I jeszcze raz „rok temu”…

DSC06001

Nie wiem, czy to niemieckie powiedzenie, czy tylko w Niemczech usłyszane, że nowe miejsce można nazwać domem jak się przemieszkało w nim wszystkie pory roku. No i nadejszła ta wiekopomna chwila i dla mnie. Przemieszkałam. Odchodzące lato, piękną, ognistą jesień, najzimniejszą z zimnych zimę, spóźnialską wiosnę i znów lato, piękne, gorące, z piaskiem we włosach, solą z oceanu na skórze i najpiękniejszą opalenizną w życiu. Rok temu dzisiaj właśnie dojechaliśmy do Rhode Island. Rok temu wysiedliśmy z samochodu do takiego widoku. Zapach ryb, zielska pływającego tuż pod powierzchnią wody. Odgłos lekkich fal chlapiących o pomosty, które niebezpiecznie kołysały się pod moimi stopami. Duszny i ciężki wiatr przynosił z okolicy nowe zapachy. Zapach słonej wody zmieszany ze smażonym krabem z pobliskiej restauracji. Krzyki mew mieszały się z cichą gitarą siedzącego na pomoście muzyka-wędrowcy. I po roku jest tak samo. Krzyki mew mieszają się ze smażonymi krabami, a wędrowny muzyk cuchnie rybami…Rozpoczynamy kolejny rok w Rhode Island. Najprawdopodobniej ostatni po tej stronie oceanu. Sama jestem ciekawa mojego wpisu za rok. O czym będzie i skąd? Nie mogę się doczekać.

Na razie jednak, wspomnienia. Dzisiaj zapraszam na nasz pierwszy rok w Stanach w obiektywie. Różnym obiektywie. I ustawki z dobrym aparatem i szybkie zdjęcia telefonem. I jak to ze zdjęciami – złodziejami dusz – za każdym stoi historia, emocje i…fotograf.

IMG_2064

Pierwsze zdjęcie po wyjściu z samochodu w East Greenwich, Rhode Island. To trochę jak z pierwszymi zdjęciami imigrantów na Ellis Island. Za sto lat to zdjęcie wisiało będzie na ścianie w pokoju moich prawnuków. 

DSC05566

Nasz historyczny dom, o którym tutaj. Czasem nienawidzę, czasem uwielbiam, ale na pewno nigdy nie zapomnę.

DSC05465

DSC05463

Pierwszy dzień szkoły. Nowy kraj, nowa szkoła, nowe twarze. Nie zazdrościłam dzieciom. Na początku Jankowi nie było łatwo, ale dał radę. Kaśka poszła jak po swoje…bez buta!

IMG_4153

Tak wyglądają plaże we wrześniu. Pięknie i pusto. Siedzę i pieję ze szczęścia. Za każdym razem. Ocean ma coś w sobie, czego nic innego w sobie nie ma…

IMG_2551

IMG_2547

Cała Nowa Anglia się tym chwali. Najpiękniejsza jesień w Stanach. Się zgadzam. I nie mogę doczekać się kolejnej. 

DSC05630

Potrzebowałam gór, spaceru z zadyszką, widoku, przestrzeni… Znaleźliśmy. Nie Alpy, ale oczy i dusza nakarmione. Nie do syta, ale nie burczy.

DSC05778

Macierzyńska dygresja…Ponieważ na początku mają tylko siebie, zaprzyjaźnili się. Nastolatka ze stworzeniem młodszym, i do tego bratem jeszcze – nie do pomyślenia w innych okolicznościach. 

DSCF9067

IMG_4585

Mam pracę. Cudowną. Podoba mi się wszystko i podobać się nie przestaje. Wstaję o 5.30 (ok, po trzech budzikach, o 5.45) i jestem w domu o 17.00, dzieci o chlebie i wodzie, psu nawet chleba pożałowali, wodę chlipie. Ale pracy nie oddam. Nikomu. Za nic w świecie!

IMG_3081

Pierwsze Boże Narodzenie w Stanach. Bez rodziny, bez przyjaciół, bez śniegu…Nigdy więcej!

DSC06012

W Stanach trochę śniegu oznacza paraliż narodowy! Miasto duchów z zakazem wychodzenia, wyjeżdżania, głębszego oddychania zimnym powietrzem. To również oznacza całodzienne siedzenie przed telewizorem, pod kocem, z malinową herbatą i domowej roboty ciastkami. Może być!

IMG_3418

Narty! Szczęście ponad wszystko! Może trochę za daleko, za drogo, za nisko, ale, przede wszystkim, za zimo! Maaatko, jak zimno!!!

IMG_3551

Nasz pierwszy pies. Chyba wtedy zakochałam na umór w idei czworonogiego towarzysza domowego. Musieliśmy oddać Laney po trzech tygodniach – pogryzła dwunogich towarzyszy. Myślałam, że pęknie mi serce.

DSC06319

Na wiosnę czekaliśmy długo. Za długo. Z wiosną przyszedł nowy rower, nowe miejsca, nowe ścieżki. A także kontuzja ramienia i kilka granatowych guzów na nogach. Guzy znikają, amputację ramienia odłożono na później, a ja głupia dalej bez kasku.

DSC06798

Ogródek jakby na złość wynagradza moje ogródka ignorowanie a to pomidorem, a to ziołem wonnym, a to najpiękniejszymi na świecie piwoniami. 

IMG_3599

Dzieci wzięły się za sport. Nowy, dziwny. Lacrosse. W kasku i ochraniaczach i siatką jakby na motyle. Pięć razy w tygodniu po dwie godziny. Nie ma zlituj! 

IMG_3989

Trochę niespodziewanie odwiedziła mnie mama. Przesadziła pomidory w bardziej nasłonecznione miejsce, wyprasowała prześcieradła z gumką, zrobiła kluski śląskie, zupę pomidorową i pojechała do domu. Kiedy opowiadam jej teraz przez telefon o zgubionej skarpecie, mama pyta: „a w tej szufladzie na górze sprawdziłaś?”. Uwielbiam, że zna mój dom, ulicę i wie gdzie zgubione skarpety mogą się poniewierać.

IMG_4508

IMG_4500

Znaleźliśmy plażę, na której nie ma ludzi…o siódmej rano. Moje ukochane śniadania na plaży. Cisza, pustki, kawa i ciasto drożdżowe. Chcę każdy taki weekend do końca życia!

IMG_4201

Koniec roku szkolnego. Przeżyli. Nabrali pewności siebie (w końcu w kraju najbardziej pewnych siebie jesteśmy) i wtopili się w społeczeństwo. Dokładnie w moje czterdzieste pierwsze urodziny  odebrałam ze szkoły świeżo upieczonego gimnazjalistę i uczennicę drugiej klasy liceum. Na ciacho poszliśmy!

IMG_4272

DSC06874

Długo wyczekiwana, przez dzieci szczególnie, wizyta przyjaciół z Garmisch. Z wielu powodów to była bardzo ważna wizyta, ale przede wszystkim pokazaliśmy dzieciom, a dzieci nam, że przyjaźń nie znika, nie wietrzeje i że jak się bardzo czegoś chce, to się da!

IMG_4155

Nie poddaję się. Walczę. Polski podaję łyżkami, z posypką i z polewą czekoladową. Żeby tylko połknęli. Czasami oblizują się i cmokają z zachwytu, a czasami krztuszą się i kaszlą. Nie popuszczam. Jeszcze nie.

IMG_4538

Narty w piwnicy, buty do wspinaczki po górach za małe więc się za żeglarstwo zabrał. Opalony, podtopiony razy kilka, z wysypką na tyłku od mokrych majtek, ale przeszczęśliwy! Mam żeglarza w domu. Ja, ta co pływać nie umie. 

IMG_4582

IMG_4567

Od kliku tygodni mamy psa. Rozważna i romantyczna panna Izabella (Izzy). Dostojna sześciolatka. Lubi się wylegiwać w ogródku, z piwkiem ma się rozumieć, uwielbia ludzi, psy i koty. Te ostatnie głównie jeść. Nie lubi deszczu i brudnych łap. Już ją uwielbiamy, a będzie jeszcze gorzej!

 

Z historyczną wizytą w Plymouth

DSC06994

W poniedziałek sprawdzili przybrzeżne wody i doszli do wniosku, że dobre są i zeszli na ląd i zobaczyli pola kukurydzy i małe strumienie i zdecydowali, że miejsce to będzie dobre na siedlisko. Wydawało się, że to było najlepsze miejsce jakie mogli znaleźć, a sytuacja w jakiej się znaleźli zmusiła ich do zaakceptowania takiej decyzji […] 15 grudnia rzucili kotwicę przy owym miejscu […]”*. I tak oto brytyjscy osadnicy znaleźli się w na ziemi amerykańskiej, w Plymouth, w 1620 roku.

Pojechaliśmy zobaczyć. Skansen, replika wioski brytyjskich osadników, nie powalił nas, ale pewnie dlatego, że co w Stanach najstarsze, w Europie ledwie na początku historycznej menopauzy. Fajne było to, że można było na osadniczym krześle usiąść, poduchy z osadniczego łóżka przetrzepać, patykiem w rozpalonym ognisku pogrzebać i z ludźmi z epoki porozmawiać. A w role osadników aktorzy weszli bardzo rzetelnie. Nie dali się zwieść pytaniom turystów o pochodzenie podejrzanie nie amerykańskiego akcentu i o gaże aktorskie. Po krótkiej rozmowie przy palenisku, czy przy płocie, zabierali się za pielenie grządek, dojenie kóz i cerowanie skarpet.

 

DSC07017

 

DSC07024

 

 

 

DSC07020

 

 

Ciekawszą częścią skansenu była rekonstrukcja wioski indiańskiej plemienia Wampanoag. Plemię to zamieszkiwało tereny Nowej Anglii. Na początku stosunki z przybyłymi Anglikami układały się poprawnie. Po pewnym czasie jednak się Indianie połapali, że Anglicy chcą ich z ziemi wykopać i zaczęli się awanturować. No i tak się awanturowali, że o mało ich wszystkich nie wybito. Zwiali na pobliskie wyspy. Mnie najbardziej podobało się to, że panowie-opowiadacze w skansenie nie byli aktorami. To potomkowie Indian z plemienia Wampanoag, dla których strojenie się w skórzane majtki, malowanie twarzy i opowiadanie o historii plemienia to nie tylko sposób na życie, ale również część ich historii i kultury. Opowiadają o sobie, o swojej historii, o przodkach, o rodzinie. Jeden z nich pochwalił się, że za rok otwarta zostanie pierwsza szkoła podstawowa dla dzieci z plemienia Wampanoag. Był tak cudownie skromny i dumny jednocześnie opowiadając o tym, że jego dzieci będą uczyły się języka, kultury i historii plemienia. Super było go posłuchać. Uwielbiam takie perełki.

 

DSC07006

DSC07009

DSC07013

DSC07015

Zanim zapodam jeszcze jedną, zgoła inną, perełkę w temacie osadników, słowo o autorze cytatów. Cytat na początku wpisu to moje kompletnie liberalne tłumaczenie fragmentu, lekko nudnego, dzieła Williama Bradforda „Of Plymouth Plantation”. Pan Bradford przybył z innymi osadnikami na sławnym statku Mayflower i postawił sobie za punkt honoru żeby opisać każde wydarzenie z pierwszych dwudziestu lat podboju Ameryki. Skrupulatnie i ze szczegółami. Teraz, po wizycie w Plymouth, przeczytałam fragmenty dziennika z wielką przyjemnością, ale na studiach miałam odciski na powiekach od czytania.

Ów Bradford opisał pewne wstydliwe dla osadników zdarzenie. A mianowicie „[…] był sobie młodzieniec imieniem Thomas Granger. Był on pachołkiem szlachetnego jegomościa z Duxbury, miał 16 czy też 17 lat. […] Tego roku młodzieńca przyłapano i oskarżono o sodomię z kobyłą, krową, dwiema kozami, pięcioma owcami, dwoma cielakami i z jednym indykiem. […] Thomas został przyłapany podczas sprośnych wyczynów z kobyłą”. Rozpoczęto dochodzenie, przyprowadzono świadków i ofiary, ale z opisu Bradforda dowiadujemy się, że biednemu młodzieńcowi nie było łatwo rozpoznać ofiary. Szczególnie owce wydawały się wyjątkowo do siebie podobne. Zboczeńca postawiono przed sądem i „stracony został 8 września 1642 roku”. Zanim go jednak stracono „kobyła, krowa i inne mniej dostojne zwierzęta zostały stracone na oczach młodzieńca […]”.

W skansenie po ogródkach przechadzały się owce, kury, kozy i inne mniejsze zwierzęta. Kobyłki ani krów nie było. Tak na wszelki…

*Bardzo „wolny” przekład w całości mojego autorstwa.

Źródło: Fragmenty Of Plymouth Plantation by William Bradford z The Norton Anthology of American Literature.

 

 

Providence na sobotę…

DSC06074

To że uwielbiam Boston, wiecie. Do Bostonu jednakowoż jedna godzina jazdy jak w mordę strzelił jest. Trzeba było coś bliżej znaleźć. Coś co ładne jest, nie za duże żeby butów nie zedrzeć na chodzeniu, nie za ładne żeby Bostonowi konkurencji nie robić, ale wystarczająco przyjemne dla oka żeby się człowiekowi chciało tyłek do przegrzanego samochodu wsadzić i kawałek podjechać. No i znalazło się – Providence. Stolica mojego stanu. Miasto do niedawna traktowane po macoszemu przez snobistyczne społeczeństwo Rhode Island. Trochę takie gówienko co go patykiem raczej dotykać nie należy. Przemysłowe, zaniedbane, w niektórych miejscach wręcz obskurne, z nadmierną ilością najeźdźców z różnych części świata nie zachęcało ani turystów, ani potencjalnych mieszkańców. Ale ktoś się zabrał za pijar i się pozmieniało. Skoncentrowano się na zasobach intelektualnych i artystycznych miasta. W Providence znajduje się jedna z najsławniejszych w Stanach szkół artystycznych – Akademia Sztuk Pięknych Rhode Island. Po ulicach włóczą się kolorowo wystrojeni wariaci z obrazami, glinianymi dzbankami i ręcznie dzierganymi makatkami pod pachą. Rozsiadają się na trawnikach, parkach, chodnikach i malują, dziergają i haftują. Obok nich zasiadają studenci renomowanej uczelni Brown University ze stosami książek i notatek. Od kilku lat Providence jest na pierwszym miejscu w rankingu najbardziej przyjaznych miast dla par homoseksualnych (i to damskich). Dlaczego właśnie tak jest? Nie wiadomo! Drugie miejsce w subiektywnych rankingu na miasto najbardziej atrakcyjnych mieszkańców (wpadam tam często żeby utrzymać nas na tej zacnej pozycji). Się miasto wyrobiło. I przyjazne jest, artystyczne, z mózgiem wielce intelektualnym i z duszą towarzyską . Co piątek organizowane są koncerty na trawie, słynne ogniska na rzece przyciągają wielu turystów, uliczni grajkowie zabawiają przechodniów a liczne kawiarenki i niezwykle ciekawe (nie tylko ze względu na pozycje w menu) restauracyjki zachęcają do chapsnięcie czegoś małego. Uwielbiam tak sobie siedzieć i patrzeć i obserwować i wymyślać ludzkie historie. A materiału do przemyśleń pod dostatkiem. A do tego wszystkiego miejscowe lotnisko przekierowało się na międzykontynentalne i od czerwca samoloty kursują z Providence do Frankfurtu. A lotnisko dziesięć minut ode mnie więc zapraszam kochani do Providence i do mnie!

 

DSC06078

 

DSC06946

DSC06081

DSC06948

DSC06929

IMG_0723

DSC06594