o przyjaźni słówko…

P1050654

…to ta od ciastek i od wszystkiego co najlepsze…

Nie lubię patetycznych cytatów, wzniosłych mott i egzaltowanych maksym życiowych. Nie powiem, czasem trafiają w sedno i zbierają do kupy moje własne myśli nieuczesane. Czasem zamiast w sedno, trafiają w jakieś banały i językowe pokraki. A może trafiają w moje rozkolebane ego, bo mi głupio, że sama na takie motto nie wpadłam…no jak kto woli… Postanowiłam się z cytatami i mottami rozprawić. Rozprawię się w temacie przyjaźni na obczyźnie. O przyjaźni, nawet tej na obczyźnie, już chyba wszystko zostało napisane, a najpiękniej zrobiły to moje koleżanki blogerki w ramach projektu Klubu Polki na Obczyźnie. To i ja kilka słów dołożę…

 

Screen Shot 2016-04-25 at 9.08.36 PM

…że przyjaciół trudno znaleźć, jeszcze trudniej zostawić a niemożliwym jest o nich zapomnieć…

Pamiętam jak przeprowadziliśmy się do Niemiec. Co tam do Niemiec. W Bawarii zamieszkaliśmy, która według wielu jest najmniej przyjaznym landem w Niemczech. Byłam jednak zdeterminowana i trochę nieświadoma dobrze ukrywanej, bawarskiej niechęci do przyjezdnych. Stroiłam się codziennie i szłam z dzieckiem w wózku szukać przyjaciół. Na plac zabaw, bo tam najłatwiej. Miałam wprawę, bo w taki sposób zarwałam już jedną przyjaciółkę. Taką na zawsze. Chodziłam tak dobry rok, codziennie i nic. Przyjaciółki nie znalazłam. Nigdy nie zaprzyjaźniłam się z żadną Niemką. Moją pierwszą bratnią duszą w Niemczech była Amerykanka. No ale jak tu ponarzekać Amerykance jak u nich wszystko zawsze great i wonderful chyba, że jest tragedia rodzinna, wtedy jest tylko OK. Ja potrzebowałam swoich. Szukałam dalej.

 

Screen Shot 2016-04-25 at 9.35.12 PM

…że przyjaciele jak gwiazdy, nie zawsze widać, a jednak są…

Wolałabym te gwiazdy w bezchmurną noc jednak. Wolałabym je widzieć. Najtrudniej jest w święta kiedy nie ma obok nikogo bliskiego. Najtrudniej jest kiedy w życiu coś się chrzani. Wiadomo, że pogadać można, ale nie na balkonie w pelargoniach, nie w ogródku na kocu odganiając się od komarów. Wolałabym żeby przyjaciel wyczytał z oczu, że jest do dupy niż szukał w głosie w słuchawce kiedy u niego pora obiadu a ja dopiero wstaję. Wolałabym pójść na spacer i nic nie mówić niż gadać z głosem zza oceanów. Wolałabym te wszystkie gwiazdy mieć u siebie na tapczanie z lampką wina w dłoni.

 

Screen Shot 2016-04-25 at 9.46.10 PM

…że są trzy typy przyjaciół a jeden z nich to typ przyczynowy…

I nie mam nic przeciwko temu i mnóstwo mam takich. Żeby ich od razu przyjaciółmi nazywać to nie, ale dobrzy znajomi, z którymi miło spędza się czas na jakiś temat. W Stanach o takich nie trudno. Powierzchowne znajomości są tutaj bardzo częste. Mam znajomych od psa. I bardzo intymnie, szczerze i dogłębnie rozmawiamy na temat szczepień przeciw kleszczom i nieregularnych wypróżnień. I psa przygarną kiedy nie mam z kim zostawić i weterynarzem się podzielą. Natomiast, że Kasia się do biologii nie przykłada już ich nie obchodzi. To obgadam z inną grupą znajomych. I poklepiemy się po ramieniu i łzę otrzemy jak trzeba i nieco fałszywie pogratulujemy sukcesu dziecka w zawodach balonowych. Ale, że po antydepresantach mam suchość w ustach już im nie opowiem. To z tematycznie inną grupą obgadam.

 

Screen Shot 2016-04-25 at 9.06.59 PM

...że markotno jest kiedy czujesz, że przyjaciel się oddala…

Nie rozmawiamy już kilka miesięcy. Nie myślę o niej kiedy zobaczę coś śmiesznego. Nie wystukuję numeru kiedy jest mi smutno. Kiedy w końcu rozmawiamy, to o dupie Maryni, pogodzie i wyborach prezydenckich. Zdarza się. Rozmijamy się życiowo. Bo daleko, bo czasu nie ma, bo dzieci płaczą, mąż o zupę się dopomina. Pisać nie bardzo lubi, połączenia drogie, a Internet w komórce kiepski. Ano szkoda, że cię tu nie ma, że tak daleko mieszkasz, nie przyjeżdżasz… Ano szkoda…

 

Screen Shot 2016-04-25 at 10.21.20 PM

…że lepiej w ciemności z przyjacielem niż po widoku samemu…

W ciemności, po butelce domowej roboty nalewki, z górki, z rowerem, śpiewając po polsku na bawarskiej wiosce. I nakazuje mężowi swojemu żeby mnie odwiózł w środku nocy do domu. I żeby rower koniecznie do samochodu się zmieścił bo mi się rano przyda.

 

Screen Shot 2016-04-25 at 10.32.24 PM

…że przyjaźni to taka dziwna rzecz. Wybierasz osobę i mówisz „ta się nada” i już masz…

I to mi się podoba na obczyźnie. Szczególnie kiedy wiesz, że nie zagrzejesz tam miejsca. Nie jesteś wybredna, nie przebierasz. Żyjesz. A tu ciach, ktoś podchodzi, zagada, spodoba się, coś tam kliknie i już – znajomość się wykłuła. Czasami myślę, że z wieloma z moich znajomych tutaj za granicą nie zaprzyjaźniłabym się gdybym nie była w delikatnej potrzebie, gdybym nie była otwarta na nowe przyjaźnie, gdybym nie szukała, potrzebowała do ludzi, gdybym nie chciała. A chcę…

 

Screen Shot 2016-04-25 at 10.15.00 PM

…że przyjaciel to taki, z którym podzielisz się ostatnim ciasteczkiem…

No i wreszcie jakiś cytat do rzeczy. Nie mogę jeść ciastek z Amerykankami. Te zawsze muszą mnie zniechęcić gadaniem o tym jak to nie powinny tego ciastka zjeść, jak to im w biodra pójdzie, albo jak to dzisiaj sobie wyjątkowo pozwolą, zjadły już taczkę trawy na lunch to teraz ciastko mogą, ale tylko kawałek, ociupinkę…Odechciewa mi się ciastka jeść. Trzeba sobie znaleźć taką przyjaciółkę, która ciastko ze smakiem zje, palce po lukrze obliże i dokroi jeszcze jeden kawałek. Ja taką mam…

 

A tak na serio to bardzo trudno jest pisać o przyjaźni żeby nie zabrzmieć nienaturalnie i nieoryginalnie. Każdy piszący coś tam o przyjaźni napisał, przebąknął i nadmienił i zawsze brzmi tak samo. Sentymentalnie i pompatycznie. A może po prostu prawdziwie…no jak to woli… Bo przyjaźń to rzecz prawdziwa. I wszystko jedno, czy zawierana na placu zabaw, w dyskotece, pod kościołem, czy na obczyźnie. Wszystko jedno, czy tej samej płci, po tej samej stronie sztandaru, w kominiarce, czy w sutannie, mówiąca w obcym języku, czy nie mówiąca wiele. Wszystko jedno, czy to stara, zakurzona, odmłodzona, świeżutka i jeszcze ekscytująca, przerwana na chwilę, czy może na zawsze. Jeśli się spotka przyjaciela, to się po prostu wie. Ja wiem…za każdym razem…

 

Provincetown

thumb_DSC07973_1024

Mam dwie koleżanki. Moje koleżanki są małżeństwem, mają syna i niewidomego psa. Właśnie przez psa się poznałyśmy. Mój pies okazała się świetną przewodniczką niewidomego psa koleżanek. Mój pies chodziła i szczekała, a tamten pies chodziła za głosem mojego. Jako, że my tu wciąż świeżynki, wszyscy moi nowi znajomi obsługują nas turystycznie. Od lesbijskich koleżanek dowiedziałam się, że jednym takim super miejscem w Nowej Anglii, które muszę koniecznie odwiedzić to Provincetown, w Massachusetts. Provincetown znajduje się w najwęższej części, wyglądającego jak ramię chwalącego się bicepsami osiłka, półwyspu Cape Cod. O Cape Cod pisałam już wcześnie –tutaj…oj jak mi się tam podobało! Więc kiedy koleżanki lesbijki poradziły się w półwysep zagłębić, z chęcią na tę propozycję przystałam.

Zaprzyjaźnione homoseksualne małżeństwo zapowiedziało żeby pojechać wiosną, latem nie ma co się wybierać. Provincetown w latach siedemdziesiątych stało się ulubionym miejscem letniego odpoczynku dla osób w innych miejscach na ziemi uchodzących za inne. Kobiety kochające kobiety, mężczyźni kochający mężczyzn, wyżej wymienieni kochający i mężczyzn i kobiety. Czasami jednocześnie. Kobiety kochające męskie stroje, mężczyźni kochające szpilki, szminki i szale rodzaju boa. Wszyscy kochający czuć się swobodnie i bez skrępowania, kochający dobrą zabawę, pyszne jedzenie i piękne plaże. Plaże otwarte, jak nigdzie indziej, do północy! Dowiedziałam się, że lato jest tematycznie posegregowane. Jeden weekend dla lesbijek z dziećmi, następny dla gejów z owłosieniem na klacie, kolejny dla transwestytów z psami. Ponieważ trudno byłoby się wpasować w jakiś temat latem, pojechaliśmy teraz, bo ma być normalnie. Było super normalnie. Po ulicach przechadzają się pary wszelkich konfiguracji i w każdym wieku trzymając się za ręce i przytulając się. W ogródkach pracują uśmiechający się do przechodniów eleganccy panowie, a sklep ze starociami obsługują dwie wciąż w sobie zakochane starsze panie. Wszyscy są nieprzeciętnie mili, mają gdzieś typową amerykańską personal space, klepią się po plecach (i nie tylko) i zwracają się do rozmówców per kochanie i śliczności ty moje. Jedzenie zdrowe, świeże, z różnych zakątków świata i przepyszne!

Providence to również miasto artystów. W maleńkim miasteczku aż roi się od galerii, wystaw i różnego rodzaju sztuki wychodzącej na ulice. Domy udekorowane obrazami, w ogrodach dziwaczne stwory z metalu i drewna, uliczni grajkowie na każdym rogu i kosze na śmieci w kolorowe malowidła. Do tego wszystkiego ocean, który sam w sobie stanowi część sztuki wdzierając się przez okna, na balkony i w mało atrakcyjne przejścia między domami.  W sklepach ze starociami cuda i dziwy!

Providence to też miasteczko przepełnione historią. To tutaj zatrzymał się Mayflower, statek z pierwszymi osadnikami. Wprawdzie osadnikom coś Provincetown do gustu nie przypadło i postanowili popłynąć nieco dalej, do Plymouth, ale to Provincetown było ich pierwszym przystankiem w podróży na nowy ląd.

Podoba mi się taka mieszanka historii, niezobowiązującej, acz wysokich lotów, sztuki, różowych piór boa obok indyjskich kadzidełek, zachodów słońca na pięknych plażach, ekskluzywnych kabrioletów zaparkowanych obok starych, pomalowanych na zielono damek. Na lunch weszliśmy do całej w fioletach knajpki na kanapkę, niebo w gębie swoją drogą. Spotkaliśmy tam penisy, pochwy i jędrne piersi z tajemniczą dziurką w miejscu sutka. Wszystko w czekoladzie. Ciemnej lub białej, do wyboru. Na pięknej drewnianej półce, po cztery dziewięćdziesiąt za małego i osiem dziewięćdziesiąt za dużego penisa.

 

thumb_DSC07930_1024

 

thumb_DSC07933_1024

thumb_DSC07926_1024

thumb_DSC07903_1024

thumb_DSC07986_1024

thumb_DSC07988_1024

thumb_DSC07999_1024

thumb_DSC07978_1024

thumb_DSC07906_1024

thumb_DSC07983_1024

thumb_DSC07979_1024

thumb_DSC08006_1024

thumb_DSC07982_1024

thumb_DSC08004_1024

thumb_DSC07931_1024

thumb_DSC07995_1024

thumb_DSC07932_1024

thumb_DSC07940_1024

thumb_DSC07993_1024

 

thumb_DSC07928_1024

thumb_DSC07937_1024

 

 

thumb_DSC07943_1024

thumb_DSC07942_1024

thumb_DSC07994_1024

 

 

 

Językowe rymowanki mało zdolnej mamy Anki…

IMG_8640

Staram się jak mogę. A mogę niewiele. Czasu brak. Dziecięcej chęci brak. Motywacji brak. Potrzeby brak. Przecież rozumieją jak mówię do nich po polsku. Przecież Polaków wokół jak na lekarstwo. Lekarstwo w kroplach i do tego gorzkie. Przecież nie wiadomo kiedy z kuzynostwem się spotkają, a jak się spotkają to i piłkę pokopać i w grę jakąś na komputerze zagrać można bez języka. Pomidorówkę i naleśniki się jakoś wyjęczy u babci, a na pytania, nawet pytania otwarte, zawsze można odpowiedzieć, że „nie wiem”. Po kolejnym wykładzie o tym jak ważne jest żeby mówili po polsku, po spektakularnym strojeniu kilkugodzinnego focha, dwustronnego proszę ja was, towarzystwo się otrząsnęło i do roboty wzięło. A robota iście przyjemna, czego młodzież nie była świadoma przed podejściem do zadania. Po zapoznaniu się z zadaniem, no sami zobaczcie…

W małym mieście tuż nad wodą

mieszka Polka bystra, zwinna

nie przejmuje się urodą choć bezsprzecznie wręcz powinna

 

Uczy w szkole, pisze w domu

pali ciasta w piekarniku

możesz znaleźć sól w herbacie lub garść cukru w bulioniku

 

Gdy jest smutna płacze cicho

i do szuflad pisze wiersze

gdy wesoła to na skrzydłach śle uśmiechy swe najszczersze

 

W domu dwójka dzieci rządzi

i czarniawa wielka psica

jest i tata, który kuchci i do pracy co dzień kica

 

Panna ma szesnaście wiosen

i fryzurę co rusz zmienia

gra na cytrze, na pianinie i o filmie ma marzenia

 

W jej pokoju wiatr w kominku

wydmuchuje wszelkie smutki

po północy jeszcze nie śpi bo jej dzień jest wciąż za krótki

 

Panicz lat dziesięć ma i dwa

i przystojny nie z tej ziemi

zna się nieco na fizyce, astronomii i biochemii

 

W wolnych chwilach sport uprawia

taki co się z kijem biega

i do kosza piłki wrzuca taki zdolny ten kolega

 

Czasem w życiu z gór widokiem

budzą się o każdym świcie

i po szlakach górskich truchtem by odpocząć gdzieś na szczycie

 

Czasem w życiu się plażują

i nadmorski tlen wdychają

leczą skóry oparzenia, worki piasku w butach mają

 

Najważniejsze by do przodu,

by ciekawym życia być

żeby mieć ochotę zmieniać i o wielkich rzeczach śnić

 

Zainspirowały mnie wpisy Eli o trochę zwariowanych, pisanych przez dzieci książeczkach i o rymowankach. No o napisałam całkiem głupawy wierszyk – rymowankę. I pocięłam na kawałki. Pierwsze ćwiczenia polegało na tym, że dzieci miały znaleźć rymujące się wyrazy. A że sprytne są, to czytały tylko ostatnie wyrazy w zdaniu. Następnie musiały ułożyć wiersz w jako takiej logicznej kolejności – no i tutaj musiały już przeczytać całość. Ostatnie ćwiczenie polegało na wymyśleniu innych rymujących się słów. No i tak im właśnie poszło. Polecam! Super fajna zabawa się okazała…

FullSizeRender

P.S. Tłumaczenie Kasi pisma:

jest mi winna

kuchniku

słowa pierwsze

dziedzica

przeznaczenie

trutki (moje ulubione)

na Demi (Levato)

?

picie

trzymają

życzyć

Naturalizacja – etap pierwszy…

DSC07542

Ooo..żeby tak ten duet startował, nie musiałabym się naturalizować…

W świetle ostatnich ruchów politycznych w Stanach, które idą oj…w bardzo złym kierunki, postanowiłam się włączyć. Postanowiłam narodowi, nieswojemu, acz po trosze już oswojonemu, pomóc. Zagłosuję w listopadowych wyborach prezydenckich. Nie jest istotne na kogo zagłosuję, bo nie będę głosować NA kandydata a PRZECIW kandydatowi. Temu co ma taki sam bałagan na czaszce jak i pod nią. Zostaję obywatelką Stanów Zjednoczonych. A mało co się nie wycofałam. Powód? Proces nadania obywatelstwa nazywają tutaj Naturalizacją! Choć się staram, nie znajduję sposobu żeby spojrzeć na to słowo pozytywnie. Jedyne z czym mi się kojarzy to służby ARCHEO z Seksmisji. Przepiłam, przegadałam, przetupałam krótkimi nóżkami i nie ma bata. Albo Trump, albo ja!

Żeby zostać obywatelem Stanów Zjednoczonych należy spełnić kilka warunków. Wkupne wynosi ponad dwa i pół tysiąca złotych. Dużo? Mało? Zależy jakim się jest desperatem. Szczerze powiedziawszy, spodziewałam się, że to mi coś odpalą. Trzeba też się zabezpieczyć kartą stałego pobytu, domem na kredyt, mężem Amerykaninem i z nim spłodzonymi dziećmi. Amerykaninem może zostać osoba z wyjątkowo dobrą pamięcią – podaj datę ostatniego przekroczenia granicy, przedostatniego przekroczenia granicy, wymień kraje, które odwiedziłeś w ostatnich pięciu latach… A ja jak przez mgłę pamiętam ostatni tydzień. Trzeba też być dobrym z matematyki – ile dni przebywasz na terenie USA? Nawet gdybym posłużyła się kalkulatorem i liczydłem, nie pamiętam daty przylotu przecież. No i najgorsze…pytanie o polityczną działalność i szeroko rozumianą przestępczość. Czy kiedykolwiek torturowałaś kogoś? Jeden nazwie to okazywaniem siostrzanej miłości poprzez przymusowe łaskotki gołymi stopami, inny torturami. Czy zmuszałaś kogokolwiek do współżycia? Żeby tak od razu zmuszaniem to nazywać, to nie wiem… Czy popełniłaś kiedykolwiek przestępstwo, za które nie zostałaś aresztowana? To ktoś się do tego przyznaje? Czy należałaś kiedykolwiek do zorganizowanej grupy oporu? Nie dali dodatkowej kartki na wypracowanie więc zaznaczyłam, że nie, ale… Całe życie byłam wichrzycielem. W wieku pięciu lat stworzyłam jednoosobową grupę opozycyjną przeciwko rządom rodzicielskim i uciekłam z domu z torbą pełną gotowanych jajek. Na studiach przeciwstawiłam się takiej jednej od Gramatyki Opisowej i jej traktowaniu studentów. W podstawówce założyłam bandę podwórkową. Podlegało mi pięć i pół jednostek (ta połówka to wysoce niesubordynowany dwulatek). Dostałam poplecznictwo mojego taty, który był autorem naszego hymnu, ale hersztowałam sama. Zbierałam, zawarty w regulaminie, napisanym przeze mnie oczywiście, haracz od członków nielegalnie gromadzących się w drewutni dziadka Janka. Bezprawnie wkraczaliśmy na prywatną posesję nieświadomej niczego sąsiadki i z mojego rozkazu dokonywaliśmy uprzątnięcia posesji, rąbania drewna, zbierania jajek od kur niosek, zakupu potrzebnych środków czystości i w przypadku przyłapania nas, szybkiego i bezgłośnego wycofania się z posesji. Wszystko bez zgody i przyzwolenia wspomnianej sąsiadki. Przyznać się Ameryce, czy nie? Nie przyznałam się. Kto wie, spostrzegą potencjał i nakażą zorganizować opozycję w przypadku niepomyślnych wyborów. Nie mam czasu na pierdoły.

Po kilku tygodniach od wysłania możliwie najszczerszych odpowiedzi, kazali się stawić. Znaczy, że łyknęli. Pobrali odciski palców, sprawdzili, czy oczy nie przeszczepione i zrobili zdjęcie. „Nie, proszę się nie uśmiechać. To nie zdjęcie na fejsbuk”. Ok, będę smutną Amerykanką.

 

Jak macie ochotę na więcej to tutaj etap drugi i etap trzeci.