and Why i Dlaczego und Warum…

scan002

 

Dzisiaj, w ramach projektu Klubu Polki na Obczyźnie piszemy o tym jak znaleźliśmy się tutaj gdzie jesteśmy…Piszemy razem z Chrisem….Wprawdzie obie historie są o tym samym i mają sens oddzielnie, to dwujęzyczni najbardziej z tego skorzystają. Miłego czytania!

A real treat (or a bitter bite :-)!) for English speakers who wanted to get to know my blog. I took part in a project by Klub about how I ended up where I am, and I asked Chris to join me. Our story in two languages…They both make sense and are about the same thing, but, of course, the bilinguals will have the greatest advantage. Enjoy!

 

 

 

No i nie dostałam się na anglistykę i stoję codziennie na obskurnym przystanku w Krzepicach narzekając na beznadziejne życie studentki Administracji Publicznej. Stoję na przystanku, zajadamy drożdżówki z pobliskiego sklepu, dopinam pod szyję płaszcz w jodełkę, znaleziony w babcinej szafie i przeklinam gestykulując soczyście na kretynkę od rachunkowości w parze z idiotą od prawa konstytucyjnego. Wsiadam do autobusu i wysiadam godzinę później żeby w cierpieniach i mękach przeżyć jakoś te dwa lata i spróbować jeszcze raz…

And I was assigned to teach English in the town of Krzepice, but upon arrival had to go by bus to Czestochowa one day to receive a work visa when I noticed this very intriguing young woman with very short hair and an unusual coat gesticulating wildly and with great animated passion to her colleagues at the local bus stop. I was smitten instantly and gazed at her for many minutes, wondering who she was, what she was doing and where she was going. Alas, I lost sight of her in Czestochowa and thought she was gone forever…

Do Krzepic przyjechał nejtyw spiker – Amerykanin z krwi i gości. Ponoć chodzi po mieście w sandałach (w zimie!!) i zajada surową marchewkę! Poszłyśmy do niego na korepetycje, na konwersacje…Matko jedyna, jaki przystojny ten nejtyw! I jak pięknie mówi po angielsku! I dłonie ma piękne! I głos! I po polsku mówi. Kazał nam pisać pamiętnik…pisać żeby lepiej mówić…ciekawe…ale będziemy pisać! I będziemy przychodzić na korki, dwa razy w tygodniu…No i zakochałam się!

And then a few weeks later this same lovely young woman materialized at my doorstep asking if I might be willing to give advanced English lessons to her and her friend! What good fortune! How could I possibly say no? The drudgery of teaching primitive English to mostly bored and apathetic teenagers every day was compensated by regular conversations with someone who was a real intellect and had a true desire to learn. My platonic infatuation grew through the entire year of our lessons.

Na studia się dostałam, zostanę nauczycielką języka angielskiego. Chris wyjeżdża do Stanów, pewnie na zawsze…Przed wylotem daję mu mój pamiętnik, tylko niech go przeczyta nie wcześniej niż w samolocie! Pewnie nigdy się już nie zobaczymy więc raz kozie śmierć! Niech się dowie…

Who would have thought?! She actually had feelings for me the whole time that I had feelings for her! Yet, I was restraining myself the whole time and playing the ethically responsible role of teacher in this situation…and alas, I’m on my way to another year-long assignment somewhere else. No time to act, no privacy, no right moment to share my feelings…

Dzień przed jego wylotem, spotykamy Chrisa przypadkowo, pijemy herbartę…zostaję z nim na chwilę sama, mówi, że przeczytał w nocy mój pamiętnik… MATKO….palę się ze wstydu…on dodaje, że musimy pogadać…super…będzie pewnie nauczycielska gadka, że on jest nauczycielem, ja tylko jego byłą uczennicą, że to tylko zauroczenie, że znajdę kogoś bardziej odpowiedniego… Chcę się zapaść się pod ziemię…Na szczęście już nie będziemy dzisiaj sami…

Awkward moments before what might be long and permanent goodbyes. Any opportunity to express myself in private (in an era before email and cell phones). Unfortunately, not a chance. This can only be solved over time with old fashioned mail…

Dostaję list od Chrisa, że po raz pierwszy zobaczył mnie na przystanku. Byłam w babcinym płaszczu w jodełkę…

I could finally tell her in a letter about my infatuation with her before she even knew who I was!

Chris mieszka w Wilnie, przyjeżdża do mnie co dwa tygodnie…Wilno – Białystok – Warszawa – Częstochowa…co dwa tygodnie! Kocha, czy co?

In Lithuania for probably a year, 10 hours by bus from the woman who just might be the love of my life. Will it work out or no?

Pojechaliśmy pociągiem na weekend do Garmisch, w Alpy! Chris zna to miejsce bardzo dobrze, pracował tutaj wcześniej i zakochał się w Garmisch. Pokazał mi wszystkie piękne zakątki, wypiliśmy niemieckie piwo, zjedliśmy niemieckie przysmaki i zdecydowaliśmy, że kiedyś musimy tutaj zamieszkać…z dziećmi…

I take her on my two weeks of leave from Vilnius to my favorite place in the world – Garmisch-Partenkirchen in the Bavarian Alps, a place where time stands still and makes you think philosophically about everything. The landscape puts everything in perspective and humbles everyone.

Mieszkamy w Warszawie…razem! Kończę studia, pracuję w szkole…Chcemy wziąć ślub. W Polsce – koszmar biurokracyjny. Jedziemy do Stanów, może tam się uda! Zabieram ze sobą paszport ze stempelkiem „dwa tygodnie z amerykańskim narzeczonym”, dwie srebrne obrączki, kupioną w Domach Centrum srebrną spódnicę, golę głowę…Udało się! Jesteśmy małżeństwem!

It would have been nice to marry in Poland but the Polish bureaucracy made it impossible (any 20-year-old starting the legal process would be post-menopausal before getting a permit to marry a foreigner in this country, at least without a bribe…the corruption is staggering. Is this really a place I want to spend the rest of my life?). We get married in the States.

Prawie dwa lata po ślubie rodzi się Kaśka. Nie jest łatwo. Coraz mniej lubimy Warszawę. Coraz częściej rozmawiamy o wyjeździe, coraz częściej pojawia się Garmisch w rozmowach…

42-square metres is fine for a couple, but a tough space to raise a family in when there are few career prospects for advancement (and as a foreigner you start understanding all the profanity…the salary is fair, but not good enough to buy a Renault Clio on credit. Future here? Probably not)….

Kasia kończy rok, Chris dostaje pracę w Garmisch. Jedziemy! Nie jest łatwo…nic mi się nie podoba! Sklepy zamknięte w niedzielę, niemiecki trudniejszy niż mi się wydawało, ludzie jacyś tacy nieprzyjemni, Chris ciągle w pracy, często w Stanach, ja sama z małych dzieckiem…tylko te góry takie coraz bardziej mi się podobają…Ale nic to, my tylko tutaj na dwa lata, a potem zobaczymy…Polska, Stany, Wielka Brytania…tylko, że te góry takie fajne….

A dream come true – a job in the Alps with a real salary and serious long-term prospects. Ania suffering in a new environment where she is now the foreigner, hyper-sensitive to everything and going through the ordeals of a young mother with a young child…

Trzynaście lat później, dołączył do nas Janek, mamy mieszkanie z widokiem na Alpy, narty na nogach, albo rower pod tyłkiem, setki kilometrów górskich ścieżek w nogach, grupę cudownych przyjaciół i…Chris dostaje pracę w…Moskwie!

Now 13 years later – a real equilibrium. Our perfect family of four now owns an apartment in the most idyllic town in the Alps. Alas, my job status won’t allow me to stay forever, even thought I would like to. What is the next step? Apply frantically to any new US government jobs where they will take me as a tenured bureaucrat.   2013 – I am offered a job in Moscow!

Pół roku później, po tym jak dzieci mówią „priwjet” wchodząc do domu, wszystkie papiery podpisane, dom wirtualnie umeblowany, telefon, z podsłuchem ma się rozumieć, podłączony, pan Putin postanawia popsuć nam plany…Do Moskwy nie jedziemy! To gdzie?

Snowden, Iranian nuclear enrichment sanctions, Syria conflict, Majdan, Crimea invasion, diplomatic intrigues, sanctions against Moscow, no guarantees for safety in Russia. A frantic search for any other civil service jobs that I can escape to other than Russia, which would have been a fascinating job but a horrible existence for the family…

Od sierpnia jesteśmy w Rhode Island. Najmniejszym i najbardziej przypominającym mi Europę stanie. Na chwilę? Na zawsze? Nie wiadomo…

I never would have thought that we would end up in Rhode Island, a small quirky state with a fascinating history, good schools and, just perhaps, a mix of things that will keep my little family happy for the indefinite future.

Matką być…

DSC05156

Jedna lampka wina na szczęśliwą nogę, druga na tę matczyną, wiecznie kulejącą od poczucia winy, wiecznie zamaszyście stawianą przed tę drugą w geście dumy i wyróżnienia, że matką się jest, że się z łatwością wypluło łącznie ośmiokilowe ciała z otworu wielkości śliwki węgierki! Siedzę, piję i się zastanawiam…jak długo matką być mi przyjdzie…

Poszło szybko. Znalazłam perfekcyjne ogłoszenie o pracę, email wysłałam o dziewiątej rano, o drugiej przyszła odpowiedź, że fajnie, że im się podobam, że chcą rozmowę przez telefon. Zadzwonili, pogadaliśmy, jeszcze bardziej im się spodobałam i zaprosili na rozmowę na żywca. Dzieci miały dzień wolny…zorganizowałam im zajęcia rozpraszające od telewizora, koszykówkę (super!), park trampolinowy (do dupy!), lunch w pudełkach w lodówce, telefony naładowane…Wszystko jest, oprócz matki (ojca też nie ma chwilowo, sam ma piątkę dziecio-studentów pod opieką)… Matka pojechała pięćdziesiąt kilometrów dalej na rozmowę o pracę. Rozmowę o pracę, która będzie się odbywała pięćdziesiąt kilometrów od domu. Pięćdziesiąt kilometrów, dam radę, pomyślałam…to albo pół godziny jeśli mnie nie złapie policja, albo godzina jeśli pojadę jak się należy. Lubię być wcześniej więc niech będzie godzina. Dojechałam w czterdzieści pięć minut, nie było miejsca na parkingu, był policjant (wybory!), który, jak zaczęłam jęczeć z obcym akcentem, wpuścił mnie na parking dla kandydatów na radnych. Parkując prawie walnęłam w jego policyjny samochód, ale po słowiańsku zatrzepotałam rzęsami i zwiałam wciskając w spodnie wyłażącą, wykrochmaloną koszulę wizytową, którą kupiłam dziesięć lat temu na pewną rozmowę o pracę i założyłam….dzisiaj! Błyszczyk z pomadką mi się pomylił, paznokcie zapomniałam pomalować, a to taki ważny atrybut nauczycielski te paznokcie…może nie zauważą…lecę! Uniwersytet – piękny, atmosfera – bardzo młodzieżowa, moja szkoła – nowoczesna, ale z duszą, przyszła szefowa – profeska, ale coś tam w klatce piersiowej kołacze. Pyta o pierdoły, jak udało mi się porozumieć z uczniami, którzy nie mówili w żadnym ze znanych mi języków? Ręce mi lekko opadły, ale wytłumaczyłam. Jak wprowadziłabym czas Present Perfect? Maaatkoooo jedyna… na tysiąc sposobów mogę. Pani mówi, że się podoba i pyta czy mogę zaczynać od ósmej czterdzieści. Myślę logicznie tak: dziecko numer jeden, to bardziej niezorganizowane, wypchnę za drzwi na czas, dziecku numer dwa wszystko przygotuję, gwoździem na drzwiach wyryję, że „nie zapomnij plecaka” i naddojrzałe dziecko da radę czterdzieści pięć minut w domu zostać i wyjść na przystanek autobusowy (idąc tyłem, na rękach i pod wiatr to jakieś trzydzieści sekund od naszych drzwi). No przecież od dziesięciu lat wychowuję dziecko na człowieka samodzielnego, pewnego siebie, nie bojącego się wyzwań i nowych sytuacji. Człowieka rozumiejącego potrzeby drugiej osoby, w tym też kobiety, przepełnionego empatią do żeńskiej części rodziny, pamiętającego o otwieraniu drzwi kobietom, urodzinach, rocznicach ślubu i Dniu Kobiet…Znam swoje dziecko i wiem co mogę na jego dziesięcioletnie bary nawrzucać! Wrzucam więc pół godziny samotności i przekręcenia klucza w zamku…i mówię mojej przyszłej szefowej, że i owszem, jestem dyspozycyjna, że dzieci już duże, że je wychowałam na odpowiedzialne i samodzielne jednostki i że będę na czas! No to git! Witam w gronie wykładowców i takie tam pierdy…

W domu opowiadam dzieciom jak to się na mnie wreszcie poznali, jak to podreperowali samoocenę i delikatnie tłumaczę dziecku numer dwa co się zmieni (na dobre oczywiście, w ramach hasła: „szczęśliwa matka, szczęśliwe dziecko”). Dziecko mówi, że ok i milknie…A o tym, że zamilczało w temacie matki pracującej dowiem się później, bo dziecko numer dwa głównie milczy. Kolacja na stole, winko na szczęśliwą nóżkę wypite, a tu widzę minę nietęgą. I niedobrze się robi i wymiotować się chce słodkiej gębuni i jeść już nie będzie i gadać nie chce… Ciągnę za język i dowiaduję się, że ten ból brzucha to nie lody na trampolinie tylko wielki strach! Strach, że nie da rady, że nie zamknie drzwi, że ktoś się włamie, że to będzie jego wina, że nie lubi być sam w domu, że nie lubi wychodzić sam do szkoły, że będzie mu smutno, że cały dzień mu się schrzani, no i że tym wszystkim popsuje mamie radość z nowej pracy, że mamie będzie smutno…

Co robi normalna matka w takim momencie? Nie wiem! I szczerze powiedziawszy mało mnie interesuje co zrobiłaby Beata, Jolanta czy inna Super Niania… Powiedziałam, że jestem pewna, że moja szefowa zgodzi się żebym przyjeżdżała później, że aż tak bardzo nie potrzebuję pracy, że nie umieramy z głodu, że martwiłabym się o niego wiedząc, że on się martwi, że wtedy praca nie sprawiłaby mi takiej radości, że nie ma sprawy, że jak mnie nie chcą, znaczy, że tak miało być. Nie zastanawiając się pięć minut napisałam do mojej nowej szefowej, że nie mogę tak wcześnie rano i zapytuję czy są wciąż zainteresowani…I czekam…i piję resztkę wina z butelki…i nie zastanawiam się czy dobrze zrobiłam, bo to nie ma sensu…zrobiłam to co podpowiedział środek. Zastanawiam się tylko ile razy jeszcze tak będzie…

Jakieś dziesięć godzin później…

Podpisałam umowę o pracę! Na razie na zastępstwa, ale jest duże prawdopodobieństwo, że wkrótce na więcej… A Janek wyszedł na autobus dzisiaj rano, wrócił po minucie i oznajmił, że DA RADĘ!

W Wysokich Obcasach z głową do góry…

DSC05482

Nie chodzę w wysokich obcasach od kiedy zerwałam ścięgno Achillesa, ale napisałam do Wysokich Obcasów i wydrukowali! w ramach konkursu Agory „Polki bez granic” mój list ukazał się tutaj, proszę kliknąć i czytać i się zachwycać!!!

Na wypadek niedziałania linku, oto  mój list…

Kochana, piszesz, że jesteś zajęta, że ciężko ci idzie pisanie doktoratu i że cię studenci męczą. Dasz radę, kochana… Jeszcze dwa miesiące i wakacje. Piszesz też, że kolega Krzysia przeniósł się na Mokotów, że Krzyś bardzo to przeżywa i że chodzisz z nim na terapię. Wiem, jak ciężko patrzeć, jak dziecko tak cierpi. Przepraszasz, że list taki krótki, bo musisz pędzić na Żoliborz, bo pani Krysia zostawiła ci schab ze wsi – ten, który kupujesz od zawsze Pamiętam, że innego do ust nie włożysz. Pytasz, co u mnie? Jak emigracja?

Strasznie złożone to cholerstwo, wiesz?

Emigracja to machanie ręką Wiesz, na ile rzeczy ja się ręką namacham? Machnę ręką na to, ile cukru w płatkach śniadaniowych, bo przeczytałam już sześć innych etykiet, w obcym języku, wyobraź sobie, wyguglałam na maleńkim ekranie telefonu nieznane mi słowa i nie mam więcej czasu na lekturę kolejnego pudełka. A zanim znajdę panią Krysię z warzywami z jakiejś wsi, dzieciom konserwanty uszami będą wyłazić.

Machnę ręką na zdrowie psychiczne dzieci, na to, że im ciężko w szkole, machnę na to, że nie będą w ławce ze swoim najlepszym kolegą (bo kolega pięć tysięcy kilometrów dalej). Ciężko mi, ale podnoszę dziecko z podłogi, kiedy to leży i nie chce iść do szkoły i zawożę, bo wiem, że jak nie pójdzie dzisiaj, jutro będzie jeszcze trudniej

Aż mnie ręka boli od machania na mój dyplom magistra, o doktoracie nie wspomnę. Uczniowie mnie nie denerwują, bo ich po prostu nie mam. A jak mam, to ich rozpieszczam nieprawdopodobnie i nic nie jest w stanie mnie zdenerwować. Macham ręką na to, że pracuję za uśmiech dyrektora szkoły, odznakę wolontariusza roku, albo za trzysta euro za semestr.

Emigracja to demonstracja siły, takiej w stylu: „oj, jaka to ta nasza Ania dzielna”! Sama dojedzie z punktu A do punktu B, dużym samochodem, czytając znaki w innym języku, bez ważnego prawa jazdy nawet. Wiesz, że kupiłam farbę po niemiecku do „ściany nad moją głową”, bo nie wiedziałam, jak jest sufit? Oj, jak się wszyscy uśmiali A jak pochwalili, że sobie tak świetnie radę daję. Zakwestionowałam – w języku obcym, zaznaczę – metody nauczania pani od matematyki taka odważna jestem! Na fejsbuku wrzuciłam piętnaście zdjęć, jak to sama, żeby zaoszczędzić i pokazać, jaka jestem samodzielna, maluję cztery pokoje na raz. Jak to, mimo nieznajomości języka, przebrnęłam przez trzy szpitale z ciężko chorym dzieckiem sama, bez pomocy rodziny, z garstką przyjaciół i jedną nie-przyjaciółką. Jak to spakowałam całe swoje życie w dwa tygodnie i w dziesięć metrów sześciennych i przeniosłam je do jeszcze innego kraju – moc! Jak to rozpakowałam, zrobiłam ciasto i zaprosiłam sąsiadów – taka polska gościnność!

Emigracja to ja to doświadczenie, które przykleja się do mnie z każdej strony i które buduje mnie, moją świadomość, moją duszę. Emigracja to chyba jedyny bagaż, którego przybywa, a z którym jest mi coraz lżej. Muszę jakoś przeżuć niechęć do kraju, który historycznie powinnam nienawidzić. I przeżuwam i uczę się, i jest mi z tym coraz lepiej, coraz lżej… Dla mnie emigracja to elastyczność. Nie mogę sztywno trzymać się opinii, przekonań, stanowisk, które były moje, ważne i jedyne dziesięć, pięć, czy nawet dwa lata temu. Czasem sama się sobie dziwię, jak bardzo staję się elastyczna, mimo że jogę zaniedbuję od dłuższego już czasu. Emigracja to znajdowanie szczęścia w rzeczach, dla wielu błahych. Potrafię cieszyć się, że wreszcie kupiłam dobrą żarówkę, która zapali moją lampę przytaszczoną z Polski. Cieszę się, że dziecko dostało pierwsze zaproszenie na bal urodzinowy, że pani z piekarni mnie rozpoznaje, że dojechałam ze szkoły do domu bez nawigacji. Emigracja to wiecznie nowe doznanie wizualne. Moje oczy i dusza napychają się nowymi obrazami a to najwyższy szczyt Niemiec z okna pokoju, a to ocean za rogiem, a to najpiękniejsze kolory drzew jesienią w Nowej Anglii, a to rowerzysta Bawarczyk z papugą na ramieniu w środku miasta. I wreszcie dla mnie emigracja to chodzenie z polską głową do góry. Stałam się lekko patetyczna chyba, ale ja naprawdę jestem dumna, że reprezentuję sobą mój kraj, pełen cudownych zakątków, śmietników ze szczurami, cudownych, otwartych ludzi, złodziei rowerów, ciekawej historii i zagmatwanej polityki Fajnie jest być Polką na obczyźnie.

Kochana, więc jeśli zaproponują ci wyjazd za granicę, zadzwoń do mnie, wszystko ci opowiem.