Komisarz Papulous stanął w otwartych drzwiach pokoju numer szesnaście. W pokoju panował półmrok. Od kilku dni pogoda na Krecie nie ułatwia pracy, ani w turystyce, ani nawet w policji. Leje, dżdży, pada i kropi, do tego wieje, hula, zawiewa i dmucha. Ciśnienie niskie, łeb pęka. Turyści chowają się w nielicznych o tej porze roku tawernach, a policjanci ratują się kawą. Często bezskutecznie. W pokoju paliły się dwie lampki. Jedna w kącie odsłaniając swym słabym światłem odchodzącą płatami farbę ze ścian. Farba ciemna i ponad dwudziestoletnia więc nie żal, ale pod spodem szału też nie ma. W latach dziewięćdziesiątych musiał być wymóg malowania ścian na oczojebny zielony, bo taki właśnie kolor wyłania się spod płatów odpadającej, ciemno-fioletowej. Druga lampka stała na stoliku posterunkowego Kontodinosa. Świeciła białym, zimnym światłem wprost na klawiaturę komputera. Kilka centymetrów nad klawiaturą zdały się wisieć zawieszone w powietrzu dłonie, których palce, prawie niespostrzeżenie, wykonywały miokroruchy jakby nie mogły zdecydować się w który przycisk klawiatury uderzyć, jaką literą zacząć zdanie. Dłonie były własnością posterunkowego. Jorgos Kontodinos nie raz już wypełniał formularze w komputerze. Mówiło się o nim na posterunku, że na klawiaturze pisze najszybciej. Młody jest, dzieciństwo spędził grając w gry komputerowe to palce ma wprawione. Teraz jednak jakby zastygł, jakby dłonie nie współpracowały z młodym, policyjnym umysłem. Być może nagromadzona ostatnimi czasy tusza przeszkadzała (świeżo po ślubie, a małżonka podobno dobrze gotuje). Dłonie z powodu wagi coraz to dalej od klawiatury, a swoboda ruchów na nieobracającym się od dawna krześle obrotowym graniczona. Kończyny od tego zdrętwieją. I te dolne, bo krzesła nie można regulować, a posterunkowego stopom do podłogi brakuje jeszcze kilku centymetrów. I te górne, bo utrzymać je nad klawiaturą to nie lada wysiłek. Oczy komisarza Papulousa powędrowały jednak w dół, na podłogę, na której leżał biały kabel. Kabel położony był na całej długości pokoju, jakieś dwa metry może. Komisarz zauważył jak mocno kabel odcina się kolorystycznie od szaroburej podłogi, nie pierwszej już czystości. Kabel musiał być nowy. Pewnie to ten, o który było tyle hałasu w zeszły piątek, że go Eleni z zaopatrzenia dostarczyła już w listopadzie, że ma na to kwit, że sam komisarz go podpisywał. A kabla nie było. To on, sam komisarz, znalazł go w poniedziałek rano zwinięty w kłębek za kartonem pełnym ulotek o niebezpieczeństwie wyprzedzania w miejscach niedozwolonych. Wyciągnął, poinformował Eleni o znalezisku i położył w widocznym miejscu. W połowie długości kabla klęczała kobieta, była pochylona do przodu, jedną ręką podpierała się o podłogę, drugą dotykała szyi. Kobieta, w średnim wieku, z krótko obciętymi włosami. Cudzoziemka – pomyślał komisarz. Greczynki bardzo rzadko noszą takie fryzury. Pewnie nie lubią, a może mają problem z ogarnięciem gęstych, falujących włosów. Jego żona często żali się, że ma za gęste włosy i nie może sobie z nimi poradzić. A jej włosy sięgają do aż ramion. Kobieta miała na sobie długi sweter, płaszcz jakby, którego duża część leżała teraz na podłodze. Komisarz skrzywił się na samą myśl śmieci, które płaszcz podniesie ze sobą z ziemi. Na prawej dłoni, którą podpierała się kobieta zauważył cienką obrączkę i ogromny pierścień z żółtym, nieobrobionym kamieniem. Takie sprzedają w starym porcie, w mieście. Pewnie turystka. Może ją okradli? Ale po co kabel? Dlaczego jest na czworakach? Zazwyczaj rozwiązania zagadek przychodzą mu do głowy szybko. Jest z tego znany. Kiedy jest problem z rozwiązaniem trudnej zagadki, dzwonią po Papulousa. Ten zawsze znajdzie rozwiązanie, widzi coś, czego inni nie dostrzegają, zauważa szczegóły, które innym umykają, myśli szybko i niekonwencjonalnie. Ale nie teraz. Nie tutaj. Coś mu się nie składa, nie pasuje. Z zadumy wyrwał go dźwięk, jakby przepełnione bólem skomlenie psa. Tak, ból dało się usłyszeć w tym skomleniu. Ale to nie pies, to ta kobieta wydawał z siebie taki odgłos. To ta kobieta piszczała, a ręką na szyi pokazywała jakby nacięcie, ranę. No tak, komisarz Papulous wiedział już wszystko.
Akcja ratowania psa z sąsiedztwa, opisana trochę tutaj, powiodła się tylko połowicznie. I tak, mówili żebym zaprzestała, bo każdy Grek strzelbę ma, ale już olej w głowie, nie każdy ma . Że mogą mi nieprzyjemności robić, straszyć, wioskę na mnie napuścić i takie tam. I to wszystko racja jest i pewnie tak się może zdarzyć, ale nie mogę. Mówi mi tu środek mnie samej, że nie można tak zwierzęcia zostawić i tak łatwo machnąć ręką choćby powodów do machania było kilka. Kilka dni po wpisie pies był przywiązany znów do jakichś metalowych prętów wkopanych w ziemię. Partyzantka straszna, spore niebezpieczeństwo dla psicy i jej szczeniąt więc wlazłam znów przez płot i uwolniłam trochę, ale okazało się, że pies ma wielką ranę od zaciśniętego łańcucha na szyi. No tak mnie to rozsierdziło, że zadzwoniłam po policję. Nie przyjechali. Zadzwoniłam jeszcze cztery razy i w końcu pojawili się. Grzecznie powiedzieli, że aby się coś zadziało, muszę złożyć zawiadomienie na komendzie. Już, dzisiaj, za chwilę, za minut dziesięć. Myślę, że pośpiech był zalecany żeby mnie zniechęcić, ale ja bezrobotna aktualnie jestem więc pojechałam. Na komendzie przydzielono mi jedynego prawdopodobnie policjanta, który nie mówi po angielsku. Grecy świetnie dają sobie radę z angielskim i prawie wszyscy są w stanie się jakoś dogadać. Prawie. Mój posterunkowy umiał jedno zdanie, a mianowicie “does it seem like…” (czy wydaje się, że…) a poza tym NIC. Powtarzał więc ten początek, a następnie kończył po grecku. Z punktu widzenia językowca, to bardzo interesujące, dlaczego taki wstęp, kto go nauczył, skąd, gdzie i po co… Z punktu widzenia składającej zawiadomienie o znęcaniu się nad zwierzęciem , wyglądało to kiepsko. Ale jako, że niejednego raw beginnera się angielskiego nauczyło, pantominę i onomatopeję mam obcykaną! Ta kobieta z opowiadania o komisarzu Papulousie chciała pokazać, że wzdłuż posiadłości, kilka centymetrów na ziemią, przymocowana jest linka metalowa (nie było linki, ale w kącie pokoju znalazłam biały kabel), do linki przywiązany łańcuchem jest pies, który nie może się ruszać, który piszczy z bólu i z niemocy i ma ranę na szyi, która krwawi. Ta kobieta, jakby się kto jeszcze nie domyślił, to ja. Wstałam, podpisałam co trzeba, uścisnęłam puchną dłoń posterunkowego Kontodinosa (nie jest to jego prawdziwe nazwisko) i wyszłam. Jestem pewna, że przez długie lata będą o mnie opowiadać, albo przynajmniej do następnego razu, bo wczoraj, bez kitu!!!, pojawił się u nas ślepy kot. Ma wyłupaną dziurę w miejscu jednego oka. Nazwaliśmy go Jurand i walczymy o jego życie.