To że uwielbiam Boston, wiecie. Do Bostonu jednakowoż jedna godzina jazdy jak w mordę strzelił jest. Trzeba było coś bliżej znaleźć. Coś co ładne jest, nie za duże żeby butów nie zedrzeć na chodzeniu, nie za ładne żeby Bostonowi konkurencji nie robić, ale wystarczająco przyjemne dla oka żeby się człowiekowi chciało tyłek do przegrzanego samochodu wsadzić i kawałek podjechać. No i znalazło się – Providence. Stolica mojego stanu. Miasto do niedawna traktowane po macoszemu przez snobistyczne społeczeństwo Rhode Island. Trochę takie gówienko co go patykiem raczej dotykać nie należy. Przemysłowe, zaniedbane, w niektórych miejscach wręcz obskurne, z nadmierną ilością najeźdźców z różnych części świata nie zachęcało ani turystów, ani potencjalnych mieszkańców. Ale ktoś się zabrał za pijar i się pozmieniało. Skoncentrowano się na zasobach intelektualnych i artystycznych miasta. W Providence znajduje się jedna z najsławniejszych w Stanach szkół artystycznych – Akademia Sztuk Pięknych Rhode Island. Po ulicach włóczą się kolorowo wystrojeni wariaci z obrazami, glinianymi dzbankami i ręcznie dzierganymi makatkami pod pachą. Rozsiadają się na trawnikach, parkach, chodnikach i malują, dziergają i haftują. Obok nich zasiadają studenci renomowanej uczelni Brown University ze stosami książek i notatek. Od kilku lat Providence jest na pierwszym miejscu w rankingu najbardziej przyjaznych miast dla par homoseksualnych (i to damskich). Dlaczego właśnie tak jest? Nie wiadomo! Drugie miejsce w subiektywnych rankingu na miasto najbardziej atrakcyjnych mieszkańców (wpadam tam często żeby utrzymać nas na tej zacnej pozycji). Się miasto wyrobiło. I przyjazne jest, artystyczne, z mózgiem wielce intelektualnym i z duszą towarzyską . Co piątek organizowane są koncerty na trawie, słynne ogniska na rzece przyciągają wielu turystów, uliczni grajkowie zabawiają przechodniów a liczne kawiarenki i niezwykle ciekawe (nie tylko ze względu na pozycje w menu) restauracyjki zachęcają do chapsnięcie czegoś małego. Uwielbiam tak sobie siedzieć i patrzeć i obserwować i wymyślać ludzkie historie. A materiału do przemyśleń pod dostatkiem. A do tego wszystkiego miejscowe lotnisko przekierowało się na międzykontynentalne i od czerwca samoloty kursują z Providence do Frankfurtu. A lotnisko dziesięć minut ode mnie więc zapraszam kochani do Providence i do mnie!
nigdy nie byłem a szkoda jak piszesz Aniu jest ciekawie i liberalnie .. znałem Providence z historii o tragicznym huraganie (tak dotarł aż tam i to o sile większej niż Sandy) z lat 30 tych, który spowodował setki ofiar .. uderzył znienacka bo wtedy jeszcze nie było National Weather Service z tego co pamiętam tragedia spowodowała wiele zmian w śledzenu huraganów
Piotrze, ty to jednak skarbnicą wiedzy jesteś! Nic o huraganie nie wiedziałam! A do Providence zapraszam serdecznie jak będziesz w okolicy. Umówimy się na kawę!
Aniu bardzo dziękuję za zaproszenie bardzo chciałbym wpaść lecz kiedy nie wiem zależy od klientów :^) .. hihi nie jestem żadną skarbnicą .. po prostu oglądam sporo PBS i kiedyś zobaczyłem film dokumentalny o tym niespodziewanym i tragicznym huraganie … wszycy myśleli, że on odeszdł na środek Atlantyku ale on niestety zmienił kurs stąd tragedia
Po Twoich zdjęciach wygląda na to, że odbył się tu “tęczowy bieg”. Jak widać, różnorodność sztuki, orientacji, mieszkanców więc i kolorów 😉 Pozdrawiam
Tak jest, Dorkito, The Color Run chyba pierwszy raz odbył się rok temu w Providence. W tym roku znowu jest i moje dzieci już zwarte i gotowe…i kolorowe :-)!