie…a tu masz, sąsiadka, ciocia lub znajoma…kobieta kobiecie, nie?

  2. Anonim 9 października, 2021 / 12:56 am

    Dzięki Ci ! Nikt tak w” body shaming ” chyba nie potrafi jak nasze polskie kobiety .
    Prawie 30 lat mieszkam poza Polską. Radzę sobie nieźle . Ogolnie : No problems. Nawet z paskudnym rakiem gardla i skutkami radio/chemii też sobie radzę. Ale to że nie jestem wystarczająco obecnie chuda lub nie wyglądam ” dobrze” dla mojego własnego „zdrowia i dobra”, sprawiło, że z moja własną Matką spieralam się przez dwa tygodnie. Chyba codziennie. Spór nie został rozwiazany. Pakt o wzajemnej nieagresji zostal utworzony.
    A tak ogólnie to nie mam ochoty nikogo widywać w tej Polsce. Bo „nie wyglądam „. Niech to szlag. To bedzie ciężki rok.

    • aniukowepisadlo 16 listopada, 2021 / 2:11 pm

      Starsznie mi przykro, że musisz przez to przechodzić i żeby to było najtrudniejsze przez co musisz przejść, nie? Ale nie jest! Walczysz z rakiem i pewnie z tysiącem jego skutków ubocznych. A ty się musisz tłumaczyć z wyglądu. Rozumiem niechęć do wizyt w kraju. Zostań sobie tam, gdzie czujesz się bezpiecznie i dobrze i zdrowiej!

    • aniukowepisadlo 16 listopada, 2021 / 2:12 pm

      Dzięki bardzo za podzielenie się swoim tekstem. Bardzo ciekawy i…smutne to wszystko!

  3. Agnieszka 15 listopada, 2021 / 8:10 pm

    Prawda, jakże smutna , ale celna …

Dodaj komentarz