źródło: beta.hotair.com
Tłumaczył się, że napisał ten list do gazety żeby rozluźnić gęstą atmosferę przedwyborczą, żeby rozbawić zbyt poważny elektorat i rozerwać, na strzępy chyba, zniecierpliwionych wyborców. Sześćdziesięcioletni Alan Sorrentino z sąsiadującego z moim miasteczka Barrington postanowił wypowiedzieć się na temat tak zwanych „yoga pants”. Spodnie na jogę to nic innego jak obcisłe leginsy, które bez względu w jakim są rozmiarze, zawsze, i na każdym kto nie jest dwudziestolatką o rozmiarze 32, wyglądają jakby były dwa rozmiary za małe. Rzeczony Alan napisał, że takie spodnie nie powinny być noszone przez „dojrzałe i dorosłe” osobniki płci żeńskiej. Mniemam, że płci męskiej tym bardziej. Porównał noszenie leginsów w miejscach innych niż siłownia do noszenia kąpielówek (tak, tak, tych naszych europejskich) przez mężczyzn w sklepie spożywczym. A pan Alan gejem jest więc jeśli mówi, że nie chciałby oglądać mężczyzn w obcisłych majtkach między puszkami kukurydzy, znaczy, że zwizualizował i wie… I wyraził swoją opinię i napisał co myśli o bardzo byle jakiej modzie w Stanach. I wolno mu dzięki pierwszej poprawce do konstytucji. I tu się rypnął…
Amerykanki się mocno wpieniły i powołując się na inny punk tej samej poprawki, zgromadziły się. I tak tydzień temu na ulicach Barrington w Rhode Island wyległo trzysta kobitek protestować przeciwko przemocy pisanej i odbieraniu im prawa do noszenie czego tam sobie na tyłek włożyć nie zechcą. Wyszły ma się rozumieć w leginsach wszelkiej maści, koloru i długości. Przespacerowały się po mieście wznosząc okrzyki oburzenia w stronę krytyka odzienia, niosąc plakaty nawołujące do wolności garderobianej i automiłości. Przeparadowały obok domu Sorrentino, który w odpowiedzi wywiesił sobie napis o wolności słowa i pocałujcie mnie w dupę. Pikietę zakończyły sesją jogi w parku i rozeszły się do domów. Sorrentino stał się symbolem ucisku kobiet – kobiety głównie uciskane przez zbyt ciasne leginsy i oberwały mu się nawet groźby odebrania i tak przerąbanego już życia.
A kobiety? A kobiety spędziły, czy jak kto woli zmarnowały, niedzielne popołudnie na walkę o prawo do noszenia obcisłych spodni. Nie na walkę o prawo do równego wynagrodzenia, ograniczenia praw do noszenia broni, o poprawę opieki medycznej, o zdrowsze lancze w szkolnej stołówce dzieci, czy więcej lekcji wuefu. Przebimbały niedzielę na walkę o prawo do noszenia grubszej wersji rajstop bez spódnicy. Brawo! Duch walki nie umiera. Bo nie wolno Amerykankom mówić w co mają się ubierać. Nie można im mówić w czym wyglądają źle i nieatrakcyjnie. Nie można zwracać uwagi, krytykować, wytykać, czy może po prostu wyrażać swojego zdania. Każda amerykańska kobieta może nosić co jej się podoba, czy raczej w czym jej wygodnie, bo ma się czuć w swoim ciele komfortowo, ma siebie akceptować taką jaka jest, ma siebie kochać, nic nie zmieniać i nikt ma się jej nie czepiać. A jak się doczepi, to mu się kilka śmiertelnych pogróżek wyśle i już. A co! A czy nie jest tak, że skoro jest pewna siebie, wygląda tak jak jej wygodnie, nosi i je na co ma ochotę, jeśli kocha i akceptuje siebie taką jaka jest, to taki Sorrentino ze swoimi komentarzami może jej do brzegu leginsów podskoczyć? I niech pisze co chce, bo taka Amerykanka wie, że wygląda zajefajnie w leginsach, w gumowych klapkach japonkach deformujących postawę i w piżamach… kupując pączki!
A tu jeden z tysięcy artykułów jeśli ktoś ma ochotę na angielski.