Nieprzyzwoite pluszaki…

DSC_0050

Dzisiaj o tym jak nie trzeba być dwujęzycznym dzieckiem żeby cudownie bawić się językiem i popełniać śmieszne gafy. Można nawet nie być moimi dziećmi żeby takim właśnie językowym cudakiem być. I Kasia z Głoski się ucieszy, bo o trzyipółlatku będzie, który nie dość, że mówi to jeszcze pięknie mówi…(tutaj Kasiu, puszczam ci oko, ale te zrobione z przecinków, kresek i nawiasów nie działają na moim blogu).

Mój bratanek Misiek…nawet chyba taką „na gębę” matką chrzestną jestem, bo z nami, do kościoła nie chodzącymi, w konkubinatach i z bandą nieślubnych dzieci, to nigdy nie wiadomo czy jesteśmy chrzestnymi czy nie. Wychowa to dziecko zgodnie z moralnymi prawdami, w poszanowaniu dla innych, w miłości bliźniego tak jak to wszyscy katolicy robią, czy też może w ofierze szatanowi złoży tak jak to my – niepraktykujący, acz wciąż „zarejestrowani” katolicy, robią? Pojechałam trochę…do rzeczy…

Jedziemy przez wioski podhalańskie, bydło rogate się ulicami poniewiera, rodzic i ciocia jakieś nie za bardzo artykułowane dźwięki wydają typu: „O! I masz! I co? Kurde, będziemy teraz stać! A niech to! No i patrz!” Siedzący z tyłu trzyipółletni Misiek pięknie wymawiając każde słowo mówi: „Zobaczcie jakie straszne zamieszanie robią te krowy na ulicy!” Zgodziłam się z Misiem i pochwaliłam go, że tak pięknie mówi i taki ładne zdanie ułożył. Dziecko, zdziwione bardzo, odpowiada: „Nie, nie tak pięknie…powiedziałem tylko, że krowy duże zamieszanie robią na ulicy!” I to jest facet świadomy swoich umiejętności! Pięknie mówi, składa długie, złożone zdanie, bawi się językiem, tak świadomie, tak dorośle…I pomyślałam sobie, że ciekawe, że zdziwił się, że go pochwaliłam. Bo ja chwalę moje dzieci jak usłyszę jakieś nowe polskie słówko, albo ładne zdanie po polsku. Ale czy chwalę dzieci, że piękne zdanie po angielsku ułożyły? No nie! A może powinnam? Ale to na post o chwaleniu…

Przyjaciółką wieloryba Gupka (bez „ł” – koniecznie i wypowiadane z ogromnym uczuciem i tkliwością) jest niezbyt atrakcyjna wiewiórka po przejściach. Wiewiórka i wieloryb spędzają noce z Misiem i kto wie, co robią kiedy Misiek zasypia. Misiek kocha swoje zwierzaki i nigdy złego słowa o nich nie powiedział. Wiewiórka nie miała jednak imienia. Tata Misia zapytał kiedyś o imię dla wiewiórki. Długo się Miś zastanawiał i w końcu z dumą ogłosił: „DZIWKA!” I pewnie myślicie, że rodzina patologiczna, że mięsem się w domu rzuca, że się nasłuchał oglądając nieodpowiednie filmy, że po knajpach się z ojcem włóczy, a matki rozmowy telefoniczne podsłuchuje. A tu nie…Okazało się, że to Dziwka Dziwką jest, bo jej się zdarzyło być rodzaju żeńskiego. Gdyby była wiewiórem, byłaby Dziwakiem! Czyż to nie jest piękne?! I logiczne!!

Jedziemy z Chrisem trasą Katowice – Częstochowa (dla niezorientowanych to trasa z przydrogowymi atrakcjami w postawi grzybów leśnych, jagód, malin i panienek w kabaretkach i skórzanych miniówkach). Cisza taka i nagle Chris równie piękną jak Miśka polszczyzną: „O, ile wiewiórek w tych polskich lasach!” I czar Miśkowej Dziwki prysł!

myśli przeprowadzkowe 16.06.14

…jest bardzo niewiele rzeczy, których nie lubi Chris, jedną z dwóch, które przychodzą mi do głowy to gołębie! No nie lubi gołębi i już! Od zawsze psioczył na te ptaki i już kompletnie nie może zrozumieć wschodnioeuropejskiej fascynacji tym ptakiem. Kiedy pierwszy raz przywiozłam Chrisa do Starokrzepic była tam poczta, sklep spożywczy i sklep z zaopatrzeniem dla gołębiarzy „Wszystko Dla Gołębi”…Wczoraj jechaliśmy do Polki i co rusz, mijaliśmy ciężarówki z wielkimi literami PZHGP Oddział Andrychów, Oddział Górki Dolne itd…Dopiero przy piątej ciężarówce wyjaśnili, że to Polski Związek Hodowców Gołębi Pocztowych!! Chris pokładał się ze śmiechu! Wytłumaczyłam, że się wywozi takie gołębie, się je wypuszcza, jedzie się do domu i się czeka żeby wróciły…Chris na to: „aaaa takie gołębie Hunger Games!!” Niech żyje PZHGP!

…co nam przypomniało jeden śmieszny skrót z Żoliborza. Biuro Obsługi Nad Grobami Obcokrajowców, w skrócie BONGO!

…NIE LUBIĘ…kierowców w Polsce! Chamstwo i głupota!! Nie mam słów, którmi mogłabym opisać jak mnie to mierzi, denerwuje, wkurwia totalnie! Za każdy razem jak z życiem uchodzę z jakiegoś wydawało by się, banalnego manewru drogowego, myślę sobie wtedy wrednie, że mam nadzieję, że ten idiota, a nie ja, wypełni statystyki śmiertelnych wypadków na polskich drogach…ręce z kierownicy opadają.

…LUBIĘ…polską bezinteresowność i spontaniczność…Pojechałam do „mojej” fryzjerki dzisiaj. Nawet nie piszę, że było super przyjemnie, że świetnie ścięła mi włosy. Gadałyśmy o życiu, o dorastaniu do pewnych decyzji, o wieku no i wydało się, że za trzy dni kończę lat czterdzieści. I w prezencie dostałam nową fryzurę! Byłam bardzo mile zaskoczona i taka trochę zakłopotana…nie chodzi o pieniądze oczywiście, ale o totalnie spontaniczny, przesympatyczny gest…i za to właśnie uwielbiam Naszych!!!

myśli przeprowadzkowe 14.06.14

lódka

…trzy i pół godziny zajęło spakowanie dziesięciu metrów kwadratowych trzynastu lat życia w Garmisch! Panowie zabrali wszystko co chcieliśmy i kilka rzeczy, których nie planowaliśmy, ale się zmieściły. Najważniejsze, że rower będzie w Rhode Island w tym samym czasie co ja! Zdaję sobie sprawę, że to całkiem niemądre, ale rower stał się wszystkim co mnie relaksuje…fryzjerem, masażystą, serialem czy butelką wina (i nie, z wina nie zrezygnowałam nawet na rzecz roweru) i narty pojechały i lampy robione przez brata Jurka Owsiaka i książki i zdjęcia! Szerokiej drogi kochane przedmioty!

…spakowana jestem też do Polski. Wyjeżdżamy jutro…Jadę, ale muszę przyznać, że trochę się obawiam…Obawiam się was, kochani rodacy…że będziecie marudzić, że jedziemy, że będziecie snuć czarne scenariusze, że już nie wrócę, że się zakocham w Ameryce, że się zasiedlę, osiedlę, nie daj Bóg polubię i umrę na obcej ziemi amerykańskiej. Obawiam się wciągania mnie w poczucie winy, wymagania ode mnie tego, że to ja będę was pocieszać i mówić, że wszystko będzie w porządku, że się zobaczymy, obawiam się, że to ja będę wasze łzy osuszać…a ja? A ja nie mam na to siły! Nie mam też ochoty kłamać że się nie osiedlę i nie zadomowię, bo ja chcę się zadomowić, osiedlić i polubić…nie chcę mieszkać w kraju, w którym czuję się obca i który mi się nie podoba. Zrobię wszystko żeby być tam szczęśliwą i żeby po kilku latach nazwać Rhode Island moim domem. Więc jeśli chcecie przychodzić na kawę ze smutną miną, z siąkającym nosem i z wyciągniętymi łapkami do grobowych przytulanek– nie zapraszam!

 

 

myśli przeprowadzkowe 12.06.14

DSC03391

 

…do szkoły na zakończenie roku wybrałam się w ślicznej, letniej sukience, bez rękawów (co za moment będzie miało znaczenie) i z aparatem w ręku. Zdjęć zrobiłam mało, bo przez większość czasu przeryczałam nie mając w co wysiąkać nosa…wydawało mi się, że to w końcu obcy ludzie no i tak się cieszą, że my do tego Rhode Island, to mi przecież w sercu żadnej dziury nie są w stanie zrobić…Podbiegłam po scenę zrobić zdjęcie dzieciom moim, podczołgała się do mnie nauczycielka pierwszej klasy – kobieta niezwykle mądra, koło siedemdziesiątki, specjalistka od czytania i od dzieci z problemami, spędziłam z nią wiele godzin na rozmowach, które nauczyły mnie wielu, bardzo ważnych rzeczy…no i ona podpełza i szepcze mi do ucha: „nie możecie wyjechać, ta szkoła nie będzie już taka sama bez was…” No to jak zaczęłam beczeć, to mi przeszło jak Chris przytaszczył indyjskie jadło wieczorem…

…patrzę na stół, na którym stoją bardzo skrupulatnie wybrane naczynia. Sercem wybierane, mózg wysłałam na kilkugodzinne wagary, wylicytowane na aukcjach, wyjechane 800 kilometrów, przepite litrami wina… Międzynarodowo jest! Przeważa Bolesławiec, za nim porcelana włoska z Nove, kupione gdzieś na internetowych aukcjach pastelowe miski z Francji, a na koniec niemiecki, prawdopodobnie używany przez jakąś nazistowską rodzinę serwisik do kawuni… I żeby mi tu Chris czy inny Amerykanin nie wyrzucał, że ja wciąż na drugiej wojnie światowej jestem…

…kiedy powiedziałam komuś, że wyjeżdżamy do Rhode Island, pierwsze co ktoś powiedział to, że TRUSKAWKI w Rhode Island są najlepsze w całych Stanach…i BARDZO się z tego cieszę i troszkę ciekawa jestem, bo to, co nam ostatnio zapodają niemiecki pola truskawkowe to, kochani, niebo w gębie…Coś im w tym roku sprzyja…słońce, wiatr czy inne pomoce, nie wiem, ale tegoroczne truskawki niemieckie są przepyszne! W Grainau wydają takie książeczki, na których stawia się stempelki i się zbiera punkty…3 kilo za friko już opędzlowaliśmy i się nie poddajemy…Niech się amerykańskie truskawki lepiej postarają, bo konkurencja silna!

myśli przeprowadzkowe 09.06.14

DSC05072

 

…ponieważ bardzo, naprawdę bardzo tęsknię za blogiem i za pisaniem, ponieważ w głowie kłębi mi się milion myśli, a ponieważ nie mam czasu na nic, wpadłam na pomysł cyklu „myśli przeprowadzkowe”. Będę tam psioczyć, narzekać, obserwować, chwalić się, chwalić innych, nawrzucam komu trzeba i rozczulę się milion razy… Myśli przeprowadzkowe będę zupełnie „od czapy”, nie będą trzymały się kupy, będą stylistycznie kulawe, gramatycznie niepełnosprawne i interpunkcyjnie nieprzytomne…możecie ich w ogóle nie czytać, ale ja się wypisać muszę bo „inaczej się uduszę”…

…góry wyglądają i pachną coraz bardziej intensywnie kiedy się wie, że każdy dzień zbliża nas do wyjazdu. Robię mnóstwo zdjęć jakby to miało mi pomóc zapamiętać każde zagłębienie w skale, każde wygięte drzewo, każdy krzak…Pogoda jakby na złość jest piękna, jest słonecznie, ciepło i czujemy się winni, że opuszczamy to miejsce. Na dzień wylotu, dwudziestego dziewiątego lipca zamawiam deszcz, temperaturę tylko trochę powyżej zera i żeby mi żaden szczyt zza chmur nie wyłaził…

…w zeszłą środę mieliśmy trochę wolnego czasu (ileż można pakować trzynaście lat swojego życia) i postanowiliśmy podciąć Jasiowi migdały! Trochę miał za duże, trochę mu przeszkadzały oddychać, mówić, spać, żyć…rach-ciach i po migdałach. Pierwszą rzecz jaką zauważyliśmy po operacji to fakt, że Jaś ma wyższy głos, jaki słodki…ale ja nie o tym…Ja o Polakach chciałam…że są w Garmisch, wiadomo, że pracują przy remoncie naszego szpitala, słychać bardzo dobrze. Odmiana „kurwy” i „pierdolić” przez przypadki, osoby i we wszystkich liczbach, roznosi się po Alpach echem dość głośnym i wydawać by się mogło, że no, taka rzeczywistość…Gdzieżby tam kobiecie, prawie czterdziestoletniej, przyszła do głowy możliwość usłyszenia komplementu, szczególnie z tych samych ust, co to przed chwilą kurwiły i pierdoliły…a jednak…Idę korytarzem szpitalnym, na środku stoi drabina, na drabinie dwóch wkręca żarówkę (z cyklu ilu Polaków potrzeba do wkręcania żarówki), mijam drabinę i słyszę: „a ta niezła, nie?”…Jak miło mi się zrobiło…no nasze, kochane chłopaki!

…ile metrów sześciennych potrzeba żeby spakować trzynaście lat? Stać nas na zaledwie dziesięć i taki test…co dla nas najważniejsze? Ustawiamy w pokoju w kolejności ważności. Pierwsze stoją rowery trzy! Narty! Afrykańska skrzynia, lampy z naszego mieszkania na Żoliborzu, świeczniki z maleńkiej wioski we Francji, książki, zdjęcia, a po nich…gumna do ścierania bo przypomina Kasi jak to pewnego dnia w pierwszej klasie przez przypadek starła „z” zamiast „a”. Ołówek, który Jasiek dostał od kolegi, który, jeszcze w przedszkolu wyjechał do Gruzji , a którego imienia nikt nie pamięta, krzesiwo – kto wie czy będzie czym ogień w Rhode Island rozpalić, starą ale „nie zużytą” gumę do żucia kupioną w galerii handlowej w Częstochowie przed premierą ostatniego Harrego Pottera…i mnóstwo innych, bardzo ważnych rzeczy…po co komu kurtki zimowe albo pięćset par butów…

 

Tak źle, tak niedobrze….

MVC-086F_3

Zza pudeł i kartonów, oblepiona taśmą klejącą i kurzem wyciągniętym spod łóżka, próbując sprzedać mieszkanie przez jeden telefon, a kupić dom przez drugi, pozbyć się jak największej ilości nagromadzonych pierdupli, pożegnać się z wyjeżdżającymi i zostającymi, sentymentalnie popatrzeć na góry, popocieszać płaczących nad naszym wyjazdem PROSZĘ….przypomnijcie mi jak to marudziłam, że nie mogę w tej strasznej niepewności, w zawieszeniu i „ z jedną nogą w górze”…przypomnijcie mi dlaczego powinnam być szczęśliwa!!!

Blogowo się zgłoszę jak się pozbieram trochę…

P.S. Zdjęcie pochodzi z naszej ostatniej przeprowadzki Żoliborz – Garmisch, 2001!