Z miłości do śmierci

Screen Shot 2013-06-30 at 10.45.24 AM

Dzisiaj kontrowersyjnie! Kilka lat temu na rynku polskim pojawiło się kilka pozycji szwedzkiej pisarki i pedagog, które od razu wzbudziły mieszane uczucia w sercach rodziców. Każde z nas na tematy trudne rozmawia z dziećmi – taką mam nadzieję… ale żeby tak od razu na czynniki pierwsze rozbierać najbardziej intymne sfery życia? Pernilla Stalfelt opisuje życie bez filtrów, bez tematów tabu i bez zbędnego, według mnie, przekonania, że dzieci nie dadzą rady zrozumieć tego, czy owego tematu. Na Małą Książkę o Kupie w naszym domu było już trochę za późno – zainteresowanie fekaliami zniknęło bezpowrotnie…mam nadzieję. Zakupiłam natomiast Małą Książkę o Miłość i Małą książkę o Śmierci. Z książki o miłości dowiadujemy się o miłości do rodziców, do psa, do Boga, o miłości kobiety do mężczyzny czy kobiety do kobiety. Tekst jest prosty, z poczuciem humoru ale nie głupawy pod warunkiem, że czytamy go z dziećmi. Rysunki, również autorstwa pani Stalfelt są bardzo wyraziste i jednoznaczne, jak na przykład rysunek przedstawiający miłość fizyczną, z którego to rysunku moje dzieci zapamiętały zbyt zarośnięte łono kobiety. Z książki o śmierci dowiadujemy się co się dzieje z ciałem po śmierci, jak można powspominać zmarłego i czy można dostać kartkę pocztową od zmarłej cioci Krysi. Słyszałam krytykę, że książka ta nie traktuje śmierci poważnie. Gdyby ją tylko przeczytać i odłożyć na półkę, można by zgodzić się z tą opinią. Moim zdaniem chodzi o to, żeby te książki zapoczątkowały poważne i może czasem mniej poważne rozmowy z dzieckiem. Tak jak nie uchronimy się od miłości, nie uchronimy ani siebie ani dzieci od śmierci…czasem może być strasznie, smutno, przerażająco a czasem śmiesznie…ja jestem za!

 

P.S. Ela z Dwujęzyczności dodała jeszcze kilka innych książeczek bez filtrów. O, tutaj zapraszam!

Screen Shot 2013-06-30 at 10.44.55 AM

Nauczycielem chcę być!

 

DSC02153

We wtorek byłam w pracy! Dla większości ludzi to nic nadzwyczajnego, dla wielu to monotonny obowiązek, a dla jeszcze innych mordęga przeplatana kryminalnymi myślami. Dla mnie to największa nagroda, najpiękniejszy dzień, maksymalne szczęście!  Mam wprawdzie prywatne lekcje, pomagam ochotniczo, ale i ochoczo, w szkole. Nauczyłam angielskiego sporą gromadkę dzieci, brazylijską panią psycholog, trzy stada nieletnich rolników, grupę niezwykle opierających się bawarskich emerytek i każde z tych zadań przynosi mi ogromną satysfakcję. Jednak z wiekiem nie tylko mi się wydaje ale mam pewność, że potrafię więcej, że stać mnie na coś bardziej znaczącego, że jestem gotowa podjąć ryzyko długotrwałej satysfakcji z nauczania. Od dawna jestem gotowa na codzienne zadowolenie z dobrze wykonanej pracy, na przewlekłą obserwację sukcesów moich uczniów i na niekończące się swoje ukontentowanie. Skąd wiem, że tak właśnie będzie? Mimo swojej dość niskiej samooceny, wysokiej samokrytyki i świadomości, że Polakowi, kobiecie i siedzącej w domu przez dwanaście lat matce (albo wszystkich na raz) nie wypada obnosić się z takimi wyznaniami, wiem, że w te klocki jestem naprawdę dobra! Jestem bardzo dobrym nauczycielem! Niestety okazji żeby to udowodnić mam niewiele! Specyficzne miejsce, niekorzystny czas i nienachalny sposób bycia sprawiają, że kiedy zdarza mi się taki wtorek jak zeszły wtorek, czuję się nagrodzona, zauważona, doceniona…ten jeden dzień, te osiem godzi. A inni mają to na co dzień.

We wtorkowy wieczór opowiadałam mojej przyjaciółce o moich uczniach. Każdy z nich jest wyjątkowy, każdy ma inne językowe niedobory, każdy inne potrzeby, każdy jest innym typem ucznia, innym człowiekiem, a ja doskonale wiem co zrobić żeby dobrze się czuli ze swoją znajomością języka, żeby dobrze się czuli w grupie i wiem jak im pomóc żeby nauczyli się dokładnie tego, czego potrzebują. I z tej radość, że wiem i z tego smutku, że nie mogę tego wykorzystać przeryczałam pół nocy…

Mówią, że góry oczyszczają, że przynoszą ukojenie, spokój, że natura leczy, pozwala umysłowi odpocząć i duszy skupić się na czymś innym. Wzięłam więc dziś plecak i polazłam w góry, wysoko poszłam i bardzo sama. Było ciężko bo kondycja jakoś osłabła, było zimno, błotniście i ślisko. Było bardzo pusto – żywej duszy nie spotkałam przez godzinę i cicho było. Jeszcze nigdy nie było tak cicho. Słyszałam pulsującą krew w moim mózgu, a bicie niewysportowanego serca wystraszyło wszystkie jaszczurki i węże. Miałam nadzieję, że doznam jakiegoś olśnienia albo ukojenia myśli, że spłynie na mnie spokój i równowaga. Że złapię dystans i docenię nagle to, co mam, że oświeci mnie jak ważna jest moja dotychczasowa rola w życiu, że dotrze do mnie waga hierarchii, na czele której stoją dzieci, rodzina, zdrowie, dom a dopiero potem kariera zawodowa. Bezsprzecznie, góry proponują dystans do świata i do siebie, oferują inny punkt widzenia, inne spojrzenie na to, co nas otacza…ale tylko oferują. Trzeba być gotowym i otwartym żeby to przyjąć…mnie się dzisiaj nie udało. Udawało się już wiele razy i jestem pewna, że jeszcze się uda, ale nie dzisiaj.

 

 

Niech żyje Dr. Seuss!

Screen Shot 2013-06-26 at 5.39.07 PM

Chyba nikogo nie trzeba przekonywać do książek Dr. Seussa. To znakomite czytadła! Absurdalnie śmiesznie, wielopoziomowe – i dla dzieci i dla dorosłych, znakomicie nadają się do nauki czytania i wymowy po angielsku, można je czytać w kółko i wciąż śmieszą i bawią. Mamy kilka innych kolekcji książkowych ale Sandra Boynton i Dr Seuss zajmują najwięcej centymetrów kwadratowych naszej półki z książkami. Trochę sceptycznie podeszłam do polskiej wersji „Green Eggs and Ham” ale tylko do momentu, kiedy zobaczyłam kto ją tłumaczył. Tłumaczenie Stanisława Barańczaka jest wspaniałe! Kto zna te książki wie, że te książki są prawie niemożliwe do przetłumaczenia. A panu Barańczakowi się udało. Polecam wszystkim, dużym i małym! Ja łyżkami mogłabym jeść! Z tego co wiem, jest jeszcze pięć innych książek Dr Seussa przetłumaczonych na język polski. Pewnie zakupię je wszystkie!

Do tego tytułu podchodzę też trochę sentymentalnie. Pewnego dnia wyguglowałam „Dr. Seuss po polsku” i trafiłam na blog Anety i tak poznałam wszystkie wspaniałe, dwujęzyczne, internetowe mamy!

Czytanki Mamy Anki

 

Screen Shot 2013-06-26 at 5.12.30 PM

„W Białymstoku żonę coś zakłuło w boku. Mąż jej zrobił okład z lnu i ułożył ją do snu.”

Z zazdrości mam ochotę w ogóle nie pisać o tej książce. Z zazdrości, że to nie ja wymyśliłam te rymowanki. Pani Eliza Piotrowska i ja mamy wiele wspólnego jeśli chodzi o proste, śmieszne i czasem kompletnie zwariowane rymowanki. „Książeczka Wycieczka” jej autorstwa to zbiór króciutkich, totalnie od czapy wierszyków o dużych i małych miastach i miasteczkach w Polsce. Starokrzepic nie ma ale się nie dziwię, jak tu coś dobrego napisać kiedy nazwa ma pięć sylab ale jest o Częstochowie, Opolu, Koluszkach i Lądku Zdroju. Moje dzieciaki uwielbiały te wierszyki. Do tej pory zresztą Kasia, której pamięci nie jeden słoń mógłby pozazdrościć, wyrecytuje coś o Kutnie czy Krakowie.

Czytanki Mamy Anki

 

Screen Shot 2013-06-25 at 7.10.10 PM

„Czesał czyżyk czarny koczek, czyszcząc w koczku każdy loczek. Po czym przykrył koczek toczkiem lecz część loczków wyszła boczkiem” – Wierszyki Łamiące Języki autorstwa Małgorzaty Strzałkowskiej.

Jeśli macie dość waszych dzieci i chcielibyście połamać im języki ze złości, ten i inne wierszyki na pewno wam w tym pomogą! Przeczytane, języki połamane i bardzo polecamy!

Czytanki mamy Anki

Screen Shot 2013-06-25 at 7.04.41 PM

 

Kolejna książeczka z naszej półki to “Najwyższa Góra Świata” Anny Onichimowskiej. Są to dość krótkie opowiadania – w sam raz na jedno poczytanie! Każde opowiadanie jest o innym dziecku i o jakimś problemie życiowym. My jesteśmy po kilku opowiadaniach i ja jestem zachwycona! Ładny język, nie za łatwy ale też do zrozumienia dla każdego dziecka. Pierwsze opowiadanie było o śmieci babci, drugie o miłości do zwierzaka, a trzecie o rozstaniu, rozdarciu między miłością do dziadka a tęsknotą za rodzicami za daleką granicą. Kiedyś miałam takie podobne opowiadania, ale były bardziej jawno-psychologiczne (Kaśka od razu zczaiła, że coś tam chcę przemycić), te są po prostu opowiastkami o dzieciach ale delikatnie opowiadają o tym jak -boli, jak się kocha, jak tęskni…Polecam!

Uważać na drzwi

DSC02169

Tym razem Chris nie pomylił drzwi i moje trzydzieste dziewiąte urodziny spędziliśmy w umiarkowanym szczęściu – dokładnie takim jak lubię. Dostałam prezenty, własnoręcznie robione kartki, buziaki i uściski, pyszną kolacje i mile spędziłam dzień z rodziną i przyjaciółmi. Ale rok temu było inaczej…

W Garmisch z zakupami ciuchowymi jest ciężko. Jak ktoś nie lubi wyglądać jak połowa miasta i ubierać się w C&A, albo wyglądać jak druga połowa i ubierać się w bawarskie dirndle i trachty, ma, że się tak wyrażę, lekko przerąbane. Właściwie to miał przerąbane do momentu, kiedy kilka lat temu otworzono u nas dwanaście metrów kwadratowych zwiewnego duńskiego romantyzmu w postaci sukienek, spódnic, sweterków i przesłodkich dodatków. Noa Noa to mój ulubiony sklep na naszej lokalnej Rodeo Drive, wciśnięty jest bezlitośnie miedzy sklep z urządzeniami do lepszego widzenia, a sklep z pobudzającą bielizną. Podczas kiedy sklep z okularami, lornetkami, goglami i nakładkami na kaski narciarskie budzi moje sporadyczne zainteresowanie, sklep z tego rodzaju bielizną interesuje mnie raczej negatywnie. Mogę sobie wyobrazić, że karminowy skrawek sztucznej, błyszczącej koronki w kształcie trójkąta przykrywający jakieś cztery centymetry kwadratowe ciała poniżej pępka…duuuużo poniżej pępka, pięknie komponuje się z biustonoszem, koniecznie w rozmiarze 70 D, w kolorze błękitu paryskiego. Do tego porannik uszyty z firanki w kolorze bananowym obszyty piórami jakiegoś chabrowego ptaka. Oto obrazek zmysłowej i sensualnej bawarskiej pani domu! Można by oczywiście wysunąć daleko idący wniosek, że przemawia przeze mnie zawiść i zazdrość okrutna. Koronki wszelkiego rodzaju, a sztucznego rodzaju tym bardziej, doprowadzają do dermatologicznie niebezpiecznych zadrapań a stringi powodują problemy z załatwianiem potrzeb fizjologicznych. Jeśli chodzi o górną zaś część ciała, przemysł bieliźniarski zdecydował, że kobiety z klatką piersiową siedmiolatki nie zasługują na jej zakrywanie…skrawki koronki, nawet tej w kolorze błękitu paryskiego można sobie ewentualnie samemu szydełkiem połączyć, sznurek dorobić i się tym czymś opasać. I tak nikt nie zwróci uwagi…

Tak więc sklep ideologicznie omijam szerokim łukiem z pogardą patrząc na chutliwe manekiny w bardzo nieobyczajnych pozach. Łuk szybko zawężam bo drzwi do rozpusty sąsiadują z udekorowanymi dwoma donicami z hortensjami, drzwiami do Noa Noa. W Noa Noa podoba mi się wszystko łącznie z panią sprzedawczynią. Wszechogarniające pastele i biel, aksamitne, delikatne kokardki, lekkie sukienki i zwiewne koszulki, miękkie baleriny i ciepłe wełniane szale. Kolory, materiały i wzory, do których chciałoby się przytulić. Podoba mi się bardzo dużo rzeczy, a niestety nie mogę sobie na wszystkie pozwolić…szczerze mówiąc na niewiele mogę sobie pozwolić. Tak więc najbliżsi mają z głowy zastanawianie się czym mnie obdarować na urodziny, imieniny, święta, dzień matki, dzień kucharki i sprzątaczki….

Rok temu oprócz kwiatów, własnoręcznie zrobionych kartek urodzinowych, pysznej kolacji, buziaków i uścisków, dostałam również śliczne pudełeczko w kolorze fuksji (pastele, pamiętacie?). Uśmiecham się wdzięcznie i zaglądam na Chrisa, który dumny, że zamiast odkurzacza i skrzynki na listy, kupił swojej kobiecie coś, z czego będzie zadowolona, co sprawi jej przyjemność, będzie mogła pójść i wybrać sobie najbardziej pastelową, najbardziej zwiewną sukienkę pod słońcem. Sukienkę taką jak lubi, taką, w której on sam lubi ją oglądać. Gdyby tylko wiedział dlaczego na jej twarzy maluje się zapytanie, między błąkającym się gdzieś jeszcze uśmiechem, coraz wyraźniej wyłania się powątpiewanie, głowa zaczyna lekko poruszać się z prawa na lewo…Dlaczego z lekkim niesmakiem wyciąga małą karteczkę z logo sklepu Heidi’s Dessous, podnosi powoli oczy i pyta: „Pomyliłeś drzwi, co?”

Asy przestworzy

DSC01860

 

Kilka dni temu dostałam obelgą w twarz. Pewien amerykański tata obrzucił mnie inwektywą z kategorii lotnictwa, że niby przejawiam zachowania rodzica-helikoptera. Dobrze, że miałam okulary słoneczne bo mój paraliżujący, bazyliszkowy wzrok uśmierciłby oskarżyciela. Co za niedorzeczność! Niby dlatego, że się interesuję co moje dzieci w szkole robią, że mnie do szału doprowadza, że siódmoklasistka napisała JEDNO marne wypracowanie w ciągu całego roku szkolnego, że jestem za wolnością słowa (tym bardziej mądrego słowa – o czym mowa tutaj), że jak widzę niesprawiedliwość i brak profesjonalizmu to nie mogę się powstrzymać od wygarnięcia komu trzeba? Dlatego jestem helikopterem? Gdyby wszyscy zajmujący się moimi dziećmi zachowywali się profesjonalnie i robili to, co do nich należy, nie musiałabym pyrkolić tymi swoimi śmigłami na ich głowami.

No ale zniewaga w sercu mem a w głowie została i czy się z tym określeniem zgadzam czy nie (a wiadomo, że nie), myśl ta drąży moje szare komórki i spać nie daje. Spać nie pozwolili mi również moi panowie w pewien sobotni poranek.

Od kilku dni Jasiek i Chris planowali wycieczkę na szczyt góry Kofel w Oberammergau. Wspinaczka jest w ramach przygotowań Jaśka do zdobycia Mount Everestu za 3 lata…właśnie tak! Jasiek postanowił, że w wieku jedenastu lat wejdzie na Mount Everest. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko ślepo wierzyć (a o wierze też już było). Alpiniści czekali tylko na dobrą pogodę. No i w sobotę się zrobiła. Obudziła mnie rozmowa pod drzwiami sypialni, przy których nierozsądnie  znajduje się półka z butami…bo o butach mowa. Jasiek zapytał ojca swego w jakich butach może iść. Chris na to: „A w jakich chcesz?” Jasiek chciał w sandałach, na co ojciec jego radośnie przystał (wyżej wymieniony ojciec spacerował już kiedyś na dwóch tysiącach, w śniegu po kolana w Teva dżizuskach). Silnik odpaliłam. Śmigła helikoptera powolutku zaczęły się rozkręcać i już podrywałam się do startu kiedy usłyszałam dalszy ciąg rozmowy. „Chcesz bajgla z serem?” pyta zatroskany ojciec z kuchni, która również nierozważnie znajduje się po przeciwnej stronie sypialni (zresztą u nas wszystko jest jakoś tak niemądrze blisko siebie). Jasiek na to, że nie chce. Truskawki chce! Chris, po dwunastu latach ojcostwa wie, że poddawać się nie można tak od razu i tłumaczy Jasiowi, że przed taką wyprawą byłoby dobrze gdyby miał coś treściwszego w trzewiach swych. Jasiek chwilę pomilczał i grzecznie dodał: „No, thank you”. Helikopter natychmiast zmienił się w F16 i wypruł z sypialni bez nakrycia wierzchniego. No i zaczęło się! Janek, musisz coś zjeść, będziesz za chwilę głodny, a w lesie to tylko wiewiórkę możesz wtrząchnąć. Nie chce. Truskawki wystarczą. Truskawki są pyszne i zdrowe ale to za mało. No i w sandałach w góry, mowy nie ma. Skręcisz kostkę, wąż ci stopę odgryzie – buty górskie. Jasiek postraszony gadem, przystaje na obuwie górskie. I posmaruj się koniecznie kremem przeciwsłonecznych i bluzę zabierz. Nie potrzeba. Potrzebna bo jest wysoko, spocisz się wchodząc pod górę, a z górki będzie ci zimno. Podnoszę Jaśka plecak a ten tonę waży, zaglądam. Opasły wolumin „Jak przetrwać samemu w górach”, scyzoryk z przenośną pralką i salonem fryzjerskim, półkilogramowy worek nerkowców, kompas, zeszyt i ołówek. Jasiek przemyśl, może coś jest zbędne. Wszystko jest niezbędne! To może podziel się z tatą – ma większy plecak. Nie. Chusteczki macie? Plasterki? Odkażający żel? Telefon? Aparat? Chłopcy stoją grzecznie i przytakują głowami. Biegnę do łazienki po kolejna paczkę chusteczek, tym razem wilgotnych na wypadek gdyby coś trzeba było komuś podetrzeć. I słyszę szeptem wypowiadane przez Jasia zdanie: „Dad, I feel so sorry for you” (Współczuję ci tato) – dacie wiarę? To o mnie było…

A jeśli chodzi o porównania lotnicze, to ja bym szybowcem chciała być….

Garmischowe Atrakcje

DSC01817

Dzisiejszy post powstał dzięki Klubowi Polek Na Obczyźnie! Miałyśmy za zadanie napisać o miejscach gdzie można spędzić miło czas z dziećmi. U nas można bardzo miło, z dziećmi, z psami, z wózkami a i bez tego wszystkiego również można!

Dzisiaj zapraszam do mnie, w piękne, niemieckie Alpy! Mieszkamy tutaj już dwanaście lat, przeszliśmy wiele ścieżek i szlaków górskich, widzieliśmy nasze góry w śniegu, z strugach deszczu, podczas zachodu i wschodu słońca – nigdy nie wyglądają tak samo, nigdy się nie znudzą. Dzisiaj nasze ulubione miejsca, dla dzieci i dla rodziców. Zapraszam.

 1. Z górki na pazurki czyli wędrówka Alpspitze – Kreuzeck

To jest nasza ulubiona wycieczka górska. Nasze dzieci przemierzyły tę trasę w moim brzuchu, w nosidełkach, w połowie na rękacha czy plecach naszych, w nosidełkach plecakowych, a widziałam też odważnych, którzy zabierali tam wózki (koniecznie z dobrymi oponami). Wycieczkę rozpoczyna zapierający dech w piersiach wjazd wyciągiem Alpspitz na szczyt Osterfelderkopf (prawie 2000 m n.p.m). Dech zapierają widoki z gondoli jak również sama przejżdżka – szybka i na dużej wysokości. Ale kiedy przeżyjemy ten wjazd staniemy na szczycie z którego rozpościerają się cudowne widoki! Stamtąd czterdzieści pięć minut wędrówki w dół w otoczeniu przyrody takiej, że czasem mam zły w oczach. Po tym czasie docieramy do górnej stacji wyciągu Kreuzeck i zjeżdżamy w dół. A żeby dzieciakom się nie nudziło, cała droga to historia strasznego potwora, który został zakłęty w skale, dzieci słuchają opowieści, szukają zaklętych w skałach postaci psów, smoków i ludzi. Można powspinać się na wielkie skały czy odpocząć na huśtawkach.

Screen Shot 2013-06-14 at 8.08.41 AM

P1050658

 

2. Wąwóz Partnachklamm

 Przepiękny i tajemniczy wawóz wyżłobiony w skałach na głębokości prawie 80 metrów. Wzdłuż wąwozu prowadzi wąska ścieżka, którą to ścieżką można spacerować i podziwiać piękno i moc przyrody. Siła przepływającej tędy rzeki, jej potężny huk i niepowtarzalna potęga skał i wzburzonej wody sprawiają, że czujemy się jakby w innym wymiarze. Wąwóz piękny jest latem, ale zimą to jak spacer w krainie wiecznego lodu.

Screen Shot 2013-06-14 at 8.14.22 AM

DSC01230

3. Zamek Linderhof

 Zbudowany przez szalonego Ludwika II, moim zdaniem bardziej atrakcyjny niż słynny zamek Neuschwanstein, zamek w Linderhof jest przyjemną odskocznią od górskich wędrówek. Zamek można zwiedzić w środku i moim dzieciakom bardzo się podobało, ale najbardziej lubiły biegać po przepięknie zaprojektowanych ogrodach pełnych bajkowych kaskad wodnych i fontann. Zamek zaprojektowany jest w taki sposób, że z każdej części ogrodu podziwia się inną jego część. Bardzo miła popołudniowa wycieczka.

Screen Shot 2013-06-14 at 8.26.52 AM

4. Skansen w Glentleiten

 Wystarczy wyjechać kilka kilometrów z Garmisch a już znajdziemy się w innym świecie. Świecie starych, drewnianych domów, młynów i warsztatów kołodziejów i stolarzy. Na wielkim obszarze pięknie położonych łąk rozpościera się skansen Glentleiten. Można tam znaleźć budowle z 18-ego i 19-go wieku z pełnym wyposażeniem. Ogródki pełne kwiatów i ziół i piękne kolorowe pasieki produkujące zdrowy miód. W ogródkach można spotkać spacerujące kury, kaczki i gęsi a miedzy nimi przechadzają się pracownicy skansenu w strojach z epoki. Można zobaczyć jak wyrabia się masło, ba – samemu spróbować, wydłubać gwizdek z patyka, zrobić chleb i ulepić garnek. Świetna zabawa dla dzieci!

Screen Shot 2013-06-14 at 8.33.58 AM

5. Zugspitze

 Środek czerwca, w Garmisch +25, a ja zabieram zimowe buciory, kurtkę narciarską i…sanki! I na Zugpitze heja! W tym roku wciąż mamy mnóstwo śniegu na najwyższym szczycie niemieckich Alp. Na prawie trzy tysiące metrów można dostać się kolejką zębatą, która wtacza się pod górę przez czterdzieście pięć minut albo wariacko szybkim wyciągiem, który zabierze tylko osiem minut z cennego czasu a pozostawi niezapomniane przeżycia i troche spocone ze zdenerwowania dłonie. Widok ze szczytu jest niesamowity. Oczywiście niebo powinno być zupełnie bezchmurne bo wtedy rozpościerają się przed nami malownicze szczyty i tylko wtedy możemy poczuć się królami świata – kiedy wszystko co z dołu wielkie i niedostępne, teraz jest u naszych stop! A jeśli jeszcze na tych stopach są narty a w rękach kijki to pełnia szczęścia tuż tuż…

Screen Shot 2013-06-14 at 8.38.45 AM

P1030955

6. Eibsee – jezioro u podnóża Zugspitze

 Tuż u podnóża Zugspitze wciśnięte jest piękne, turkusowe jezioro Eibsee. To również jedno z naszych ulubionych miejsc. Dookoła jeziora można pójść na spacer, można przejechać rowerem, w jeziorze można popływać poruszając własnymi kończynami, jak również użyć do tego łódek czy kajaków. Obecność wysokich gór wokół większej części jeziora sprawia, że atmosfera jest trochę tajemnicza, dziwna cisza nastraja do odpoczynku i relaksu. Z dzieciakami można pokarmić kaczki, powspinać się na wszechobecne skałach i na łódce zrobić slalom między kilkoma rozsianymi po jeziorze wysepkami.

Screen Shot 2013-06-14 at 8.54.44 AM

7. Park Zdrojowy w Garmisch

Kiedy będziemy chcieli podleczyć chorobę wysokościową możemy wybrać się na przechadzkę po mieście i odwiedzić park zdrojowy w Garmisch. To pięknie (po niemiecku) utrzymany park poświęcony Michaelowi Ende – niemieckiemu pisarzowi, autorowi “Niekończącej się opowieści”. Tutaj można zobaczyć wielkiego żółwia z kwiatów i sprawdzić godzinę na kwiatowym zegarze. Moje dzieci uwielbiają ścieżkę zdrowych stop – ścieżka w szyszki, kamyczki, miękki piasek, twardy piasek, błotko, drewniane klocki, ceglane klocki – wszystko dla małych stópek. Latem wieczorami można posłuchać muzyki na żywo – od muzyki poważnej przez jazz aż do wojskowych orkiestr dętych z tak odległych krajów jak Panama.

IMG_4958

8. Bichlbach Mini Zoo

 Mamy piękne zoo w Monachium, bardzo ciekawe Alpejskie Zoo w Innsbrucku, ale ja chciałam o maleńkim, swojskim zoo w Bichlbach…tak wiem, że Bichlbach to już Austria ale ta część Austrii jest jak najbardziej moja bo spędzamy tam znaczną część naszego wolnego czasu. Wizytę w mini zoo można połączyć z wizytą w przepięknej dolinie u podnóża Zugspitze od strony austriackiej. Austriacy twierdzą, że to jest Sunny Side of Zugspitze (słoneczna strona Zugspitze) i kurcze….mają rację! W mini zoo zwierzaki spacerują ze zwiedzającymi, lamy gonią niegrzeczne dzieci, kury z kaczkami na spółkę zaczepiają maluchy w wózkach, kozy zjadają co tylko im pod brodę podejdzie a gdzieś pośród tych chodzących można zobaczyć zamknięte w klatce dziki, szopy i…małpy – nie wiadomo skąd, nie z tej bajki ale są!

IMG_8484

9. Balkon O’Connorów

Żeby wyleczyć bąble na stopach, zakwasy i dowiedzieć się ile kosztują mieszkania w Garmisch (na tym etapie na pewno będziecie chcieli tutaj zostać na zawsze)  zapraszamy na nasz balkon. Dzieciaki wasze pobawią się z naszymi a my wypijemy pyszną kawkę, a jak zapowiecie się wystarczająco wcześnie, może nawet jakieś ciacho ukręcę! Zapraszam!