To zdjęcie zrobione było na plaży w Kalathas, w czerwcu, w słoneczne, jak zwykle, popołudnie. Było to jakieś dziesięć minut po mojej rozmowie o pracę. Zdjęcie zrobiła moja przyjaciółka, która nie wiedziała jeszcze jaki był wynik tej rozmowy. No ale trudno chyba ukryć, że pracę dostałam. Ta gęba mówi wszystko. I nie, nie przebierałam się między rozmową a plażą. Tak właśnie byłam ubrana. Strój kąpielowy i wygnieciona, kanarkowa sukienka, która tak naprawdę jest koszulą nocną. Twarz bez makijażu, wysmarowana pięćdziesiątką.
Szukali instruktora jogi w pięknym, położonym na skarpie hotelu z zapierającym dech w piersi widokiem. I dla gości joga i dla lokalnych miała być, bo zarządzająca ma ambitne plany żeby powakacyjne, umordowane latem, społeczeństwo utrzymać zimową porą w jakiejś optymalnej kondycji zarówno fizycznej jak i psychicznej. I że joga ma pomóc. Ja wiem, że pomoże i moja w tym głowa żeby innych przekonać. Po drodze na plażę, z dziećmi, ręcznikami, powietrznym sprzętem pływających i kanapkami, wpadłam zobaczyć hotel i zapytać kiedy mam się na galowo odstrzelić i na rozmowę o pracę przyjść. Jakie zaświadczenia przynieść i jakimi umiejętnościami się okazać. No, normalnie, jak na rozmowę o pracę. A tu się dowiaduję, że o mnie legendy już krążą (znaczy kobieta z naszego spożywczaka zna fryzjerkę psa zarządzającej i mówiła, że jest we wsi taka jedna co jogę na dachu ćwiczy) i że mogę zacząć od jutra. Od jutra nie mogłam, bo musiałam zwymiotować ze strachu, nie jeść tydzień, schudnąć dwa kilo, pozbierać się, dwa kilo przytyć, przygotować trzy wersje pierwszych zajęć, przećwiczyć każdą z tych wersji pięć razy, kupić olejek do masażu skroni o zapachu lawendy, miskę tybetańską typu gong, cztery dodatkowe maty i Stoperan.
Na pierwszych zajęciach nie pojawił się nikt. Załamałam się. Na krótko, bo dwa dni później, na następnych miałam już dwie osoby, potem cztery, potem pięć. Zajęcia mamy na świeżym powietrzu, z widokiem na morze. We wtorki witamy, a w czwartki żegnamy słońce. Energia pań (jak na razie mam tylko panie, ale jestem pełna nadziei) jest pozytywna i taka pełna wdzięczności, chęci słuchania i otwartości na jogę w całym jej pojęciu. Nie przerażają moje historyjki z mitologii indyjskiej, nikt nie krzywi się na czakry i na medytację. Nikt się w głowę nie puka, nie wychodzi w trakcie, nie uśmiecha podejrzanie. Jest przyjemnie, pozytywnie, bezpiecznie. Kocham swoją nową pracę! I ciągle czegoś nowego się uczę, ciągle zaglądam do innych nauczycieli na lekcje, czytam, oglądam i wybieram co mi pasuje, a odrzucam co nie. Jeszcze wiele pracy przede mną, ale już jest super! No i jestem swoim własnym szefem. To dla mnie nowość. Nikt mnie nie zatrudnia, nikomu nie muszę się tłumaczyć, nikogo o nic nie muszę pytać. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji i nie wiem jeszcze jak się w niej poruszać, ale nie mam nic do stracenia. Na razie założyłam fejsbukową stronę, o tutaj, i się rozkręcam powoli (tak, tak, proszę o polubienia, zaglądania i takie tam…). Oczywiście zapraszam wszystkich na jogę, czy to do mnie, czy do kogoś innego. Ważne żeby spróbować. A joga się odwdzięczy. Obiecuję!
Namaste!