Mam dwie koleżanki. Moje koleżanki są małżeństwem, mają syna i niewidomego psa. Właśnie przez psa się poznałyśmy. Mój pies okazała się świetną przewodniczką niewidomego psa koleżanek. Mój pies chodziła i szczekała, a tamten pies chodziła za głosem mojego. Jako, że my tu wciąż świeżynki, wszyscy moi nowi znajomi obsługują nas turystycznie. Od lesbijskich koleżanek dowiedziałam się, że jednym takim super miejscem w Nowej Anglii, które muszę koniecznie odwiedzić to Provincetown, w Massachusetts. Provincetown znajduje się w najwęższej części, wyglądającego jak ramię chwalącego się bicepsami osiłka, półwyspu Cape Cod. O Cape Cod pisałam już wcześnie –tutaj…oj jak mi się tam podobało! Więc kiedy koleżanki lesbijki poradziły się w półwysep zagłębić, z chęcią na tę propozycję przystałam.
Zaprzyjaźnione homoseksualne małżeństwo zapowiedziało żeby pojechać wiosną, latem nie ma co się wybierać. Provincetown w latach siedemdziesiątych stało się ulubionym miejscem letniego odpoczynku dla osób w innych miejscach na ziemi uchodzących za inne. Kobiety kochające kobiety, mężczyźni kochający mężczyzn, wyżej wymienieni kochający i mężczyzn i kobiety. Czasami jednocześnie. Kobiety kochające męskie stroje, mężczyźni kochające szpilki, szminki i szale rodzaju boa. Wszyscy kochający czuć się swobodnie i bez skrępowania, kochający dobrą zabawę, pyszne jedzenie i piękne plaże. Plaże otwarte, jak nigdzie indziej, do północy! Dowiedziałam się, że lato jest tematycznie posegregowane. Jeden weekend dla lesbijek z dziećmi, następny dla gejów z owłosieniem na klacie, kolejny dla transwestytów z psami. Ponieważ trudno byłoby się wpasować w jakiś temat latem, pojechaliśmy teraz, bo ma być normalnie. Było super normalnie. Po ulicach przechadzają się pary wszelkich konfiguracji i w każdym wieku trzymając się za ręce i przytulając się. W ogródkach pracują uśmiechający się do przechodniów eleganccy panowie, a sklep ze starociami obsługują dwie wciąż w sobie zakochane starsze panie. Wszyscy są nieprzeciętnie mili, mają gdzieś typową amerykańską personal space, klepią się po plecach (i nie tylko) i zwracają się do rozmówców per kochanie i śliczności ty moje. Jedzenie zdrowe, świeże, z różnych zakątków świata i przepyszne!
Providence to również miasto artystów. W maleńkim miasteczku aż roi się od galerii, wystaw i różnego rodzaju sztuki wychodzącej na ulice. Domy udekorowane obrazami, w ogrodach dziwaczne stwory z metalu i drewna, uliczni grajkowie na każdym rogu i kosze na śmieci w kolorowe malowidła. Do tego wszystkiego ocean, który sam w sobie stanowi część sztuki wdzierając się przez okna, na balkony i w mało atrakcyjne przejścia między domami. W sklepach ze starociami cuda i dziwy!
Providence to też miasteczko przepełnione historią. To tutaj zatrzymał się Mayflower, statek z pierwszymi osadnikami. Wprawdzie osadnikom coś Provincetown do gustu nie przypadło i postanowili popłynąć nieco dalej, do Plymouth, ale to Provincetown było ich pierwszym przystankiem w podróży na nowy ląd.
Podoba mi się taka mieszanka historii, niezobowiązującej, acz wysokich lotów, sztuki, różowych piór boa obok indyjskich kadzidełek, zachodów słońca na pięknych plażach, ekskluzywnych kabrioletów zaparkowanych obok starych, pomalowanych na zielono damek. Na lunch weszliśmy do całej w fioletach knajpki na kanapkę, niebo w gębie swoją drogą. Spotkaliśmy tam penisy, pochwy i jędrne piersi z tajemniczą dziurką w miejscu sutka. Wszystko w czekoladzie. Ciemnej lub białej, do wyboru. Na pięknej drewnianej półce, po cztery dziewięćdziesiąt za małego i osiem dziewięćdziesiąt za dużego penisa.
super zdjęcia…
Dziękuję!
Można normalnie? Ależ oczywiście, że można…
no pewnie, że można…zawsze…