O emocjach i dwujęzyczności, a także o emocjach w języku ogólnie, wiele się mówi wśród moich dwujęzycznych koleżanek. I wszystko co napisane, jest bardzo mądre, nowatorskie i wypływa z ogromnej wiedzy. Tu poniżej będzie, dla odmiany, moje, trochę odgrzewane, niezbyt mądre i na pewno nie wypływające z mojej na ten temat wiedzy…tak sobie zaobserwowałam przypadkiem…
Pamiętam dobrze kiedy Chris pierwszy raz powiedział mi, że mnie kocha. Powiedział to po angielsku. I romantycznie było i w ogóle. I ja tego dnia powiedziałam do niego “I love you” . Ale dopiero po kilku dniach powiedziałam Kocham Cię. Ameryki nie odkrywam, wiadomo…łatwiej było mi wtedy powiedzieć po angielsku, bo to nie było zafarbowane takimi emocjami jak Kocham Cię. Dlatego moi licealiści rzucali mięsem typu “fuck you”, ale jak poprosiłam, żeby to samo powiedzieli po polsku, było trudniej… Teraz jest inaczej, jak mówię, że I Love You to I Love You i czuję to samo co, że kocham. I jak zaklnę po angielsku to wiem, że zaklęłam porządnie! Czyli, że wraz z innymi aspektami języka, uczymy się również emocji zawartych w słowach. Słowa, nawet te znane i używane, przybierają na wadze, puchną emocjami i stają się bardziej prawdziwe. Dzięki temu jedne bardziej cieszą, inne bardziej bolą…
Ale co jak sytuacja jest inna… Czy emocje płynące z sytuacji mogą wpłynąć na użycie języka w danym, konkretnym momencie? Ja tak mam non stop…Nie wspomnę o tym, że jak widzę śliczne maleństwo mojej amerykańskiej koleżanki, rozczulam się nad nim po polsku. Łażąc po górach i mijając psy zawsze zachwycam się „jakąś śliczną psiną” po polsku nawet jeśli nikt oprócz mnie tego nie rozumie. Tak pewnie ma wiele z nas używających na co dzień innego języka. Ale ja mam jeszcze inaczej…Rozmawiając z bliskimi mi obcojęzycznymi osobami, z którymi czuję się bardzo swobodnie, zaczynam najpierw myśleć po polsku, a chwilę potem wrzucam jakieś polskie wstawki typu: no właśnie/ oczywiście, że tak/ ale co ty człowieku? Poziom moich emocji w takich właśnie sytuacjach jest podwyższony, bo czuję się z ludźmi swobodnie, rozmawiamy o rzeczach, o których rozmawiałabym z Polakami. I te właśnie emocje wpływają na wybór języka w moim mózgu. Strasznie lubię analizować swoje własne wypowiedzi, nawet czasem podczas ich wypowiadania co powoduje, że często gadam bzdury…Czasami testuję sobie moich rozmówców – jak rzucę coś po polsku, znaczy, że mi człowiek bliższy, jak cała rozmowa jest po angielsku – sorry człowieku, ale przyjaciela we mnie nie masz!
To tyle o mnie…Ale jak można to wszystko wykorzystać i przenieść na poziom dwujęzyczności naszych dzieci? Kiedy Jasikowi źle na świecie i przychodzi do mnie i płacze, mówi po angielsku. Łatwiej mu, bo angielski jest jego dominującym językeim i wie (co ma ogromne znaczenie) że zrozumiem każde jego słowo. Kasia też rzadko powie, że się czegoś boi, raczej, że she is scared. Z pozytywnymi emocjami jest trochę inaczej, tutaj częściej słyszę język polski. Czy w takim razie mogą się dzieci moje nauczyć odczuwać polskie słowa bardziej? Jeśli tak, to jakich technik można by użyć żeby im to ułatwić? A może nie ułatwiać? Może zostawić? Bo jak się zacznę bawić emocjami dzieci, nawet w kręgu języka, to mogę coś schrzanić całkowicie…