Siedzę sobie w skąpanym w jesiennym słońcu parku w centrum małego miasteczka pod Waszyngtonem i myślę sobie, że dałabym radę. Że gdyby mi Chris rozkazem rządowym przez nosem zamachał, bym się z balkonu nie rzuciła. Gdyby za chlebem, za hamburgerami i frytkami trzeba było za ocean, pojechałabym. Gdybym musiała spać pod prześcieradłem zamiast kołdry, przekręcać klamkę zamiast ją naciskać, mówić do dzieci „ręka” zamiast „czerwone” przy przechodzeniu przez ulicę, nawadniać się bez opamiętania i nigdy w życiu nie otworzyć okna na oścież, nie popadłabym w depresję. Ale nie dobrowolnie. Dobrowolnie nie wybrałabym Stanów. Nie, że mi się nie podoba. Nie jestem też antyamerykańska i żadna ze mnie wielka polska patriotka, która „do kraju tego co kruszynę chleba…” tylko i wyłącznie. Najlepsze określenie to, że to nie moja bajka ta cała Ameryka. Mam uczucie, że to nie moje, że nie pasuję do Ameryki i ona do mnie nie pasuje. I nie musi. Ani ja jej, ani ona mnie łaski nie robi.
Na szczęście takie wyjazdy, jak i życie w ogóle, składają się z krótkich, przyjemnych chwil, kilku miłych słów, drobnych, przypadkowych zdarzeń czy wyczekiwanych spotkań. I taki też był nasz wyjazd do Stanów, zlepek ciepłych rozmów, przejażdżek metrem, pewnej przesympatycznej rozmowy telefonicznej, chwil spędzonych w cudownym towarzystwie i czystej przyjemności z prostego bycia. Ale przede wszystkim przeniesienie starej przyjaźni na wyższy poziom. Na najwyższy poziom przyjemności płynącej z bycia razem, z rozmów o sprawach ważnych i tych zupełnie błahych. Przyjaźń, która pozwala mi uwierzyć, że się da, że nie wszystko trzeba powierzchownie przebąblować. Że to coś więcej niż kartka świąteczna, lajk na Fejsbuku, czy coroczne zdjęcie dzieci i psa.
też bym znalazła zalety USA jakbym już musiała. peanut butter cups, zawsze, a nie tylko po prośbie czy bluzę gap, na wyciągniecie ręki:))
ściskamy z Sopotu
Widzę, że pijesz do mnie :-). Kupię i wyślę, obiecuję! Te cups na razie, ale następnym razem przywiozę ci bluzę z kapturkiem!
Ania, no co Ty, jak ja piję do Ciebie? to ja wymieniam co ja widzę fajnego w USA a Ty od razu myślisz, że to krytyka….
a przecież Ty jedyna się sumiennie wywiązujesz z kupowania cups’ów:))
a jednak Ty już widzisz ten mój grożący paluszek…. i …
ja się Tobie kojarzę jedynie z opresją – strasznie to smutne….
A widzisz…taka jestem emocjonalnie wątła! Same grożące paluchy widzę. Z tą sumiennością to gruba przesada, dawno nie przysłałam nic. Ale się poprawię.
Ciociu Dobra Rado… Ania Cię zaniedbała, bo aktualnie mnie rozpieszcza. 😉
:-)!
Dzięki za miłe wspomnienie, Aniu 🙂 Ja też nie do końca przekonana w tej Ameryce… Ale punkt siedzenia cuda zdziałać potrafi. Już nie kopię i nie krzyczę, tylko sobie żyję…
A wiesz, że w moim domu gałek w drzwiach nie dałam zamontować? Odchamiłam się po europejsku 😉
Masz europejskie klamki? Zajebiście! To będzie mój warunek zamieszkanie w Stanach…w razie potrzeby :-). Dzięki Sylabo!
czyli nie rozumiem – Ania zawiozła do Stanów peanut butter cups:::)))??
Nie byłoby aż tak dziwnie, bo my nie płacimy podatku stanowego – zawsze trochę taniej.