…ponieważ bardzo, naprawdę bardzo tęsknię za blogiem i za pisaniem, ponieważ w głowie kłębi mi się milion myśli, a ponieważ nie mam czasu na nic, wpadłam na pomysł cyklu „myśli przeprowadzkowe”. Będę tam psioczyć, narzekać, obserwować, chwalić się, chwalić innych, nawrzucam komu trzeba i rozczulę się milion razy… Myśli przeprowadzkowe będę zupełnie „od czapy”, nie będą trzymały się kupy, będą stylistycznie kulawe, gramatycznie niepełnosprawne i interpunkcyjnie nieprzytomne…możecie ich w ogóle nie czytać, ale ja się wypisać muszę bo „inaczej się uduszę”…
…góry wyglądają i pachną coraz bardziej intensywnie kiedy się wie, że każdy dzień zbliża nas do wyjazdu. Robię mnóstwo zdjęć jakby to miało mi pomóc zapamiętać każde zagłębienie w skale, każde wygięte drzewo, każdy krzak…Pogoda jakby na złość jest piękna, jest słonecznie, ciepło i czujemy się winni, że opuszczamy to miejsce. Na dzień wylotu, dwudziestego dziewiątego lipca zamawiam deszcz, temperaturę tylko trochę powyżej zera i żeby mi żaden szczyt zza chmur nie wyłaził…
…w zeszłą środę mieliśmy trochę wolnego czasu (ileż można pakować trzynaście lat swojego życia) i postanowiliśmy podciąć Jasiowi migdały! Trochę miał za duże, trochę mu przeszkadzały oddychać, mówić, spać, żyć…rach-ciach i po migdałach. Pierwszą rzecz jaką zauważyliśmy po operacji to fakt, że Jaś ma wyższy głos, jaki słodki…ale ja nie o tym…Ja o Polakach chciałam…że są w Garmisch, wiadomo, że pracują przy remoncie naszego szpitala, słychać bardzo dobrze. Odmiana „kurwy” i „pierdolić” przez przypadki, osoby i we wszystkich liczbach, roznosi się po Alpach echem dość głośnym i wydawać by się mogło, że no, taka rzeczywistość…Gdzieżby tam kobiecie, prawie czterdziestoletniej, przyszła do głowy możliwość usłyszenia komplementu, szczególnie z tych samych ust, co to przed chwilą kurwiły i pierdoliły…a jednak…Idę korytarzem szpitalnym, na środku stoi drabina, na drabinie dwóch wkręca żarówkę (z cyklu ilu Polaków potrzeba do wkręcania żarówki), mijam drabinę i słyszę: „a ta niezła, nie?”…Jak miło mi się zrobiło…no nasze, kochane chłopaki!
…ile metrów sześciennych potrzeba żeby spakować trzynaście lat? Stać nas na zaledwie dziesięć i taki test…co dla nas najważniejsze? Ustawiamy w pokoju w kolejności ważności. Pierwsze stoją rowery trzy! Narty! Afrykańska skrzynia, lampy z naszego mieszkania na Żoliborzu, świeczniki z maleńkiej wioski we Francji, książki, zdjęcia, a po nich…gumna do ścierania bo przypomina Kasi jak to pewnego dnia w pierwszej klasie przez przypadek starła „z” zamiast „a”. Ołówek, który Jasiek dostał od kolegi, który, jeszcze w przedszkolu wyjechał do Gruzji , a którego imienia nikt nie pamięta, krzesiwo – kto wie czy będzie czym ogień w Rhode Island rozpalić, starą ale „nie zużytą” gumę do żucia kupioną w galerii handlowej w Częstochowie przed premierą ostatniego Harrego Pottera…i mnóstwo innych, bardzo ważnych rzeczy…po co komu kurtki zimowe albo pięćset par butów…
A czy poza odwiedzaniem ulubionych miejsc i pstrykaniem zdjęć kupujesz też bardziej lub mniej dziwne pamiątki? Ja wyjeżdżając z Seattle obkupiłam się w kubecczki, breloczki, puzzle, koszulki – wszystko z Seattle oczywiście … Do tej pory (a minęło już 14 lat) używamy tych kubeczków 🙂
U nas też narty stały na pierwszym miejscu, tylko, że po przeprowadzce z USA do UK już ani razu nie jeździliśmy na swoim sprzęcie. Tachanie nart do samolotu nie należy do przyjemności. A tak pożyczając, co sezon mamy nówki 🙂
Dorotka, staram się nie kupować takich pamiątek ale tak się staram, że mam całe pudło :-)…
Mam za sobą kilkanaście przeprowadzek. Za każdym razem musiałam pakować się do coraz większego samochodu, ale też członków rodziny z czasem przybywało. Mąż zawsze się dziwił po co – w dobie komputerów, internetu i przenośnych dysków- wszędzie taszczę kilkanaście albumów ze zdjęciami, ale nigdy nie odpuściłam. Są takie przedmioty, które mimo że mało użyteczne są jednak NIEZBĘDNE!
Dokładnie mam to samo Krollewno, dwa pudła zdjęć, które są w komputerze…
Żadnej z moich siedmiu przeprowadzek, nawet tej z sześciotygodniowym dziecięciem (Pakowanie kartonów od drugiego tygodnia po porodzie zbawienie wpływa na odzyskiwanie przeddciążowej sylwetki.), nie da się porównać do Waszej, ale gdy na różnych życiowych zakrętach rozważamy wyjazd z kraju, zastanawiam się, co ja bym zrobiła z książkami? Przy ostatniej przeprowadzce miałam ich 34 pudła, plus kilka pudeł mężowskich książek. Teraz doszło do tego kolejnych kilka pudeł z dziecięcej biblioteki…
Wyklikałam sobie wreszcie to Wasze Rhode Island – wygląda na fantastyczne miejsce! 🙂
Ja myślę, że „książkowcy” w pewnym momencie przestają sie przeprowadzać… Ja mam taki plan… A moje książki niestety już leżą w pudłach w 3 domach w Polsce…
Oj Elu dzieje się…jak na mnie, trochę za dużo…
no nie wiem czy nie możesz porównywać…Ela mnie ostrzegała przed ciążą w czasie przeprowadzki, ale zaraz po porodzie…matko…A Rhode Island może być rzeczywiście bardzo ciekawe…
Aniu, Aniu…to sie dzieje…
Ja tez mam sporo przeprowadzek za sobą i też z dwutygodniowym dzieckiem 🙂 Ciekawe że zdjęcia i rodzinne pamiątki są zdecydowanie niezbędne :). Sprzęt narciarski też się przprowadzał we wszystkich przypadkach.
Trzymam kciuki Aniu !
bardzo dobrze pamiętam twoją przeprowadzkę z dwutygodniowym dzieckiem…oj pamiętam, bo mój był w tym samym wieku…:-)