Zmartwychwstała Chustka…

DSC06003

 

Czy ktoś pamięta blog „Chustki”? Bardzo przeżywałam kiedy odeszła…Wczoraj oglądałam film o niej, o jej Nie Mężu i o Jasiu…Pachniało latem i duchotą, pod palcami dało się odczuć ich skórę i wodę zza łódki…Film nominowany do Oskara. Pewnie inne krótkie dokumenty też piękne, też ważne, też poruszające i ważne tematy i dusze oglądaczy, ale ten jest taki…mój…

Joanna

 

 

Vermont…

FullSizeRender_2

Mapa Vermont w Naleśnikowni pokazująca skąd biorą się składniki używane w tej restauracji

– Gdzieś w innym życiu wzięliśmy ślub i mamy czwórkę dzieci.

– Mieszkamy w Vermont. Ja jestem burmistrzem.

– A ja robię dżemy.

– A ty robisz dżemy.

To rozmowa między Oliwią Pope a prezydentem Stanów Zjednoczonych – bohaterami mojego ulubionego ostatnio serialu “Skandal”. I tak się zastanawiałam co takiego jest w tym Vermont, że sam amerykański prezydent chciałby się tutaj przenieść, być burmistrzem i zajadać się domowymi dżemami. Przyjechaliśmy zobaczyć… Przyjechaliśmy też na narty jako że Stowe w Vermont to jeden z najbardziej popularnych kurortów narciarskich na wschodzie Stanów. Ale z nami, oczywiście nie może być „normalnie”… W telewizji powiedzieli, że ten tydzień jest najzimniejszym tygodniem od 143 lat! No przecież… Minus 31 stopni i silny wiatr skutecznie zniechęciły nas od odrywania przymarzniętych tyłków od metalowych wyciągów krzesełkowych ($85 za dzienny karnet i jedna gondola!!). Ten przeraźliwie zimny i nieco przepłacony stan rzeczy przekonał nas jeszcze bardziej, że nie ma to jak narty w Alpach, że kiedy tylko się da, wracamy do Niemiec. Przejedziemy się tylko po Vermoncie, pozwiedzamy i wyjedziemy kompletnie przekonani, że nigdy tutaj nie wrócimy. A tu niespodzianka…

Jesteśmy rozpuszczeni jak dziadowskie bicze najfajniejszą Europą jaką można było za niewielką kasę, z dwójką wiecznie małych dzieci zobaczyć. Piękne plaże Portugalii, najpiękniejsze na świecie hortensje gdzieś na stacji benzynowej niedaleko Genui i drące się z niebogłosy cykady w Toskanii. Przede wszystkim jednak, codzienne wzdychania do okna, w którym to jawił się najwyższy szczyt Niemiec, codziennie w innym świetle, codziennie w innym humorze. Tonące w kwiatach bawarskie i tonące w wypranej bieliźnie włoskie balkony. Chłodnoprzyjaźni Austriacy ustępujący pierwszeństwa i nigdy nie ustępujący, ale za to przeuroczy Włosi.

I tacy europejsko rozpieszczeni dotarliśmy do Vermont. I jeździmy i oglądamy i zakochuję się w tym stanie coraz bardziej. Wiele razy słyszałam, że Nowa Anglia to najpiękniejszy region Stanów i oczywiście, zgodnie z regionalnym patriotyzmem, zgadzam się bardzo, ale Vermont jest zupełnie inny od Rhode Island – jedynego stanu, który przejechałam wzdłuż i wszerz. Jeszcze za mało wiem i za mało znam żeby móc powiedzieć dlaczego, ale takie bycie i czucie tutaj w Vermont jest zupełnie inne. Ludzie wolniejsi, bardziej zrelaksowani, serdeczni, uśmiechnięci…ale nie tak na pokaz i bo tak wypada. Wydaje się, że tacy są bo…tacy są! I góry są (tak, po pół roku w Stanach, mam dość niewielkie oczekiwanie jeśli chodzi o „góry”) i wszędzie zielono i konie się pasą na śniegu i kudłate krowy jakieś. I wszystko jest stare, drewniane, upieczone z mąki od sąsiada i polane syropem klonowym z drzewa od cioci Wiesi. I gdyby kiedyś Garmisch miało nie wypalić, to się dżemów nauczę robić i zamieszkam w Vermont!

DSC06019

Walentynkowe dekoracje w Montpelier, stolicy Vermont

IMG_3362

Zamarznięte jezioro Champlain, Burlington 

FullSizeRender_3

Przyrządy do jedzenia naleśników

DSC06023

Przepiękny, zimowy kościół w Montpelier

IMG_3363

Po drugiej stronie jeziora, stan Nowy York

FullSizeRender_2-2

Kasia w sklepie klonowym

FullSizeRender_4

Bardzo spodobały mi się te lwy 

IMG_3364

Kompletnie zamarznięte jezioro 

IMG_3392

Stowe, VT

DSC06025

Trupy motyli w ramce. Zastanawiałyśmy się z Kasią nad pochodzeniem a tu nad nimi taka informacja, że „oczywiście te motyle były hodowlane i przeżyły całe swoje życie (że nie zakatrupili) – to w końcu Montpelier”

FullSizeRender_2-3

Foremki na cukierki klonowe i karmelki w sklepie z domowej roboty syropem klonowym

FullSizeRender

Jeszcze nie widzieliśmy łosia, ale jesteśmy pełni nadziei

FullSizeRender-2

Kawa czy herbata?

FullSizeRender-3

Przesłodkie te okiennice

FullSizeRender-4

I wszystko jasne…(termin wszelakich skarg minął wczoraj)

Zielone Pomarańcze w PRLu

SizeRender

Wspomnienia z PRLu Anety Górnickiej-Boratyńskiej z opracowaniem graficznym Bohdana Butenko w książce „Zielone Pomarańcze czyli PRL dla dzieci” to super fajna książka dla starszych dzieci…i ich rodziców…a także dla ich cudzoziemskich współmałżonków. Historyjki są bardzo ciekawe, fajnie napisane, z odniesieniem do czasów dzisiejszych. O trzepaku przed blokiem, o talonach i kartach, kolejkach i rajstopach na święta, Niewidzialnej Ręce i saturatorach. Jeśli chodzi o mnie, nie do wszystkiego mogę się odnieść – mieszkałam na wsi i Hofflandu na oczy nie widziałam, ale to też okazja żeby „dopowiedzieć” dzieciom o czymś „swoim”. Używam tekstów do nauki polskiego (pisałam tutaj) i działa! Dzieci są zainteresowane i chcą czytać po polsku! I o to chodzi!!

Pan Pierdziołka…

Prawie pół roku po przeprowadzce zabieram się za języki moich dzieci. Niemiecki słyszą tylko w mojej samochodowej nawigacji, polski coraz mniej słyszalny również… Znalazłam nauczycielkę niemieckiego i przyjeżdża raz w tygodniu na godzinę – jest super i mam nadzieję, że sprawi, że dzieci polubią w końcu ten język. Polskim zajmę się sama. Zamówiłam książki z Polski i będę dzieci męczyć bardziej profesjonalnie, ale zanim dojdą, pomęczę je tym, czym mam. Czytamy Zielone Pomarańcze czyli PRL dla dzieci i przyznam, że idzie nam bardzo dobrze. Opowiadanie są krótkie, ale słownictwo, szczególnie dla Jasia, nie jest proste. Podchodzę do tekstów tak jak potrafię  – tak jak uczę angielskiego. Wprowadzam temat, szukamy znajomego słownictwa, wprowadzam nowe słowa z tekstu, układamy zdania ze słowami, odmieniamy przez przypadki, czytamy tekst i robimy jedno lub dwa ćwiczenia „po”. I tak jesteśmy już pod koniec książki. Z pisaniem po polsku – muszę zakombinować, bo dzieci nie lubią i pisanie idzie im najgorzej. Dzisiaj było tak:

Wybrałam wierszyk z Pierdziołka mojego ulubionego, wybrałam słowa, które mogłyby być nowe, nakazałam zbudować zdania, a potem napisać historyjkę z punktu widzenia bohatera wierszyka! I oto wyniki! Janek powinien popracować nad kaligrafią, oboje nad odmianą, ja muszę przestać przeklinać przy dzieciach i walić w nich wałkiem.

 

FullSizeRender-5

FullSizeRender-4

FullSizeRender-3

FullSizeRender-1

FullSizeRender-6

FullSizeRender-2