sprzeciw gaciom…

 

screen-shot-2016-10-30-at-8-04-56-am

źródło: beta.hotair.com

Tłumaczył się, że napisał ten list do gazety żeby rozluźnić gęstą atmosferę przedwyborczą, żeby rozbawić zbyt poważny elektorat i rozerwać, na strzępy chyba, zniecierpliwionych wyborców. Sześćdziesięcioletni Alan Sorrentino z sąsiadującego z moim miasteczka Barrington postanowił wypowiedzieć się na temat tak zwanych „yoga pants”. Spodnie na jogę to nic innego jak obcisłe leginsy, które bez względu w jakim są rozmiarze, zawsze, i na każdym kto nie jest dwudziestolatką o rozmiarze 32, wyglądają jakby były dwa rozmiary za małe. Rzeczony Alan napisał, że takie spodnie nie powinny być noszone przez „dojrzałe i dorosłe” osobniki płci żeńskiej. Mniemam, że płci męskiej tym bardziej. Porównał noszenie leginsów w miejscach innych niż siłownia do noszenia kąpielówek (tak, tak, tych naszych europejskich) przez mężczyzn w sklepie spożywczym. A pan Alan gejem jest więc jeśli mówi, że nie chciałby oglądać mężczyzn w obcisłych majtkach między puszkami kukurydzy, znaczy, że zwizualizował i wie… I wyraził swoją opinię i napisał co myśli o bardzo byle jakiej modzie w Stanach. I wolno mu dzięki pierwszej poprawce do konstytucji. I tu się rypnął…

Amerykanki się mocno wpieniły i powołując się na inny punk tej samej poprawki, zgromadziły się. I tak tydzień temu na ulicach Barrington w Rhode Island wyległo trzysta kobitek protestować przeciwko przemocy pisanej i odbieraniu im prawa do noszenie czego tam sobie na tyłek włożyć nie zechcą. Wyszły ma się rozumieć w leginsach wszelkiej maści, koloru i długości. Przespacerowały się po mieście wznosząc okrzyki oburzenia w stronę krytyka odzienia, niosąc plakaty nawołujące do wolności garderobianej i automiłości. Przeparadowały obok domu Sorrentino, który w odpowiedzi wywiesił sobie napis o wolności słowa i pocałujcie mnie w dupę. Pikietę zakończyły sesją jogi w parku i rozeszły się do domów. Sorrentino stał się symbolem ucisku kobiet – kobiety głównie uciskane przez zbyt ciasne leginsy i oberwały mu się nawet groźby odebrania i tak przerąbanego już życia.

A kobiety? A kobiety spędziły, czy jak kto woli zmarnowały, niedzielne popołudnie na walkę o prawo do noszenia obcisłych spodni. Nie na walkę o prawo do równego wynagrodzenia, ograniczenia praw do noszenia broni, o poprawę opieki medycznej, o zdrowsze lancze w szkolnej stołówce dzieci, czy więcej lekcji wuefu. Przebimbały niedzielę na walkę o prawo do noszenia grubszej wersji rajstop bez spódnicy. Brawo! Duch walki nie umiera. Bo nie wolno Amerykankom mówić w co mają się ubierać. Nie można im mówić w czym wyglądają źle i nieatrakcyjnie. Nie można zwracać uwagi, krytykować, wytykać, czy może po prostu wyrażać swojego zdania. Każda amerykańska kobieta może nosić co jej się podoba, czy raczej w czym jej wygodnie, bo ma się czuć w swoim ciele komfortowo, ma siebie akceptować taką jaka jest, ma siebie kochać, nic nie zmieniać i nikt ma się jej nie czepiać. A jak się doczepi, to mu się kilka śmiertelnych pogróżek wyśle i już. A co! A czy nie jest tak, że skoro jest pewna siebie, wygląda tak jak jej wygodnie, nosi i je na co ma ochotę, jeśli kocha i akceptuje siebie taką jaka jest, to taki Sorrentino ze swoimi komentarzami może jej do brzegu leginsów podskoczyć? I niech pisze co chce, bo taka Amerykanka wie, że wygląda zajefajnie w leginsach, w gumowych klapkach japonkach deformujących postawę i w piżamach… kupując pączki!

A tu jeden z tysięcy artykułów jeśli ktoś ma ochotę na angielski.

Tańcowała igła…

 

screen-shot-2016-10-07-at-10-46-54-pm

Trzy miesiące temu dopadła mnie migrena. Jak to z migrenami bywa, dopadają w najmniej odpowiednim momencie. Moja wybrała sobie noc po spektakularnej wizycie na pogotowiu z dziecka pociętą we wszystkie strony dłonią, po założonych sześciu szwach i w przeddzień wylotu tegoż dziecka na wakacje do Kolorado. Po kilku godzinach spędzonych z głową w muszli klozetowej, na kolanach doczołgałam się raniuteńko na pogotowie po takie co to ogień w pochwie rozpalają. Półprzytomna dowiozłam dzieci na lotnisku gdzie padłam i przespałam dwie godziny na ławce obok jakiegoś bezdomnego. Naraziłam siebie na zejście na serce z powodu sinych leków przeciwbólowych, a moje dzieci na niechybną śmierci prowadząc samochód w stanie silnego upojenia tymiż lekami. Postanowiłam sobie wtedy, że tak marnie to ja z tego padołu nie zejdę. Jak już to z przytupem i wolna od bólu głowy.

Leki, które według lekarza pogotowia są kilkadziesiąt razy silniejsze od morfiny wprawdzie działają niezawodnie, ale jeszcze chwila, jeszcze moment i będę w pierwszej dziesiątce do przeszczepu wątroby. Wszelkie domowe sposoby na migrenę, jak unikanie stresu, rezygnacja z alkoholu, spożywanie moczu i zwis głową w dół, odpadają. Poradził mi ktoś akupunkturę. I to nie u byle kogo. U samej gwiazdy akupunktury lokalnej, pierwszego żonglera igłami Nowej Anglii, mistrza przywracania równowagi w organizmie i dysponenta pozytywną energią. U kilku bawarskich cudotwórców już byłam i albo przeszkodą był język, albo mój cynizm, bo nic nie wyczarowali. Na nic było masowanie kropelką oleju z jagody z krzaka pod starym dębem, nacieranie skroni ziemią spod krzyża na rozstaju dróg, czy chłosty badylkiem urwanym bladym świtem. O taką samą bezskuteczność podejrzewałam igłodźganie. Jednakże się zdecydowałam. Ból fizyczny miesza zmysły…

Jako że mistrz akupunktury cenił się bardzo wysoko, a ja nerkę na sprzedaż hoduję w innym celu, wyczaiłam gościa na Grouponie i wykupiłam spotkania trzy za cenę jednego. Od drzwi mnie mistrzunio poinformował, że trzy spotkania to psu na budę, że to dopiero początek, że nie jest czarodziejem i takie tam. To oszust jeden, pomyślałam, chce mnie tutaj starymi, mało już skutecznymi strategiami marketingu omamić, a ja to nawet jakiś dyplom z praw konsumenta posiadam. Wrażenia na mnie nie zrobił. Amerykańsko miły, że akcentcik mam słodki, że sam ma prababkę z Polski, gdzieś spod krakał czy coś, że pierogies to on łyżkami i że Wałęsa, papież i wódka. Nadźgał mnie i powiedział, że mogę zasnąć. U lekarza nigdy nie zasnęłam i nie zasnę. Tak pomyślałam i obudził mnie szturchnięciem mistrz po trzydziestu minutach najdłuższego snu w moim życiu. Przyśniło mi się całe moje życie, rozwiązałam problemy, rozwikłałam dylematy i zwizualizowałam cele. Tydzień później nakłuwa mi twarz. Wątpię, że pomoże na migrenę i zatoki. Nic nie pomaga przecież. A pomogło. Miesiąc bez bólu głowy. Nie mogę uwierzyć. Kilka dni temu lecę do cudotwórcy z wyzwaniem. Łokieć mi nawala. Przeforsowałam Chodakowską, ortopeda mówi, że z moimi stawami to już tak będzie. Goi się miesiącami, nie podnosić, nie nadwyrężać, najlepiej przyzwyczaić się, że ręki nie ma. Gość od igieł mówi, że spróbuje. Nakłuwa mi kolano mimo, że boli łokieć. Od dwóch dni ręka jak nowa. Nie boli nic, nie uwiera, nie ciśnie. Nerkę zastawiłam w lombardzie i idę w poniedziałek. Tyle rzeczy do remontu. Płaskostopie, małe piersi, zmarszczki nie zawsze od śmiechu, zanikająca pamięć i skłonności do robienia głupot. Co wybrać?