…to ta od ciastek i od wszystkiego co najlepsze…
Nie lubię patetycznych cytatów, wzniosłych mott i egzaltowanych maksym życiowych. Nie powiem, czasem trafiają w sedno i zbierają do kupy moje własne myśli nieuczesane. Czasem zamiast w sedno, trafiają w jakieś banały i językowe pokraki. A może trafiają w moje rozkolebane ego, bo mi głupio, że sama na takie motto nie wpadłam…no jak kto woli… Postanowiłam się z cytatami i mottami rozprawić. Rozprawię się w temacie przyjaźni na obczyźnie. O przyjaźni, nawet tej na obczyźnie, już chyba wszystko zostało napisane, a najpiękniej zrobiły to moje koleżanki blogerki w ramach projektu Klubu Polki na Obczyźnie. To i ja kilka słów dołożę…
…że przyjaciół trudno znaleźć, jeszcze trudniej zostawić a niemożliwym jest o nich zapomnieć…
Pamiętam jak przeprowadziliśmy się do Niemiec. Co tam do Niemiec. W Bawarii zamieszkaliśmy, która według wielu jest najmniej przyjaznym landem w Niemczech. Byłam jednak zdeterminowana i trochę nieświadoma dobrze ukrywanej, bawarskiej niechęci do przyjezdnych. Stroiłam się codziennie i szłam z dzieckiem w wózku szukać przyjaciół. Na plac zabaw, bo tam najłatwiej. Miałam wprawę, bo w taki sposób zarwałam już jedną przyjaciółkę. Taką na zawsze. Chodziłam tak dobry rok, codziennie i nic. Przyjaciółki nie znalazłam. Nigdy nie zaprzyjaźniłam się z żadną Niemką. Moją pierwszą bratnią duszą w Niemczech była Amerykanka. No ale jak tu ponarzekać Amerykance jak u nich wszystko zawsze great i wonderful chyba, że jest tragedia rodzinna, wtedy jest tylko OK. Ja potrzebowałam swoich. Szukałam dalej.
…że przyjaciele jak gwiazdy, nie zawsze widać, a jednak są…
Wolałabym te gwiazdy w bezchmurną noc jednak. Wolałabym je widzieć. Najtrudniej jest w święta kiedy nie ma obok nikogo bliskiego. Najtrudniej jest kiedy w życiu coś się chrzani. Wiadomo, że pogadać można, ale nie na balkonie w pelargoniach, nie w ogródku na kocu odganiając się od komarów. Wolałabym żeby przyjaciel wyczytał z oczu, że jest do dupy niż szukał w głosie w słuchawce kiedy u niego pora obiadu a ja dopiero wstaję. Wolałabym pójść na spacer i nic nie mówić niż gadać z głosem zza oceanów. Wolałabym te wszystkie gwiazdy mieć u siebie na tapczanie z lampką wina w dłoni.
…że są trzy typy przyjaciół a jeden z nich to typ przyczynowy…
I nie mam nic przeciwko temu i mnóstwo mam takich. Żeby ich od razu przyjaciółmi nazywać to nie, ale dobrzy znajomi, z którymi miło spędza się czas na jakiś temat. W Stanach o takich nie trudno. Powierzchowne znajomości są tutaj bardzo częste. Mam znajomych od psa. I bardzo intymnie, szczerze i dogłębnie rozmawiamy na temat szczepień przeciw kleszczom i nieregularnych wypróżnień. I psa przygarną kiedy nie mam z kim zostawić i weterynarzem się podzielą. Natomiast, że Kasia się do biologii nie przykłada już ich nie obchodzi. To obgadam z inną grupą znajomych. I poklepiemy się po ramieniu i łzę otrzemy jak trzeba i nieco fałszywie pogratulujemy sukcesu dziecka w zawodach balonowych. Ale, że po antydepresantach mam suchość w ustach już im nie opowiem. To z tematycznie inną grupą obgadam.
...że markotno jest kiedy czujesz, że przyjaciel się oddala…
Nie rozmawiamy już kilka miesięcy. Nie myślę o niej kiedy zobaczę coś śmiesznego. Nie wystukuję numeru kiedy jest mi smutno. Kiedy w końcu rozmawiamy, to o dupie Maryni, pogodzie i wyborach prezydenckich. Zdarza się. Rozmijamy się życiowo. Bo daleko, bo czasu nie ma, bo dzieci płaczą, mąż o zupę się dopomina. Pisać nie bardzo lubi, połączenia drogie, a Internet w komórce kiepski. Ano szkoda, że cię tu nie ma, że tak daleko mieszkasz, nie przyjeżdżasz… Ano szkoda…
…że lepiej w ciemności z przyjacielem niż po widoku samemu…
W ciemności, po butelce domowej roboty nalewki, z górki, z rowerem, śpiewając po polsku na bawarskiej wiosce. I nakazuje mężowi swojemu żeby mnie odwiózł w środku nocy do domu. I żeby rower koniecznie do samochodu się zmieścił bo mi się rano przyda.
…że przyjaźni to taka dziwna rzecz. Wybierasz osobę i mówisz „ta się nada” i już masz…
I to mi się podoba na obczyźnie. Szczególnie kiedy wiesz, że nie zagrzejesz tam miejsca. Nie jesteś wybredna, nie przebierasz. Żyjesz. A tu ciach, ktoś podchodzi, zagada, spodoba się, coś tam kliknie i już – znajomość się wykłuła. Czasami myślę, że z wieloma z moich znajomych tutaj za granicą nie zaprzyjaźniłabym się gdybym nie była w delikatnej potrzebie, gdybym nie była otwarta na nowe przyjaźnie, gdybym nie szukała, potrzebowała do ludzi, gdybym nie chciała. A chcę…
…że przyjaciel to taki, z którym podzielisz się ostatnim ciasteczkiem…
No i wreszcie jakiś cytat do rzeczy. Nie mogę jeść ciastek z Amerykankami. Te zawsze muszą mnie zniechęcić gadaniem o tym jak to nie powinny tego ciastka zjeść, jak to im w biodra pójdzie, albo jak to dzisiaj sobie wyjątkowo pozwolą, zjadły już taczkę trawy na lunch to teraz ciastko mogą, ale tylko kawałek, ociupinkę…Odechciewa mi się ciastka jeść. Trzeba sobie znaleźć taką przyjaciółkę, która ciastko ze smakiem zje, palce po lukrze obliże i dokroi jeszcze jeden kawałek. Ja taką mam…
A tak na serio to bardzo trudno jest pisać o przyjaźni żeby nie zabrzmieć nienaturalnie i nieoryginalnie. Każdy piszący coś tam o przyjaźni napisał, przebąknął i nadmienił i zawsze brzmi tak samo. Sentymentalnie i pompatycznie. A może po prostu prawdziwie…no jak to woli… Bo przyjaźń to rzecz prawdziwa. I wszystko jedno, czy zawierana na placu zabaw, w dyskotece, pod kościołem, czy na obczyźnie. Wszystko jedno, czy tej samej płci, po tej samej stronie sztandaru, w kominiarce, czy w sutannie, mówiąca w obcym języku, czy nie mówiąca wiele. Wszystko jedno, czy to stara, zakurzona, odmłodzona, świeżutka i jeszcze ekscytująca, przerwana na chwilę, czy może na zawsze. Jeśli się spotka przyjaciela, to się po prostu wie. Ja wiem…za każdym razem…