Złote Myśli – Lato 2019

Lato, nawet tutaj na Krecie, dobiega końca. Nie odczuwamy tego w temperaturze, czy w dziennej dawce słońca, ale są inne oznaki oddalającego się lata. Jest coś takiego w powietrzu, w energii ziemi, jakieś przesuniecie, moment zatrzymania się między hałaśliwym, pełnym turystów, kremów SPF 50, parasoli plażowych i mokrych kostiumów kąpielowych latem, a czymś następnym. Następna nie będzie znana mi tak dobrze jesień, a dziwna, druga wiosna, która urodzi jeszcze świeżą kapustę i brokuły w ogrodzie, zazieleni pustynnie wyglądający ogród. Ale między tym co prawie już minęło, a tym co będzie za chwilę, jest moment na refleksję, na dłuższy oddech. Taka “międzypora”. Usiadłam i zastanowiłam się nad tegorocznym latem, chciałam je opisać słowami, zapisać w pamięci. To lato, drugie nasze na Krecie, było pełne różnych wydarzeń. Wydarzeń zupełnie zwyczajnych i przyziemnych oraz innych – trochę duchowych, trochę emocjonalnych, takich “środkowych”. To było lato kilku ważnych transformacji i zmian. Nie ogromnych, życiowych zmian widocznych na zewnątrz, a kilku maleńkich ruchów, w środku, wewnątrz, które będę pracować powoli, ale w dobrym kierunku (mam nadzieję). Brzmi poważnie, prawda? No może. Jednak lato to przede wszystkim wakacje, beztroska, sielanka i radość. Zmieszałam oba smaki mojego lata i zrobiłam listę przebojów albo jeszcze lepiej, Złote Myśli – Lato 2019. Pamiętacie szkolne Złote Myśli? No to takie właśnie. Zaprosiłam do zabawy moje wspaniałe koleżanki z Klubu Polek i wyszedł nam cudowny projekt pod takim właśnie tytułem. Zapraszamy!

Złote Myśli – Lato 2019

 Miejsce Lata 2019

Całe lato spędziliśmy na Krecie. Ktoś powie, że nudy, bo turyści wpadają tutaj na dwa, a nie mający pojęcia o wyspie, nawet na tydzień i im wystarczy. Zaliczą dziesięć miejsc znanych z przewodników i internetu, wrzucą zdjęcia do sieci i wakacje odhaczone. A szkoda, bo Kreta to nieodkryta jeszcze do końca kopalnia cudownych zakątków, ukrytych plaż, maleńkich wiosek, zapierających dech w piersiach widoków, najlepszych na świecie tawern i niewyobrażalnie krystalicznej wody. W takiej właśnie wodzie, tego lata, pływałam na południu Krety. Na takim dalekim południu, że aż na najbardziej na południe wysuniętej wyspie Europy – Gavdos. Gavdos stało się moim ulubionym na Krecie miejscem już po kilkudniowym tam pobycie. Cały pobyt opisałam tutaj, ale zapomniałam o wodzie. Teraz, kiedy myślę o Gavdos, pierwsze co przychodzi mi do głowy, to woda właśnie. A woda kochani w morzu Libijskim jest nie do opisania. Serio! Nie można przecież opisać tego, co się widzi, kiedy oczy nie są przygotowane na taką krystaliczność wody. Wydaje się, że rozdzielczość mojego narządu wzroku nie jest przystosowana do odbioru takiej przejrzystości wody. Woda jest zbyt klarowna, zbyt krystaliczna, zbyt przeźroczysta. I, że do takiego niezwykłego zjawiska można zanurzyć swoje rozpalone słońcem ciało, ba! nagie ciało, to już, proszę państwa, mega super zajebiście! 

Danie Lata 2019

Mieliśmy mnóstwo gości tego lata i wszyscy, bez wyjątku, zostali poczęstowani daniem ze zdjęcia. Niektórzy zostali poczęstowani więcej niż raz. Niektórzy na własną prośbę, a niektórzy przez niedopatrzenie (czy raczej niedopamiętanie) gospodarzy. Proste, smaczne, nie wymagające dużego nakładu pracy, a kiedy grilluje się w piekarniku, można oddać się miłej rozmowie przy lampce wina (patrz niżej). Niebywałą zaletą Krety jest to, że wszystkie owoce i warzywa mają niezwykły smak. Swój własny. Wyhodowane na tej żyznej ziemi ziemniaki, na przykład, smakują najlepiej na świecie. A zapach i intensywność ziół dodaje każdej, najbardziej zwyczajnej potrawie niebywałego smaku i aromatu. Bo to, co widać na zdjęciu, to właśnie najprostsza rzecz pod słońcem. Ziemniaki, słodkie ziemniaki, buraki, cebula, czarna fasola, sól, pieprz, doskonała oliwa z oliwek oraz mnóstwo tymianku i świeżo zmielonego rozmarynu. Jest ryzyko, że za kilka miesięcy się nam przeje więc jeśli chcecie spróbować, zapraszam jak najszybciej. 

Napój Lata 2019

Woda, woda, woda oraz… białe wino. Lidl. 2.59 Euro. Pychota! I tyle na ten temat. 

 

Hajlajt (czyli, że super moment) Lata 2019

No nie mogłam się zdecydować o czym tutaj napisać, bo takich momentów, które z perspektywy czasu wydają się wyjątkowe, było mnóstwo. Cudownie było mieć dzieci w domu przez całe dwa i pół miesiąca. Uwielbiam patrzeć jak się przyjaźnią ze sobą, jak lubią spędzać ze sobą czas. Fajnie było się z nimi wylegiwać na plaży, zamawiać wielką sałatkę grecką na spółkę. Niemałą przyjemnością było nawet wydzieranie się na nich, że nie sprzątają po sobie i że pies znowu nie ma wody w misce. Wszystkie te momenty spędzone z dziećmi lub ze świadomością, że dzisiaj wieczorem będą spać w swoich pokojach, a jutro rano zjemy razem śniadanie były niezaprzeczalnie najcudowniejsze. Oczywiście! Ale było coś jeszcze. W tym roku przyjechały do mnie kolejne ważne osoby. Były przyjaciółki z Garmisch – całe moje trzynastoletnie życie w Alpach przyjechało zobaczyć moje życie tutaj na Krecie – no i najważniejsze – mama i brat. Pokazywanie najbliższym mojego domu, ulicy, wsi przynosi mi jakiś spokój ducha, komfort psychiczny. Teraz, kiedy rozmawiamy przez telefon i kiedy opowiadam o krzaku pomidorów, sąsiedzie, czy sprzedawczyni w naszym sklepiku, oni dokładnie wiedzą o czym mówię. Mają w głowie dokładnie taki sam obraz jak ja. Nie muszą sobie niczego wyobrażać, domyślać się. Są kawałkiem mojego świata, a mój dom, pies, kot i drzewo cytrynowe są kawałkiem ich świata. Uwielbiam!

 

Lołlajt (czyli, że porażka) Lata 2019

Tutaj również nie mogłam się zdecydować, które z gównianych momentów wybrać. Bo takich chwil na Krecie mi nie brakuje. Czy wybrać wyjazdy dzieci? Każdego z osobna żeby bardziej bolało. Czy ten moment jak zatrzasnęłam w drzwiach wielką jaszczurkę, przecinając ją na pół? Albo jak znalazłam sześć karaluchów w domu i dostałam prawdziwego ataku paniki? Albo jak mnie jogowi ludzie skopali po nerach arogancką, acz uduchowioną przecież, krytyką i zredukowaniem mnie do żałosnej jednostki potrzebującej ich wiedzy i wsparcia. Oj! To było takie loł, że hej! Napiszę jednak o czymś, na co nie mam wpływu, a dołuje mnie strasznie. Pogoda. I zaraz mi się dostanie, bo ludzie majątek wydają żeby piec się w kreteńskim słońcu, a ja nienawidzę! Dla mnie lato jest zdecydowanie za gorące. Mój organizm źle to znosi, jestem ospała, wiecznie z lekkim bólem głowy. Kombinuję jak by tu przeżyć dzień żeby jak najmniej wychodzić z klimatyzowanego domu. I owszem, gdybym była tutaj na wakacjach, wychodziła rano na plażę, a wracała wieczorem po pysznym obiadku w pobliskiej tawernie, to ja bym kochani peany na temat Krety pisała. Ale wiecie, życie mi kurde na drodze do peanów stoi. Ogródek obrobić, samochód odkurzyć, zakupy zrobić, ogromne kubły na śmieci samochodem odtransportować, z psem wyjść, jogę poćwiczyć. Wszystko to albo o szóstej rano, albo w trzydziestu kilku stopniach w cieniu. Ja nie daję rady. A te cholerne cykady, które wzbudzają we mnie instynkt mordercy, to już wisienka na topiącym się w słońcu torcie. No żeby tak się drzeć…NON STOP!! 

P.S. Dziś mogę o tym wszystkim pisać ze spokojem, bo cykady, dzięki wszystkim bóstwom, wyzdychały i jest znacznie chłodniej. Teraz to ja kocham! 

 

Zdjęcie Lata 2019

To kochani jest moje ulubione zdjęcie i tym samym mój własny, prywatny najcudowniejszy moment wakacji. Nauczyłam się pływać z głową (ok, z twarzą) pod wodą!! Woda wzbudza we mnie ogromny strach, moje ciało reagowało bezdechem i ucieczką na brzeg. Wiele razy polały się łzy bezsilności. Nad morzem brodziłam w wodzie po kolana z makijażem na twarzy i nienaganną fryzurą. Smaku wody morskiej nie znałam. A tutaj takie zmiany! I nie tylko umiem, ale bardzo, bardzo mi się podoba! Jestem z siebie mega dumna! Bez sarkazmu, bez wygłupów – wymiatam, po prostu! 

A za rok…

A za rok, jeśli będziemy jeszcze na Krecie, będzie podobnie. Pogoda będzie piękna, morze najbardziej niebieskie na świecie, dzieci ze świeżą opalenizną i klapki na nogach. Ale żeby nie męczyć się tak bardzo upałem i nie nienawidzić naszego domu, wyjedziemy gdzieś w chłodniejsze miejsce, gdzieś gdzie pada deszcz latem, jest zielona i miękka trawa, wieczory są chłodne i gdzie cykady można znaleźć tylko na stronach encyklopedii przyrodniczej. 

***

Dziś u Kasi na fejbukowym FP mamy krótką relacje z jej lata (Kanada sie Nada), a jutro, w niedzielę, zapraszam na kolejny odcinek Złotych Myśli. Tym razem u Ani z bloga Anna Loves Travels PL.

Minojski zachwyt – słowo dla nauczycieli ;-)

Z okazji rozpoczęcia roku szkolnego….

Wiecie jak czasami mówimy o sobie, że “z historii to ja głąb jestem”, że “nie jestem dobra z języków” i że, “biologia mi do głowy nie wchodzi”. Kiedy tak mówimy cała wina za nasze niepowodzenia i, chyba ważniejsze, niechęć i brak zainteresowania daną dziedziną spada na nas – głąbów, nieuków i ciemniaków. Bo przecież nie na nauczyciela. Biedny, niedoceniany i nisko opłacany nauczyciel robi wszystko, co w jego mocy żeby zarazić nas swoją pasją, zaszczepić zamiłowanie i przekazać wiedzę w taki sposób, żeby zachęcić ucznia do dalszego poszukiwania, zadawania pytań, alternatywnego podejścia do tematu. Ale czy zawsze? 

Jestem nauczycielką od ponad dwudziestu lat i z niejednym nauczycielem dziennik wypełniałam. Myślę, że posiadam wiedzę i doświadczenia, która pozwala mi krytycznie spojrzeć na moich kolegów i koleżanki po fachu. Oczywiście są nauczyciele, którzy uczą z pasją, zarażają swoim entuzjazmem, potrafią zainteresować przedmiotem i do tego umiejętnie, bez poczucia wyższości oraz z szacunkiem do ucznia, przekazują swoją wiedzę. I oczywiście, że nauczyciele powinni zarabiać znacznie więcej i pewnie, że to zawód, przynajmniej w Polsce, niedoceniany, ale tak serio, serio-serio, z ręką na sercu… Czy nasi uczniowie widzą, że my zakochani po uszy jesteśmy w pantofelkach, w działaniach z samymi niewiadomymi, w historii II WW, czy innych Mickiewiczach i Orzeszkowych? Ale co tam uczniowie, czy my serio-serio, z ręką na sercu jesteśmy zakochani w przedmiotach, których uczymy? Czy robimy wszystko, żeby uczeń kochał stopniowanie czasowników tak jak my? Czy mamy tyle pokory i miłości do wiedzy i ucznia żeby życzyć każdemu z nich przerośnięcia swojego nauczyciela czyli…nas?!

O moich nauczycielach z podstawówki, liceum i ze studiów mogłabym długo i soczyście. Niestety, w większości przypadków, krytycznie. Psychiczne (i w jednym przypadku fizyczne) znęcanie się nad uczniami, przerośnięte do niebywałych rozmiarów ego, brak (lub świadomy wybór nie korzystania z) wiedzy metodycznej, czasem czyste skurwysyństwo oraz przedmiotowa apatia – to moje wspomnienia ciała pedagogicznego. Wszyscy moi nauczyciele (z wyjątkiem dwóch lub trzech) zdawali się mieć totalnie w dupie przedmiot, którego nauczali. Żaden niczym się nie zachwycał, nie ekscytował, nie zarażałam entuzjazmem. Nigdy nie widziałam swojego nauczyciela z wypiekami na twarzy opowiadającego o swoim przedmiocie, nie widziałam zachwytu w oczach, nie słyszałam wykładowcy gestykulującego zamaszyście w euforii przekazywania wiedzy. Nigdy nie było widać, słychać, czy czuć, że nauczyciel fizyki, historii, czy wuefu kocha ten przedmiot, kocha opowiadać o swoich młodzieńczych marzeniach pobicia rekordu skoku w dal, o niebywale interesującej wizycie w sławnym muzeum archeologicznym, czy o ciarach na plecach przy czytaniu Szekspira. Nic. Martwota. Otępienie. Beznadzieja. 

Moje prawie nieistniejące, post-podstawówkowe zainteresowanie historią, stępił do cna nauczyciel historii w liceum. Jestem pewna, że prywatnie to miły, interesujący człowiek, być może nawet kochający historię, ale jakoś tak po cichu. I być może zdołał zainteresować historią (lub nie zabić wcześniejszego nią zainteresowania) kilka osób i oczywiście, że w klasie zawsze znajdzie się jakiś oporna, “nienauczalna” jednostka, ale ani nie byłam “nienauczalna”, ani nie byłam historycznym pasjonatem. Czysta kartka. Można mnie było zapisać historią od góry do dołu. A tu nic. Ani iskierki zaciekawienia. A szkoda, bo jak się okazuje, potencjał był, należało mnie tylko czymś zachwycić. 

Tydzień temu odwiedziłam nasze kreteńskie muzeum archeologiczne w Heraklionie. Już drugi raz, bo się tak zachwyciłam. Zachwyciłam się historią. Wcześniej nie wiedziałam. Nie przeczytałam. Nie usłyszałam. A tu takie dziwy! Tacy interesujący ludzie, takie ciekawe czasy, takie fascynujące historie, tradycje, rozwiązania. Dlaczego pan od historii nam o tym nie opowiadał, nie pokazał zdjęć, nie zabrał do muzeum? Dlaczego nie mówił z charyzmą, z takim zachwytem, z jakim ja teraz czytam informacje w gablotach? Dlaczego mnie nikt historią nie zainteresował? A tu takie dziwy. Popatrzcie.

Snake Goddess – Bogini Węży. Odnaleziona w Knossos, pochodzi z 1700-1450 roku p.n.e. Bogini   czy kapłanka? Trzyma dwa węże w dłoni. Może to oznaka odradzającego się życia? Może oznaka władzy nad niebezpiecznymi zwierzętami? A te piękne piersi? Może to oznaka opiekuńczości? I pantera na głowie. Co to może oznaczać? Władzę, czy zmienne stany świadomości?

 

Bull-leaper – Skaczący przez Byka (tłumaczenia własne!). Ta figurka to najprawdopodobniej pierwsze pokazania człowieka w 3D. No wariactwo po prostu, bo to z 1600-1450 roku p.n.e. Zdjęcie nie oddaje, ale jest piękny i taki dynamiczny i się uśmiecha!

 

To moje ulubione! Figurki przedstawiające ludzi oddających cześć, lub modlących się do boga/bogów. Lewa ręka na czole i piękne wygięcie kręgosłupa mają być oznaką tajemniczego połączenia z bóstwem i zupełnego oddania się modlitwie, czy uwielbieniu. Coś tak zwyczajnego, a jednak coś tak tajemniczego i odmiennego od tego, co jest mi znane. Kocham te ludziki!

 

Piękna figurka bogini minojskiej znaleziona w Gazi. Pochodzi z 1300-1200 roku p.n.e. Jest jedyną figurką z makówkami w koronie (inne znalezione figurki mają ptaki w koronie lub kwiaty). Być może chodzi o to, że makówki to opium, a opium działa halucynogennie i uspokajająco. Być może to bogini lecząca? Kojąca? Tak czy siak, jest cudowna i chcę ją w domu!

Kochani moi koledzy i koleżanki nauczyciele. Z okazji rozpoczęcia roku szkolnego życzę sobie i wam wszystkim zachwytu nad przedmiotem, którego uczymy. Zachwycajmy się jak dzieci, jakby to byłe opowieści o zaczarowanym świecie. Życzę nam świeżego spojrzenia i ciekawości. Pokażmy naszym uczniom, że naprawdę kochamy to, o czym do nich mówimy. Znajdźmy drogę do najbardziej “nienauczalnego” ucznia. Może ma gdzieś poczet królów polskich, ale zainteresuje się makami na głowie minojskiej bogini. I haczyk połknięty. Bądźmy najlepszymi przedstawicielami handlowymi naszych przedmiotów. I zakochajmy się w nich na nowo! Miłego roku szkolnego!