Moneta, telefon i szklanka…

(Fidrygauka kazali)

Moneta, telefon, szklanka…szklanka – sranka, wymyślila Fidrygauka…

…o monetach kilka słów mogę, głównie dlatego, że mnie wkurzają, a wkurzają mnie bo nie umiem ich policzyć. Na co dzień posługujemy się dwoma walutami, a to dla mojej antymatematycznej mózgownicy o jakieś dwie waluty za dużo! Monet mam wiecznie za dużo i mimo, że portfel jest wielkości mniejszej walizki i przegródek w nim od cholery, monety różnych walut bardzo do siebie ciągnie. Raz w tygodniu przywracam porządek moralny w portfelu i oddzielam euro od dolarów, ale chwila nieuwagi i spragnione swojego towarzystwa monety najpierw potajemnie, a koło środy już zupełnie jawnie i bezwstydnie współżyją ze sobą w dwóch różnych przegródkach. Rozpusta! No i ten najgłupszy na świecie amerykański system monetarny. Nie dość, że dolara liczymy w ćwiartkach, to jeszcze tak emocjonalnie podchodzi się do monet, że postanowiono nadać im imiona.

…o telefonach zdanie czy dwa też sklecę…Właściwie to o jednym…o moim, ślicznym, nowiutkim ajfonie, w kolorze wielkanocnego kurczaczka z przesłodkim, niebieskim futeralikiem w równiutkie otworki…zdrobnień mi zabraknie, taki piękny jest! Steve-niech mu ziemia lekką będzie – Jobs wymyślił przełomowy telefon dla ludzi z wczesnymi oznakami Alzheimera. Wczesne objawy choroby to problemy z pamięcią i otępienie – mam oba! Ajfon przypomina mi o wszystkim…o spotkaniu, o smsie, o emailu, żeby odebrać, żeby napisać, żeby życzenia złożyć, odebrać dziecko piętnaście minut wcześniej ze szkoły i nie spóźnić się do dentysty! Wszystko ze sobą jest tak połączone, że kiedy dostaję maila ze szkoły oznajmującego, że na piątek ma się stawić dwanaście babeczek mojej roboty, data wpisuje się sama do wszystkich kalendarzy, we wszystkich sprzętach elektronicznych w domu naszym i wszystkie te sprzęty przypominają mi co sześć godzin, żebym mąki i jaj nie zapomniała kupić! Ludzi zdrowych na umyśle pewnie to przeraża – ja jestem wdzięczna! Pomimo tego, że mam jednego męża i tylko dwoje dzieci, czasem trudno ich wszystkich ogarnąć. Na wypadek gdybym zapomniała jak wyglądają bliscy mi i często dzwoniący do mnie ludzie, ajfon pokazuje mi ich zdjęcia na wyświetlaczu, od czasu do czasu zmieniając te zdjęcia co oczywiście, ma na celu sprawdzanie moich słabnących umiejętności poznawczych…poznam ich, czy już nie? Ale ze mną nie jest tak łatwo kochany panie, świętej pamięci, Stevenie…zagwozdkę mam! Do mojej karty SIM mam kod, którego oczywiście nie pamiętam. Ale, że głupia nie jestem, to sobie go zapisałam! Zapisałam…w telefonie! Miesiąc temu ląduję na zagramanicznym lotnisku, włączam telefon, który pyta mnie uprzejmie o kod do karty. Kod w kopercie w domu, dom na południu Niemiec, mąż z dziećmi na północy…Dzwonię z telefonu koleżanki do Chrisa i pytam pokornie czy może przez ramię nie spojrzał na tę kopertę z kodem do karty, com ją otwierała dwa miesiące temu…okazało się, że spojrzał i jak każdy numer telefonu, numer konta, rejestrację wyprzedzanego samochodu, temperaturę powietrza w dniu swoich czterdziestych urodzin i budżet Żoliborza na 2001 rok, zapamiętał również i ten numer! Ale, ale…nie ma stałego połączenia z Internetem ten mój mąż…wybieram ajfon!

…ale o szklance co? Chyba, że w kategoriach akcesoriów kobiecych. Uważam, że każda damska dłoń wygląda znacznie atrakcyjniej ze szklanką w parze. Szklankę należy dobrać do rozmiaru dłoni, długości palców i koloru lakieru do paznokci. U nas króluje bardziej szykowna odmiana szklanki, a mianowicie lampka do wina. Najbardziej pasująca do mojej dłoni lampka, to ta wielka lampica do czerwonego wina z Ikei. Ta sama lampka, która rozbija się w drobny mak przy naciśnięciu jej brzegu zbyt spierzchłymi ustami i której umycie grozi amputacją kilku palców. Nic to, w dłoni prezentuje się jak należy, szczególnie kiedy wypełniona jest po brzegi dobrym trunkiem!

No i to tyle w temacie szklanki i towarzyszy…do kitu ten temat, Fidrygauko! Jak wygram to obiecuję wszystkim znacznie lepszy temat!

A to ja ze „szklanką” i ze sztucznymi piersiami z Intimissimi. Jeśli nie tekst, to może chociaż to pornograficzne zdjęcie zainspiruje was do głosowania! Gdyby komuś się podobało, to bardzo proszę o głos, do Fidrygauki,  tutaj albo tutaj.

DSC03485

Wesołych Świąt i do siego…

DSC03744

Ostatnio mój małomówny mąż się wypowiedział! Podczas kolejnego rzutu mojej przedświątecznej wścieklizny się wypowiedział. Rzut był, jak zwykle, krótki acz intensywny i jak zwykle, w ocenie małżonka, o byle co… Śmiem się nie zgodzić z zaobrączkowanym mym ponieważ w mojej ocenie ważne jest czy, próbując na siłę utrzymać tradycję, pójdziemy do niemieckiego kościoła, gdzie niczego nie zrozumiemy, czy może do amerykańskiego protestanckiego (z tym, że nie jesteśmy Protestantami) czy też do amerykańskiego katolickiego, gdzie wszystko zrozumiem i ze złość pewnie i tak wyjdę! Ważne jest też skąd kapustę wigilijną wytrzasnę, bo samej mi się nie chce robić, a rodzina się wypięła. No i najważniejsze…czy biały obrus i Bolesławiec czy czerwony obrus i biała zastawa…I Chris się wypowiedział w następujący sposób: przytulił mocno i powiedział, że czas świąteczny to jeden z najbardziej stresujących i wkurwiogennych okresów i wszystkie, nawet te najbardziej kochające się małżeństwa, zakochane pary i ustabilizowane rodziny przechodzą jakiś wariacki test i że niestety nie wszystkie wychodzą z tego obronną ręką. I że jeszcze kilka dni i będę święta i wszystko się uspokoi…jak Bóg da i jak się nie pozabijamy!

Tak więc życzę wam wszystkim kochani wyjścia z tych przedświątecznych przygotowań w jednym kawałku, z uśmiechem, ze spokojem i spędzić te kilka dni z ludźmi, z którymi macie ochotę spędzić ten czas, robiąc to, na co macie ochotę. Życzę żeby było świątecznie, przyjemnie i żeby nikt nie miał wyrzutów sumienia, że coś robi, na co nie ma ochoty lub właśnie czegoś nie robi akurat! Tego wam wszystkim życzę na nadchodzące święta!

Jak pomyślę o odchodzącym już roku, to dwa słowa przychodzą mi do głowy, czekanie i przyjaźnie…W tym roku poznałam mnóstwo ciekawych ludzi, wielu z nich dzięki temu blogowi właśnie i jestem niesamowicie wdzięczna za to, że Internet, jakimkolwiek odczłowieczonym medium jest, pozwolił poznać tyle niezwykle ciekawych osób. Z niektórymi z nich udało mi się porozmawiać, podotykać i wypić coś nawet… Jestem bardzo wdzięczna za wszystkich nowych znajomych i tych całkiem już starych przyjaciół, za nocne rozmowy i poranne pogaduchy, za słowa otuchy i za kopy w dupę kiedy było potrzeba.

Czekanie doprowadza mnie do szału…a w tym roku czekałam na wiele…Miało nas już w Garmisch nie być, czekaliśmy (i wciąż ciekamy) na naszą malowaną przyszłość, wiecznie czekam na telefon, na wiadomość, na dobre słowo…Czekam na wakacje, na święta, na narty, na kolejne wakacje, na każdy następny dzień…czekam…

W nadchodzącym roku życzę sobie doczekania się wreszcie wszystkiego na co czekam…i tyle… A wy kochani, życzcie sobie, co tylko chcecie, a jak lajkniecie mnie na fejsbuku to wam się spełni!

Wesołych Świąt i wszystkiego dobrego w Nowym Roku! Do zobaczenia w 2014!

Droga redakcjo…i Candy Cane w przypadkach…

Jeszcze jedno pisemne zadanie domowe, tym razem tylko dla Kasi. Napisałam list do niej, list typu „droga redakcjo…” (z błędem jak się przyjrzeć dokładnie) i poprosiłam o poradę w sprawie dzieci dwujęzycznych. Co zrobić, żeby mówiły po polsku? Oto co dziecko napisało…Co wy na to? Bardzo przepraszam za kiepską jakość…wyblakło czy jak…

 

Screen Shot 2013-12-17 at 4.56.57 PM

Screen Shot 2013-12-17 at 4.57.15 PM

 

A na koniec świątecznie, z cyklu „Z ust dwujęzycznego dziecka” ostatni występ Jasia. Zmuszam te biedne dzieci do mówienia po polsku i Janek naprawdę się stara, aż trochę do przesady…Wiecie co to Candy Canes? Takie laski cukierkowe, zazwyczaj bardzo patriotyczne (biało-czerwone), które pochłaniamy kilogramami w świąteczny czas! Janek tak pięknie odmienił Candy Cane prosząc o pozwolenie konsumpcji: „Mamo, czy mogę jednego kendjego kejna?” Wszystko się zgadza, nie?

Depresja świąteczna!

image

Świątecznie się robi w naszym domu. Bombki się po podłodze poniewierają, anielskie włosy w zupie, przepalone lampki, kłócimy się o byle co i wydzieram się iście adwentowo na dzieci moje niewinne. Święta idą! Pierniki zrobiłam! Te wszystkie piękne, uśmiechnięte panie na ekranach medialnych rolujące bez wysiłku ciasto na pierniki, otoczone uśmiechniętymi dziewczynkami z niebieskimi oczyskami i długimi blond włosami…okazuje się, że dyrdymały jakieś! Pierników robić nienawidzę! A niech mi medal Matki Polki Bohaterki odbiorą…trudno! Gniotłam to ciasto z taką nienawiścią i złością, że widocznie musiałam przenieść wszystkie moje negatywne emocje na zlepek mąki, jaj, cukru i przypraw! Wyszły twarde i niesmaczne! Taki odwet Piernikowego Chłopka na beznadziejnej kucharce! Choinki też już są. Dzieci swoją psychodeliczną choinkę ubrały już kilka dni temu. Świeci się wszystkimi sztucznie wygenerowanymi kolorami jakie tylko są możliwe i mam nadzieję, że nie będzie żadnych gości z epilepsją bo nie ręczę za ten festiwal świateł…Moja choinka a także Hauptchoinka* naszego domu jest dziewiczo biała i niezwykle uspokaja po przelotnym pobycie w pokoju dzieci. Chrisowi, jako sekularnemu humaniście, choinka nie przysługuje! Pierogi zamrożone, opłatki doszły i paznokcie pomalowane! Niech się święci!

Siedzimy przy kolacji. Kasia osowiała, z włosem na twarz spuszczonym, siedzi podkulona z kolanami przy brodzie. Siedzi i wyraźnie smuci się na jakiś temat. Matka siedzi tak samo tyle, że z jednym kolanem bo dwa, z racji przyrostu wagi, się nie mieszczą i gada jak najęta na jakiś świąteczny łamany przez noworoczny temat. Podczas pobierania powietrza przez matkę, dziecku udaje się wtrącić.

„*Depresję mam!”

„ A jak się objawia ta rzekoma depresja?” pytam

„Jestem smutna, nic mi się nie chce robić, wstać mi się nie chce, mam myśli samobójcze” (dodam tylko, że gdybyście znali moje dziecko, zrozumiecie dlaczego spokojnie podniosłam lampkę wina do ust zamiast dzwonić do specjalisty)

„ A masz jakiś pomysł dlaczego tak się czujesz?”

„To depresja świąteczna”

„…..”

„Bo ja się tak cieszyłam na święta już październiku, a teraz nie mam siły się cieszyć”

„Jak myślisz co możesz z tym zrobić?”

No i tutaj znajomość książki „Jak mówić do dzieci żeby słuchały…” odbiła się rykoszetem. A tak dobrze mi szło…(zauważcie wszystkie pytania – żywcem z książki).

Dziecko wstało.

„O Boże, ludzie, żadnego z was pożytku! Sama siebie zdiagnozowałam, opisałam a teraz mam sama jeszcze terapię przeprowadzić? To już teraz mam być swoim własnym psychologiem do cholery jasnej*!”

I dziecko wyszło z pokoju…

Wesołych przygotowań wszystkim życzę!

*Hauptchoinka – wiadomo, że chodzi o główną, ale żywcem zerżnięte od kaczej Hauptcioteczki. Jak ma za złe, to niech w pysk da!

* u dwujęzycznych dzieci przekleństwo jest postrzegane nieco inaczej – osobista hipoteza to jest i proszę kamieniem nie rzucać!

Narciarski prysznic

Screen Shot 2013-12-09 at 16.16.21

Taki prysznic na przykład…dla ludzi, którzy nie zostali pobłogosławieni rodzicielstwem taki prysznic to zwyczajna, codzienna przyjemność, czasem nawet obowiązek lub coś na co tacy szczęśliwcy nie zwracają większej uwagi. Z cichego pokoju, z uporządkowanej kuchni, pachnącej egzotycznymi potrawami, z sypialni w bielach i beżach wchodzą do łazienki. Wchodzą spokojnie, pewnym krokiem, nie skradają się cichaczem oglądając się za siebie w obawie, że za nimi kilka par wielkich oczu zagląda i tylko czeka na ciche tyknięcie zamykanych drzwi. Nie wiedzą ci szczęśliwcy jak to jest w stresie polać się pianką do golenia zamiast mydłem, ogolić rękę zamiast nogi i zmyć makijaż pastą do zębów. A i tak, z doświadczenia i z badań statystycznych wynika, że prysznic to dopiero drugi po załatwianiu swoich potrzeb fizjologicznych najbardziej atrakcyjny czas dla spragnionych uwagi swoich rodziców dzieci. Wydawać by się mogło, że z wiekiem i z przyrostem szarych komórek, takie naloty łazienkowe stają się rzadsze. Wydawać by się mogło, że nastolatki, które same dopominają się głośno i wyraźnie prywatności, będę w stanie zrozumieć, a w porywach może nawet odwzajemnić, potrzebę prywatność łazienkowej. No nie… Dzieci, jakby nie było z mojej osobistej macicy wylazły i wiele im można wybaczyć, ale żeby chłop świeżo po pięćdziesiątce, broniący jak lew swojej „private space” Amerykanin nie poszanował zamkniętych drzwi do łazienki to nie wiem…w łbach się poprzewracało!

Ale zanim o prysznicu, to słówko jeszcze o poletnim, rodzinnym zaniku komórek mózgowych. Komórek mózgowych odpowiedzialnych za funkcjonowanie zimowe, a szczególnie za poczynania związane z pierwszym wyjściem na narty!  Nie wiem czy tylko w mojej rodzinie jest tak, że po lecie nikt nie pamięta, że zimą nosimy rękawiczki, że jest ich zazwyczaj dwie, tak do pary, żeby pasowało do liczby rąk na przykład? Że jak na narty jedziemy, to i narty trzeba zabrać, żeby było łatwiej zapamiętać, też każdy ma po dwie, a snowboard jest jeden, na obie nogi, tak dla kontrastu. Piątek wieczór, wszystko ustalone – Chris z dziećmi jedzie rano na narty do Austrii, przeziębiona matka zostaje i haruje…to znaczy, leczy się w domu. W delirium gorączkowym wymyśliłam sobie, że wezmę gorący prysznic, zrelaksuję się i pójdę wcześniej spać, a prawie dorosłe już dzieci i na pewno dorosły już mąż przygotują wszystko na narty. Żeby nie było, że tak im w ciemno ufam…tydzień wcześniej robiliśmy ćwiczenia poligonowe w temacie narty i snowboard. Podstawy takie…gdzie od pięciu lat trzymamy kaski? Ile kasków należy na głowę założyć? Że buty snowboardowe nie wepną się we wiązania nart, że jeansy się nie nadają, a okulary słoneczne nie zastąpią gogli.  No więc stoję, jak mnie Bóg stworzył pod prysznicem naiwnie myśląc, że tym razem, wyjątkowo mi się uda, a tu wpada jedno dziecko z rajstopami w kolorze grafitowym. Mówi, że nie chce, bo chłopcy w rajstopach nie chodzą, kalesony i inne rodzaju takiego też nie, bo cisną w butach, mówi, że bez. Gdyby to się nie zdarzało co roku, od pięciu lat, może i pokusiłabym się o jakieś wytłumaczenie. Zamiast tego, pokazałam palcem drzwi. Ciepła woda rozgrzewa moje plecy i jest mi bardzo przyjemnie. Wpada druga znajoma gęba…że kolor bluzy nie pasuje do koloru kurtki. Ale kurtka przecież będzie zapięta po szyję, bo zima jest – no tak, dochodzi do nastoletniej głowy. Głowa i reszta ciała wychodzą. Nagle zamiast przyjemniej, ciepłej wody dostaje lodem w ciekłej postaci po plerach. Chris zmywa a jak zmywa w kuchni to woda w łazience zmienia temperaturę…na ujemną! Nie będę drobiazgowa, pomyślałam, zacisnę zęby i poczekam jak umyje ten cholerny garnek! Znów wrzątek na klatę, znaczy, że wyciera garnek, mam chwilę przed myciem kolejnego! Włazi znowu głowa w kasku i goglach i mówi, że głupio trochę, że kask czarny a gogle białe. Mówię, że super jest, a głowa na to, że przymierzy te z poprzedniego roku, dokładnie te same, które podczas ćwiczeń poligonowych były za duże i za czarne. Zamykam oczy i…dostaję strumieniem zimnej wody po twarzy. Drugi garnek się myje…zastanawiam się co było na obiad i w ilu garnkach gotowałam. Odsuwam się spod strumienia i czekam. Wchodzi chłopczyna powiedzieć, że buty narciarskie są za duże. A skarpety ciepłe włożyłeś człowieku? Nie! Wychodzi po skarpety. Odliczam do dziesięciu…ciepła woda jest! Czekam aż pojawi się kolejna głowa w drzwiach  w czapce, w kasku, w koronie… Nikogo nie ma. Ostrożnie, z pewną dozą niepewności sięgam po mydło i nieśmiało zaczynam delektować się czymś tak zwykłym jak prysznic. W łazience parówka, jest ciepło i przyjemnie. Nagle otwierają się drzwi, cała para natychmiast ucieka z łazienki i wsuwa się wielka głowa w jeszcze większym, czarnym kasku i goglami na połowie twarzy. „Aniukha (taką mam ksywkę w domu), gdzie moje kalesony na narty?”

Dobrze o Polsce!

DSC01077

Z takim porządnym poślizgiem wypowiem się Dobrze o Polsce…Co by tu powiedzieć żeby nie skłamać? Żartuję oczywiście…odnoszę się tutaj do kilku już postów Eli Ławczyc na temat mówienia dobrze o Polsce! Wszystkimi odnóżami podpisuję się pod projektem i zgadzam się z tym o czym było już na wielu blogach i forach, że przedstawianie dzieciom pozytywnego obrazu Polski na pewno poprawi ich stosunek do kultury i języka a tym samym poprawi samą jakość tego języka! Zadałam dzieciom pracę pisemną pewnego razu. Mieli napisać dobrze o Polsce! Oto owoce ich ciężkiej pracy.

Gdyby Jasiek był psem, byłby Border Collie (po polsku jak?) to taki pies z lekkim ADHD, który zawsze musi mieć coś do roboty, jakieś zadanie, jakiś projekt do wykonania, jakiś cel. Ale byłby takim psem z defektem, który nie dosłuchuje do końca poleceń, nie zadaje pytań kiedy tych poleceń nie rozumie (bo jak pies pyta, nie błądzi…) i wykonuje polecenia tylko takie, które mu odpowiadają. Tak więc Janek niedosłyszał, że miało być po polsku, niedopytał i napisał to, co mu się wydawało że mu psia matka napisać nakazał. Wykonał zadanie w pięć minut, w zębach przyniósł kartkę i z wywieszonym językiem czekał na kolejne. Mogłabym również tłumaczyć, że wyjątkowo nabazgrał , że zazwyczaj pisze ładnie i że pisał w weekend, a wiadomo, że w weekend paluszki posłuszeństwa odmawiają, ale nie…Wyjątkowo zdarza się, że pisze ładnie, wtedy zaczynamy się martwić. To co tutaj widzicie, to jego „normalne” pismo…widać, że szlaczków w amerykańskiej szkole nie ćwiczą. Tak więc Jasiek twierdzi, że Polacy to inteligentni ludzie, wyrozumiali, wyluzowani, radośni i weseli. Dodał jeszcze, że w Polsce mamy produkty wysokiej jakości…muszę przyznać, że obserwacja dość ciekawa.

Screen Shot 2013-12-06 at 16.51.51

Katarzyna natomiast musiała mieć do jakiś poważniejszy interes typu wsparcie finansowe lub podwózka, bo się postarała. W podgrupy nawet się zabawiła! I jak wam się podoba? Gdyby jakiś tłumacz angielsko polski potrzebował kiedyś pomocy, Kasia służy kreatywnością…determined mindset od dzisiaj tłumaczymy jako „spięcie dupy”! No i koniecznie musimy ustalić termin na nowe święto – Marzenki! Czekam na propozycje!

 

Screen Shot 2013-12-06 at 16.53.18