Tegoroczne lato to nasze drugie lato na Krecie. Czas przestać zachowywać się jak turyści, rozpływać się w zachwytach nad różowym (a w porywach instagramowych filtrów nawet “czerwonym”) piaskiem plaży Elafonisi, nad skalnymi prześwitami Falasarny i chaniowską latarnią morską w zachodzącym słońcu. Nadszedł czas żeby wybrać się tam, gdzie wszyscy Kreteńczycy i co bardziej hipisowscy Ateńczycy spędzają lato.
Gavdos – i wyspa i stan umysłu jak o niej napisał przewodnik Lonely Planet. Najbardziej na południe wysunięta część Europy. Położona na morzu Libijskim wysepka mierzy, w najdłuższych miejscach, 10 kilometrów wzdłuż i 5 wszerz. Liczba pokoi do wynajęcia ograniczona, liczba tawern – wystarczająca. Ale większość Greków nie przyjeżdża tam szukać wygód w pokojach, a raczej mordować się pod namiotami. W namiocie spałam tylko raz, na obozie harcerskim w Pająku, i na długie lata wystarczyło. W tym roku dzieci zasugerowały, żem jakaś nie-przygodowa, wygodnicka i że je pozbawiam przygód i ekscytacji związanych ze spaniem pod nagrzanym do granic możliwości tropikiem, na niewygodnej macie, w ograniczającym swobodę ruchu śpiworze, narażona na komary, pająki, węże i jaszczurki. Zarzucili mi również brak, niezbędnego w byciu matką nastolatków, czynnika COOL, bo nie leży w mojej naturze robienie kupy do wykopanego przez siebie dołka na stromej wydmie i kąpiel na oczach dwudziestu gapiów pod prysznicem ogrodzonym jedynie wiatrem. No to postanowiliśmy pojechać pod namiot.
Udało mi się wynająć namiot luksusowy, z materacami, poduszkami, czystą pościelą, dywanikiem z Ikei i lnianym hamakiem zawieszonym na pobliskim drzewie. Wciąż gorąco jak jasna cholera, toaleta wciąż jak w opisie powyżej. Po pierwszej nocy na szczycie wydmy pod najbardziej rozgwieżdżonym niebem jakie kiedykolwiek widziałam, wstałam zachwycona, wymiękły nastolatki. Szczególnie jeden. Złe samopoczucie, ból głowy i przymusowy wynajem pokoju u pobliskiego właściciela sklepu spożywczego. Po śniadaniu czas na wiadomości lokalne. Dowiadujemy się, że wydmy to teren chroniony i tak naprawdę nikt nie powinien tam rozkładać namiotu. No ale jesteśmy w Grecji więc takie słowa jak “nielegalne”, “państwowe” i “pod ochroną” prowokują zachowania proporcjonalnie odwrotne. Tak więc na chronionych wydmach, pod każdym drzewem rozstawione są namioty, hamaki, sznury z praniem, kuchenki gazowe i rozkładane krzesła. A skoro legalność, lub jej brak, tej osady jest raczej nieudokumentowana, nikt nie pobiera opłat za miejsca namiotowe. Nikt oprócz właścicielki naszych namiotów. Tak więc my zapłaciliśmy za coś, co jest darmowe, a ona wyprodukowała sobie kilkudziesięciu wrogów w osobach właścicieli namiotów przyjeżdżających tam od lat, właścicieli pobliskich tawern a następnie policji (w liczbie dwóch policjantów) i pani burmistrzyni. Po porannych wiadomościach, dalsze wydarzenia następowały po sobie dość dynamicznie. Jako, że mieszkamy w rzeczonych namiotach, na nas również posypała się krytyka. Po namiotach przeszła kurenda, że w niedzielę odbędzie się protest przeciwko właścicielce wynajmowanych namiotów. Ulotki dodawano do każdego posiłku. Kolejnego dnia, spotkałam się w tajemnicy z organizatorami protestu. Przedstawiłam swoje, zupełnie niedoinformowane stanowisko i po dwóch godzinach opowieści o Gavdos (#gavdosstanumyslu), zapewniłam swoje poparcie w proteście. Niestety bojówki protestujące nie dostały na czas informacji o naszym poparciu, złożyły nasz namiot i przeniosły pod sąsiednie drzewo. Wkurwieni my przenieśliśmy się do wynajętego pokoju, a protestujący przeprosili nas na piśmie w imieniu swoim i całego narodu greckiego. Kurtyna.
Ale to wszystko jest jakby tłem, do mojego osobistego odbioru naszego krótkiego pobytu na Gavdos. Było cudownie i nic tego nie mogło zmienić! To miejsce ma w sobie coś zaczarowanego i zwykłego, mocnego i delikatnego jednocześnie. Dawno nie czułam się tak dobrze, tak komfortowo, tak “u siebie” jak tam. Okazało się, że kupa w lesie to sama przyjemność, kąpiel w towarzystwie dziesięciu nagich osobników i osobniczek podających mydło, które wyślizgnęło mi się z ręki (a wiedziałam, że schylenie się po nie nie jest dobrym pomysłem) i podkładających stopy pod twój prysznic w ramach oszczędzania wody jest do zaakceptowania. Warto jest czasem przesunąć swoje kulturowe i osobiste granice o kilka centymetrów dalej – jest o wiele łatwiej. Węży, jaszczurek i komarów nie było. Pierwszy raz w życiu pływałam nago. Pływałam, spacerowałam po plaży, leżałam na słońcu. Nikt na mnie nie zwracał uwagi, nie było nadęcia, wrażenia, że się nagością chojraczy, czy pokazuje swoją odwagę co czasem można odczuć na plażach nudystów. Tam nie ma plaży nudystów. Jest plaża. Niektórzy są ubrani, niektórzy rozebrani. I już. Pierwszy raz pływałam w wodzie głębszej niż metr pięćdziesiąt. JA – ta co mówi, że pływać nie umie. Wychodzi na to, że jednak umiem. Pierwszy raz dobrowolnie, nie zmuszona przez dwumetrową falę, zanurzyłam głowę do wody. JA – ta co ma zawsze nienaruszoną fryzurę i makijaż w morzu. Już nie. Poza tym, jedzenie pyszne, przemili ludzie. Widoki i przyroda to jakieś wariactwo po prostu. Pływając w morzu mam przed oczami wysokie, majestatyczne, kreteńskie góry. No i te drzewa. Coś jednak w tych drzewach jest, że mi ich potrzeba. To oczywiście nie jest alpejski, czy choćby tatrzański las, ale drzewa są. Ogromne, rozpościerające się sosny z wielkimi, soczyście zielonymi igłami. I mniejsze, ale jakże ciekawe drzewa, którzy wszyscy nazywają cedrami choć ich łacińska nazwa to Juniperus macrocarpa, czyli jałowiec. Czy to cedr, czy jałowiec, wygląda pięknie i szumi kojąco. Krajobraz Gavdos bardzo przypomina mi jedno z moich ukochanych miejsc w Stanach – Cape Cod, gdzie, tak jak tutaj, piasek miesza się ze starymi konarami drzew, a szum morza zlewa się z szumem potężnych sosen i innych iglaków. I chyba tego mi było potrzeba – góry przede mną, a szum drzew i ich chłodny cień nade mną. Na Gavdos wrócę za rok, a wszystkim przyjeżdżającym na Kretę na dłużej, bardzo polecam!
Jedna myśl w temacie “Jednak drzewa – Gavdos ”