Alternatywne fakty Ameryki…

Historia prezydenckich „faktów alternatywnych” jest dość krótka, ale nie niespodziewana, bo czegóż to zgodnego z faktami można się spodziewać po naszym, tfu tfu na psa urok, prezydencie. Określenie padło z ust doradczyni prezydenta broniącej wypowiedzi rzecznika Białego Domu, który oznajmił, że media kłamią. To, że wiele z nich i nierzadko, to oczywiście wiadomo, ale żeby tak kłamać w sprawie najlepszej, największej inauguracji najwspanialszego prezydenta, to już kryminał. Według Białego Domu inauguracja przyciągnęła największe tłumy w historii tej jakże ważnej dla Amerykanów uroczystości. Tyle, że zdjęcia, jak również statystyki prowadzone przez waszyngtońską kolej podziemną jasno potwierdzają, że to kłamstwo. To znaczy nie kłamstwo, a alternatywny fakt, według pani Conway. Wiadomości na portalu Białego Domu, że przestępczość w Stanach wzrosła, kiedy prawda jest taka, że znacznie zmalała to również fakt alternatywny. Początkowe zapewnienia Trumpa, że nigdy nie powiedział nic o łapaniu kobiety za krocze, mimo, że wszyscy nagranie słyszeli. Fakt alternatywny. Tłumaczenie rzeczywistego zwycięstwa Hilary Clinton (w tym sensie, że w każdym innym, normalnym kraju, to ona byłaby prezydentką) milionami nielegalnych wyborców, twierdzenie przez lata, że Obama nie jest Amerykaninem i nie powinien być prezydentem, przekonywanie, że dane dotyczące niskiego bezrobocia w Stanach są sfałszowane… Takich faktów nasłuchamy się jeszcze nie raz i nie dwa przez kolejne cztery lata i dopóki będą o ilości ludzi w tłumie na jakimś pochodzie, czy innej bibce, to git. Gorzej kiedy fakty alternatywne będą podłożem do decyzji dźgających w bezpieczeństwo i zdrowie ludzi. „Wojna to pokój. Wolność to niewola. Ignorancja to siła”. Czy to Orwellowskie dwójmyślenie (sprzedaż książki 1984 znacząco wzrosła w przeciągu kilku dni #faktfaktyczny), bliższe sercu bareizmy, czy też „trumpfakty”, może być i śmieszno, i straszno.

Na razie śmieszno…

Oto kilka moich alternatywnych faktów. Ponieważ nie jestem zaznajomiona ze składnią prezydenta Trumpa, skorzystałam z tych wskazówek. Wyobraźcie sobie jeszcze odpowiedni głos i palec, w porywach dwa, w górze. A ten tutaj to hołmmejd prezydent Trump dla lepszej wizualizacji.

fullsizerender-14

Jestem bardzo, bardzo, bardzo dobrą gospodynią. Niesamowitą gospodynią. Najlepsze gospodynie świata dzwonią do mnie z pochwałami mojej gospodarności. Mam czysty dom. Najbardziej czysty. Bardzo, bardzo, bardzo czysty dom. Wszyscy mówią, że moja kuchnia jest wyśmienita. Gotuję bardzo, bardzo dobrze i jedzenie jest pierwszorzędne. Wierzcie mi, wspaniałe. Ogródek? Najlepszy w East Greenwich. Piękny i wspaniale utrzymany. Mówią, że jest czarodziejski. Ja nie wiem, tak mówią. Wielu, wielu ludzi tak mówi. Najbardziej czerwone pomidory, najbardziej śmierdzące skunksy. Najskuteczniejsze skunksy w Ameryce. To jest cudowny, cudowny ogródek. Najwspanialszy!

fullsizerender-15

Nikt mnie nie zwolnił! Sama odeszłam. Nasza szkoła to nie jest dobra szkoła. To są źli ludzie. Oszukańcy. Odeszłam i niech żałują. Będzie mi bardzo, bardzo, bardzo dobrze na bezrobociu. Tysiące ludzi powtarza mi, że jestem super nauczycielką. Moja przyjaciółka, mistrzyni świata w nauczaniu, powtarza mi to ciągle. Znajdę pracę na najlepszym uniwersytecie w Stanach i będę tam najlepszym wykładowcą. Uwierzcie mi. Bardzo, bardzo dobrym wykładowcą.

fullsizerender-12

Codziennie dostaję setki telefonów i maili zapewniających mnie, że wyglądam zdrowiej, szczuplej i młodziej. To są bardzo, bardzo mądrzy ludzie, wielkie autorytety w dziedzinie mówienia mi takich rzeczy. Z dnia na dzień jestem coraz młodsza, moja skóra jest bardziej napięta, pośladki bardziej jędrne, a cycki bardziej sterczące. Nie wiem, ale tak mi wszyscy mówią. Jestem bardzo, bardzo, bardzo zdrowa. Nie mam żadnych ohydnych, zdradzieckich chorób i czuję się znakomicie. Uwierzcie mi. Znakomicie! Najlepiej!

fullsizerender-13

Koty sikają na łóżkach. To prawda. Koty sikają na łóżkach. Mówicie, że nie wszystkie. Mówicie, że nie zawsze sikają? No, ale ktoś jednak sika na łóżkach i to nie jestem ja. Koty to nie są dobre zwierzęta. Trzeba się ich pozbyć. Koty muszą się wynosić. Nie możemy pozwolić na to żeby koty odbierały nam wolność, niszczyły nasz dobytek, odbierały swobodę. Uwierzcie mi. Najwięksi specjaliści od kotów, moi przyjaciele, mówią, że koty zasikają nam wszystko. Utoniemy w sikach kotów. Koty to bardzo, bardzo, bardzo niedobre zwierzęta.

A tak na serio? A tak na bardziej serio to będzie kolejny wpis. Uwierzcie mi. Będzie wspaniały. Znakomity!

 

 

 

Bez gardy…

screen-shot-2017-01-21-at-9-38-11-am

Październik 2014. Kilka tygodni po przeprowadzce. W naszym starym nowym domu robotnicy, puszki z farbami, sufity na podłodze, drzwi w oknie i węże w piwnicy. Ja jadę na rozmowę o pracę, a raczej na rozmowę o kilka marnych godzin w zastępstwie za jakiegoś przyszłego niedomagającego.

Umieram ze strachu. Inteligentnie wyglądająca pani w okularach nisko na nosie, wysoki i postawny mężczyzna w garniturze. Zadają mnóstwo pytań z metodyki, gramatyki języka angielskiego i zarządzania klasą. Poszło dobrze. Szkoła mała, przytulna, na sielankowo wręcz wyglądających, jak się później dowiaduję, ociekającym kasą prywatnym uniwersytecie. Obserwowana lekcja taka sobie. Potrafię lepiej.

fullsizerender

Czasami słowa nie wystarczą i trzeba rysować, mimo tego, że się nie potrafię. Moja desperacka próba tłumaczenia wypowiedzi argumentacyjnej

Kilka tygodni później. Telefon wieczorem, że kogoś grypa dopadła, rano uczę. Sześć godzin ciurkiem. Biegunka, ból głowy, zębów i podwyższone ciśnienie. Później wieczorem padam na pysk ze zmęczenia. Szczęśliwa. Znów klasa, znów uczniowie, znów tak jak lubię najbardziej.

Kilka tygodni później. Więcej telefonów, więcej godzin, mniej bólu głowy i zero biegunki. Uczę się tylu nowych rzeczy, przypominam sobie jak pisać wypracowania, dopytuję nauczycieli jak wypełniać dzienniki. Szczęścia i satysfakcji tyle, że nie uniosę.

Jakiś czas później. Proponują pełny etat, stałą pensję, ubezpieczenie, urlop po kilku miesiącach pracy, własną klasę i biurko. Propozycję z nieukrywanym entuzjazmem przyjmuję i opijam wieczorem.

fullsizerenderKiepska jakość zdjęcia tłumaczona jest nocą, nartami i dziesięcioma stopniami poniżej kreski.

Kolejne kilka miesięcy. Dostaję najwyższe oceny uczniów. Nikomu nie przeszkadza, jak to bywało w Niemczech i w Polsce, że nie jestem nejtyw spikerem. Wręcz przeciwnie. Cenią sobie moje uwagi, perspektywę byłego ucznia, pomysły i rozwiązania. Robię dwa szkolenia dla nauczycieli, w tym jedno w połowie prowadzone po polsku żeby uświadomić nauczycielom jak to jest być uczniem początkującym. Po szkoleniu, największy sceptyk „obcych” nauczycieli podchodzi i dziękuje. Mój środek szaleje ze szczęścia.

fullsizerender

Jakiś czas później. Zostaję dyrektorem metodycznym na dwa miesiące. Zachwycona jestem uznaniem, podekscytowana możliwościami. Po dwóch tygodniach ekscytacja mija, pojawiają się nudna biurokracja, ograniczenia we wdrażaniu moich znakomitych, ma się rozumieć, pomysłów i monotonia. Tęsknię za klasą i uczniami. Na szczęście dyrektor wraca, a ja wracam do siebie.

Kilka miesięcy później wprowadzam pilotowy w naszej szkole przedmiot – połącznie istniejącej fonetyki z nauką czytania. Piszę plan, robię pomoce, sprowadzam książki. Po dwóch miesiącach programu – sukces! Program zostaje na zawsze.

img_6099_srgb

Jeden z moich ulubionych przykładów nieprzykładania się do przekazu. Uczeń miał zilustrować powiedzenia „looking forward to something”, że niby nie może się doczekać na coś.

Miesiąc temu. Dostaję nagrodę i w marcu jadę na konferencję metodyczną. Wybieram z katalogu konferencji szkolenia, wszystkie niezmiernie ciekawe i na wszystkich chcę być. Na raz. No nie da się. Wybieram nauczanie angielskiego osób z dysleksją. Mam dwóch takich w szkole. Nie wiem czy wiedzą, że mają dysleksję, bo w ich kulturze nie można być „upośledzonym” i nikt o tym nie mówi. Nam nie wolno mówić. Poduczę się, pomyślałam, i cichaczem przemycę to i owo. Być może pomogę tym dwóm. Będę mądrzejsza, pełna entuzjazmu, pomysłów, nabuzowana pozytywną, metodyczną energią. Jak wrócę będę jeszcze lepszym nauczycielem.

fullsizerender

Nie będę. Przynajmniej nie u nas. Dwa tygodnie temu dowiedzieliśmy się, że zamykają naszą szkołę. Zamykają, bo napływ uczniów jest zbyt mały, bo szkoła niewielka, bo w mało atrakcyjnym dla młodzieży miejscu. Od maja jestem bez pracy. Ta praca, w tej szkole, z tymi uczniami, z tymi koleżankami i kolegami, z otwartością na inne, obce i dziwne, z wiecznym dążeniem każdego z nas żeby być lepszym, nauczyć więcej, pomóc bardziej…Ta praca była od jakiegoś czasu jedynym powodem, dla którego chciałam jeszcze zostać w Stanach. Już nie chcę!

fullsizerender

Moje ulubione koleżanki po fachu, pani Jesień i pani Panda. Tych mi będzie najbardziej brakować.

P.S. Po wczorajszej inauguracji nowego prezydenta jeszcze bardziej nie chcę.

 

 

Noworoczny zaciesz…

fullsizerender

Żeby osłodzić mi trochę życie i na złość zrobić mojemu świątecznemu narzekaniu, Nowy Rok postanowił obsypać mnie samymi wspaniałościami. Od samiuśkiego pierwszego stycznia działo się nic tylko dobruchno.

Spadł śnieg. Niby nic, bo w końcu zima, ale nie…śnieg to jest jednak coś. W dobie globalnego ocieplenia, które, mimo głośnego zaprzeczania naszego za chwilę prezydenta, się odbywa, śnieg w Nowej Anglii to rarytas. Padał cały dzień i wieczorem było go już zupełnie pełno. W takich okolicznościach przyrody można wybrać się na spacer. Jest cicho, głucho, bo każdy dźwięk tłumiony jest przez spadające płatki śniegu, jest ciemno i pusto, bo śnieg w Stanach odstrasza większość. Spacerują tylko odważni z dziećmi i psami. Psy rzucają się w śnieg, dzieci rzucają się na psy. Matki się drą, że spodnie na śnieg było założyć, bo tyłek odmarznie i jutro katar ani chybi – moje mówią, że tylko ja się darłam, ja zaprzeczam, wyraźnie słyszałam też inne. Jest pięknie, biało, miękko, zimowo i tak lubię najbardziej.

Z okazji śniegu pojechałam z moimi uczniami na narty na nieco ponad wybrzuszenie terenu, bo górką tego nazwać się nie odważę. Dwadzieścia pięcioro narciarzy i snowboardzistów, tylko troje umiejących się na sprzęcie samodzielnie poruszać. Jako że byłam jedynym ciałem pedagogicznym na nartach, miałam ich wszystkich pod opieką. Okazuje się, że Japończycy, na lekcjach karni i posłuszni, w styczności z zimnym powietrzem zyskują na odwadze. Saudyjczycy wręcz przeciwnie. Zanim jednak wszyscy trzej zrezygnowali, zrobiliśmy szoł na wyciągu wyrwirączce. Oklaskom nie było końca. Podczas gdy próbowałam przesunąć, dźgając kijkami po żebrach, dwa razy większych ode mnie, wyjących ze śmiechu i leżących w poprzek drogi wyciągu Saudyjczyków, dziesiątka dziewiczych, japońskich narciarzy zwiała mi na wyciąg krzesełkowy. Wjechałam za nimi. Całą dziesiątkę znalazłam w lesie, w śniegu po pas, między drzewami, w odległościach kilku oddechów od siebie. Ponoć wszyscy ruszyli na raz, a że nie wiedzieli jak się zatrzymać, nie zatrzymali się. Przypomniała mi się szkółka narciarska z Garmisch, podnoszenie rozczłonkowanych sześciolatków i śmierć w oczach sunących między drzewami nastolatków. I mimo, że dziś właśnie wróciłam z fizjoterapii, bo moje plecy trzech Saudyjczyków i dziesięciu Japończyków nie wytrzymały, to był to jeden z najfajniejszych dni na nartach w moim życiu.

Przeczytam gdzieś w namolnych mediach, że ten rok to rok pozytywnego egoisty. To rok żeby zrobić coś dobrego dla siebie. Trafiło na podatny grunt. Obejrzałam filmiki prześlicznej Marie Kondo, zapytałam się dwóch bluzek, trzech torebek i jednej książki czy przynoszą mi radość (Does it spark joy? – obejrzyjcie, warto. Sceptycy mogą przymrużyć oko, nawet dwa). Wszystkie chórem odpowiedziały, że nie. Podziękowałam zatem tuląc je do serca i wyrzuciłam. Wyrzuciłam stare buty, kilka nie wyjściowych zdjęć, jakieś niepotrzebne listy, wkurwiających mnie z fejsbuka i kilka toksycznych wspomnień. Po latach wróciłam do jogi. Pora powrotu – piąta rano. Nie wiem jak to robię, bo w półśnie wstaję, włączam laptop i ćwiczę jogę przez trzydzieści minut. Budzę się pod koniec i z radością stwierdzam, że czuję się znakomicie i jutro też tak zrobię. I jakoś tak z dnia na dzień…Przyznam całkiem poważnie, że joga to jest najlepszy prezent jaki sobie sprawiłam na nowy rok. Joga, prysznic, zdrowe, pełnowartościowe śniadanie, zielona herbata na godzinną drogę do pracy i ON…

Prokurator Szacki. Prokuratora Teodora Szackiego kupiłam sobie w Empiku jako powieść mi czytaną, bo na czytanie nie mam czasu, a dwie godziny w samochodzie codziennie spędzam. Kryminał o przemocy domowej, o marznącej mżawce, korkach i gniewie. Kogoś w czymś rozpuścili, a komuś innemu rączek ubyło. Książki nie oceniam, nie krytykuję, bo się nie znam i tyle. Mnie się świetnie słuchało. Po polsku, czego mi bezustannie brakuje, zmysłowy głos lektora, język bardzo mi do gustu przypadający. Nie, do Olsztyna mnie nie ciągnie, ale prokuratorom będę się baczniej przyglądać. I nudne, godzinne dojazdy do pracy stały się arcyciekawe – z samochodu mi się wyjść nie chce.

Jakież to jeszcze dobre nowiny czekały na mnie w 2017 roku? Że dziecka zdrowe są, Crohn jednemu się po organizmie nie pałęta, a drugiemu migdały nie odrastają. Krystalizują się plany życiowe mojej licealistki i cieszą mnie jej przemyślenia. Pies i kot ostatecznie się dotarły. Kot myśli, że jest psem – przybiega pod drzwi kiedy ktoś przychodzi, merda ogonem. Pies rozsmakował się w kocim jedzeniu, konsumuje w tajemnicy, pod osłoną nocy. Śpią wtulone w siebie i jedna za drugą oddałaby ogon. Sielanka. Szkoła przyznała mi nagrodę. Jakże było mi miło. Udawali, że to niby zebranie jakieś w sprawie mało ważnej i znienacka hyc, fanfary, sztuczne ognie i wręczyli nagrodę. Nagród w życiu się nie naodbierałam za wiele więc nagroda nauczyciela roku sprawiła mi wielką i autentyczną radość. Że taka niby jestem wspaniała, profesjonalna, kreatywna, wyposażona w ogromną wiedzę metodyczną, z pasją i podejściem. I może i jestem. Nie wiem. Robię to, co kocham, najlepiej jak potrafię, a jeśli ktoś uznaje, że jest to warte grosza i wyjazdu na tygodniową konferencję metodyczną do Seattle, to chwała mu za to. W życiu na konferencji żadnej nie byłam (nie licząc konferencji skarbników rady rodziców dwieście metrów od mojego domu), sama w hotelu przez tydzień też nie, w Seattle tym bardziej. Jestem niewymownie szczęśliwa.

Dwutysięczny siedemnasty wystartował z kopyta. Same dobre wibracje, znakomite pomysły, nagrody, pochlebstwa, achy i ochy. Zdrowy egoizm i zasłużone przyjemności. I nagle to kopyto, z którego wystartował kochany roczek zastyga w powietrzu, odwraca się i daje w twarz, prościusieńko, bez gardy, w samiutki środeczek zaciesznego mojego ryjka…