Post jest częścią bardzo ciekawego projektu Klubu Polki na Obczyźnie. Przepraszam za jednodniowy poślizg i zapraszam!
Najpierw zakochałam się w języku! Wtedy nośnikiem języka angielskiego był dla mnie Modern Talking (proszę nie oceniać, po nich był Depeche Mode). Widać, już wtedy interesowała mnie dwujęzyczność, bo wiadomo, że to niemieckie chłopaki i pewnie śpiewali z akcentem i z błędami w wymowie… Szkoły pokończyłam, języka mnie nauczyli i w międzyczasie napatoczył się inny, bardzo przystojny nośnik języka angielskiego. Tak pięknie mówił po tym angielsku, że się oddałam nieprzyzwoicie i nośnik stał się moim mężem. Mówił też niepoprawnie po polsku, co wzbudziło we mnie instynkty nauczycielskie i naumiałam nośnika. Ten w miłosnym rewanżu oświecił mnie, że w języku rosyjskim nie ma czystej głoski „ł” i że mimo, że byłam finalistką olimpiady języka, bo innego nie było, rosyjskiego, to po rosyjsku brzmię źle…no nic, taka edukacja…
Język angielski – cyk, jest! Mąż Amerykanin – cyk! Dziecko – jest! Brak perspektyw na dalsze życie w Polsce – cyk! Chęć zmian na lepsze – jest! Gotowi do wyjazdu, gotowi żeby zrobić użytek z języka, gotowi żeby wyjechać do…Niemiec!
I tak prawie trzynaście lat temu trafiliśmy do Garmisch, do Amerykańskiej bazy wojskowej. Niby Niemcy, a jednak nie za bardzo…Praca, szkoła, urzędy – po angielsku. Rodzenie dzieci i inne ekscytujące wizyty lekarskie – po naszemu, beznadziejnemu niemiecku. Przyjaciele – po polsku i po angielsku. Nie jestem dumna z tego, że nie mówimy dobrze po niemiecku i w sumie niewiele mnie usprawiedliwia. Zawsze traktowałam język niemiecki tylko jako narzędzie do komunikowania się. Emocjonalnie nie jestem związana z tym językiem i być może dlatego idzie mi ciężko…Jest jeszcze teoria komediowa. Ja po prostu chcę zabawiać ludzi opowieściami o moich niedociągnięciach językowych, potknięciach, a czasem wręcz upadkach na pysk (nasza sztandarowa anegdota językowa: Zwei Wochen Tot!)!
Dzieci moje mówią…mówią za dużo i czasem od rzeczy. Częściej słychać w domu język angielski, co mnie denerwuje, boli, zasmuca…Po odpowiedniej dawce wyzwisk i szantaży usłyszeć można całkiem niezły polski. I poczytać potrafią i napiszą co nieco…I wiem ile to kosztuje pracy, cierpliwości i czasu żeby dziecko zachwyciło się książką po polsku, pomruczało pod nosem polską piosenkę, pochwaliło się w szkole zdjęciami pradziadka, czy bezbłędnie napisało kilka trudnych słów.
Mieszkamy w Niemczech, mówimy po niemiecku i rosyjsku, kłócimy się po polsku i angielsku, myślimy….najczęściej nie myślimy, śnimy…zależy o kim, jemy niemieckie precle i włoski makaron, pijemy francuskie wino, jeździmy japońskim samochodem, na amerykańskich nartach, śpimy w szwedzkiej pościeli i słuchamy nowozelandzkiej muzyki…Jesteśmy…no cóż, tacy zwyczajni.