O lęku…

Skoro jest okazja, to wrzucam. Moje ukochane Garmisch, widok ze szczytu Wank.

Kilka tygodni temu, ni stąd ni zowąd wydawać by się mogło (bo w przypadki nie wierzę) przypomniało mi się takie zdarzenie sprzed wielu lat. 

Nie pamiętam dokładnie, skąd, ale wiem, że inspiracja przyszła z zewnątrz. Może książka, artykuł, a może sen zmęczonej matki. Eksperyment miał pewnie pokazać jak niezależne i odważne są moje dzieci. Rzecz działa się w Garmisch – bardzo spokojnym, wolnym od przestępstw miasteczku bawarskim, a dzieci miały dwanaście i osiem lat.  Przewiązałam dzieciom oczy szalikami, wsadziłam do samochodu i wywiozłam do lasu. Po drodze, pojeździłam pół godziny uliczkami wokół domu, tak dla zmyłki. Wysadziłam w pobliskim lesie (jakieś 3 km od domu), dałam telefon i odjechałam. Dzieci miały same wrócić do domu. Po dłuższym czasie siedzenia w domu i czekania na dzieci, zaczęłam się martwić. Wtedy zadzwonił telefon. Dzieci mówią, że się zgubiły, że są na drugim końcu miasteczka, żeby po nich przyjechać, bo Jaś się boi. W płaczliwym głosie Kasi wyraźnie było słychać strach. Jak ja siebie wtedy nienawidziłam. Jak ja się bałam, jak beznadziejnie się czułam. Wsiadłam do samochodu i wyjeżdżając z bramy zobaczyłam dwójkę moich dzieci zwijających się ze śmiechu pod płotem. 

Zastanawiałam się dlaczego przypomniała mi się ta historia po tylu latach. Myślałam sobie na początku, że może rozkminiam w podświadomości błędy macierzyństwa, może po prostu tęsknię za Garmisch i wszystkie wspomnienia stamtąd przychodzą do głowy. Ale może chodzi tutaj o coś innego. O lęk. O obrastający mnie, z wiekiem, lęk. O lęk, który karmiony jest moimi własnym doświadczeniem i doświadczeniem innych. Chodzi o lęk, który rośnie z każdą oglądaną, słuchaną, czytaną wiadomością o niebezpieczeństwach czyhających na nas na każdym kroku. O napadach, gwałtach, porwaniach, bójkach, zaczepkach. Chodzi o lęk, który złudnie uspokajam bezpieczniejszym samochodem, domem, spokojną dzielnicą w mieście, wszystko pokrywającym ubezpieczeniem. Chodzi o lęk, który jest większy, głośniejszy i silniejszy niż intuicja, przeczucie, zaufanie i głęboka wiara w to, że to, co robimy, co piszemy, ba! co myślimy jest autentyczne, prawdziwe, prawidłowe i dobre w danym momencie naszego życia. 

W życiu nie wywiozłabym teraz dzieci do lasu. Nawet teraz, kiedy mają dwadzieścia i szesnaście lat. Nawet w Garmisch. Przecież po lesie może spacerować morderca, zboczeniec, chcący się na kimś wyżyć idiota, mogą złamać nogę, uderzyć głową o kamień, mogą stracić zasięg, albo niepodziewanie padnie bateria w telefonie. Mogłabym zafundować im traumę na całe życie. Kiedy Kasia nie odpowiada na moją wiadomość przez pół dnia, wpadam w panikę. Proszę lecącego do domu Jasia o meldowanie się kiedy będzie na lotnisku, kiedy będzie po kontroli, kiedy będzie wsiadał do samolotu, wysiadał, przesiadał się i tak dalej. Dlaczego? Czy świat rzeczywiście jest taki niebezpieczny? Czy jest tak dużo bardziej niebezpieczny niż dziesięć lat temu? A może mamy dostęp do większej ilości straszliwych informacji, które wcześniej też się zdarzały, ale nie było tylu źródeł, z których te informacje się wylewają. I może te źródła nie konkurowały ze sobą, która ma bardziej mrożące krew w żyłach doniesienia? A może naprawdę jest niebezpiecznie i nasze telefony, GPSy, poduszki powietrzne i alarmy to po prostu część życia, którą trzeba zaakceptować żeby nie tylko czuć się, ale również, po prostu być bardziej bezpiecznym. 

Nie wiem, ale myślę sobie, że przeszłość przysłała mi jakąś wiadomość w formie tej historii i może to dobra okazja żeby się pochylić nad tym, co jest uzasadnionym lękiem, a co lekką paranoją. I jeśli, jak podejrzewam, lęk, z wiekiem, coraz bardziej mnie obrasta, to jak delikatnie, z czułością, odlepiać od siebie te cykorowe warstwy jedną po drugiej i zobaczyć jaką odwagę mam w samiutkim środku. 

EDIT: Po napisaniu tego tekstu, znalazłam na moim blogu wcześniejszy wpis o tej historii. Okazało się, że powód wysłania dzieci w las był bardziej przyziemny. Ale dodaję go tutaj dla zainteresowanych, bo mnie zaciekawiło jak bardzo beztrosko jest napisany tamten tekst. Ciekawe…