Lancz nauczycielski.
– Słyszeliście o włamaniu do domu hodowcy marihuany? – zapytał On – nauczyciel i hodowca bardzo dozwolonej, medycznej marihuany.
– A gdzie? – zapytała Ona – nauczycielka i wierna słuchaczka sążnistych opowieści nauczyciela-hodowcy o etapach wzrostu rośliny, o krótkim czasie żniw i zupełnie niesprawiedliwych podatkach nakładanych przez władze stanowe.
– Ano za rogiem… – odpowiada on pałaszując do znudzenia już smaczną kanapkę z mozzarellą, pomidorem malinowym, odrobiną octu balsamicznego i dwoma listkami bazylii – i słuchaj jakie jełopy z tych włamujących się.
– A kim są włamywacze? – zapytała Ona rozpakowując swoją kanapkę. Ona nie lubi rutyny. Każdego dnia przynosi inną kanapkę. A to z grillowanym bakłażanem, to z serem feta posypanym świeżą miętą, a to śmierdzącą na całą szkołę kanapkę z tuńczykiem, rzadziej kanapkę z mięsem. Aspiruje do bycia wegetarianką.
– Jacyś smarkacze, którzy podsłuchali gdzieś, że facet hoduje marihuanę w piwnicy i w nocy włamali się do niej. Ale słuchaj jakie matoły… – lekko zniecierpliwiony On próbował ciągnąć dalej.
– Ale gdzie za rogiem? Newport? Providence? – dopytywała się Ona próbując upchać tuzin liści sałaty między dwa małe kawałki pieczywa.
– No jak to gdzie? Warwick przecież! – rzekł zdziwiony jej niewiedzą nauczyciel. Każdy przecież wie, że jak się pali, kogoś gwałcą, mordują czy topią, to w Warwick.
– No i dlaczego takie jełopy z tych włamywaczy? – zapytała Ona. Udało jej się upchnąć sałatę, zostało jeszcze awokado do zapakowania i można spokojnie jeść.
– Ziele nie było dojrzałe! Na tym etapie w ogóle nie działa – poinformował otwierając pudełko z ogórkami i z oburzeniem dodał– amatorszczyzna!
A ogórki to on robił wyborne. Obrane i pokrojone w kostkę mieszał z cebulą uprzednio pokrojoną w piórka, zalewał mieszanką białego octu winnego z cukrem. Zostawiał na noc. I dzielił się nimi ze wszystkimi. Smakują wyśmienicie.
– Gość usłyszał, że coś się dzieje w piwnicy, wziął pistolet i zastrzelił jednego włamywacza – ciągnął dalej On kończąc kanapkę i zabierając się za ogórki. – Jak tam dzisiaj ogórki, Ania?
– Dziś spakują jeszcze lepiej niż wczoraj – odpowiedziałam. Nigdy nie mówi kiedy przyniesie ogórki w zalewie więc czasami nie pasują do mojego lunchu. Tak właśnie było dzisiaj. Miałam sałatkę z pomidora i ogórka z sosem figowym. No ale darowanemu koniowi wiadomo…
– I wiecie co? Gościa aresztowali! – nauczyciel rozłożył ręce w geście niezrozumienia decyzji władzy.
– A za co? – zapytała totalnie zdziwiona Ona oblizując palce z resztek awokado po tym jak po mistrzowsku umieściła je między dwoma kawałkami pełnoziarnistego chleba.
– No ciekawe za co można aresztować człowieka, który zabił szesnastoletniego, nieuzbrojonego chłopca? – zapytałam żartem wahając się widelcem między moich figowy a jego ogórkiem w occie.
Oboje spojrzeli na mnie wielkimi rhodeislandowymi oczami. Przestali grzebać w kanapkach, przestali rzuć, wydawało się, że przestali oddychać…
– No co ty Anio (z kraju, w którym żeby zabić trzeba mieć broń, żeby mieć broń trzeba mieć pozwolenie, żeby mieć pozwolenie trzeba się nieźle nagimnastykować. Trzeba mieć jeszcze powód żeby chcieć odebrać komuś życie, powód musi być jakiś potężny, na przykład trzeba mieć coś bardzo cennego w piwnicy, może gromadkę swoich dzieci w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a nie kilka doniczek ziela) ty nasz głuptasku! Nasza amerykańska świeżynko ty! Zabił bo mu ktoś wlazł na jego teren prywatny. Ale nie o to chodzi (nie o TO chodzi, ludzie!). Aresztowali go bo miał pozwolenie na dwanaście doniczek, a doniczek miał czternaście. Rozbój w biały dzień, nie prawdaż?!
Wyszłam. Tyle rzeczy do skserowania jeszcze.