Z historyczną wizytą w Plymouth

DSC06994

W poniedziałek sprawdzili przybrzeżne wody i doszli do wniosku, że dobre są i zeszli na ląd i zobaczyli pola kukurydzy i małe strumienie i zdecydowali, że miejsce to będzie dobre na siedlisko. Wydawało się, że to było najlepsze miejsce jakie mogli znaleźć, a sytuacja w jakiej się znaleźli zmusiła ich do zaakceptowania takiej decyzji […] 15 grudnia rzucili kotwicę przy owym miejscu […]”*. I tak oto brytyjscy osadnicy znaleźli się w na ziemi amerykańskiej, w Plymouth, w 1620 roku.

Pojechaliśmy zobaczyć. Skansen, replika wioski brytyjskich osadników, nie powalił nas, ale pewnie dlatego, że co w Stanach najstarsze, w Europie ledwie na początku historycznej menopauzy. Fajne było to, że można było na osadniczym krześle usiąść, poduchy z osadniczego łóżka przetrzepać, patykiem w rozpalonym ognisku pogrzebać i z ludźmi z epoki porozmawiać. A w role osadników aktorzy weszli bardzo rzetelnie. Nie dali się zwieść pytaniom turystów o pochodzenie podejrzanie nie amerykańskiego akcentu i o gaże aktorskie. Po krótkiej rozmowie przy palenisku, czy przy płocie, zabierali się za pielenie grządek, dojenie kóz i cerowanie skarpet.

 

DSC07017

 

DSC07024

 

 

 

DSC07020

 

 

Ciekawszą częścią skansenu była rekonstrukcja wioski indiańskiej plemienia Wampanoag. Plemię to zamieszkiwało tereny Nowej Anglii. Na początku stosunki z przybyłymi Anglikami układały się poprawnie. Po pewnym czasie jednak się Indianie połapali, że Anglicy chcą ich z ziemi wykopać i zaczęli się awanturować. No i tak się awanturowali, że o mało ich wszystkich nie wybito. Zwiali na pobliskie wyspy. Mnie najbardziej podobało się to, że panowie-opowiadacze w skansenie nie byli aktorami. To potomkowie Indian z plemienia Wampanoag, dla których strojenie się w skórzane majtki, malowanie twarzy i opowiadanie o historii plemienia to nie tylko sposób na życie, ale również część ich historii i kultury. Opowiadają o sobie, o swojej historii, o przodkach, o rodzinie. Jeden z nich pochwalił się, że za rok otwarta zostanie pierwsza szkoła podstawowa dla dzieci z plemienia Wampanoag. Był tak cudownie skromny i dumny jednocześnie opowiadając o tym, że jego dzieci będą uczyły się języka, kultury i historii plemienia. Super było go posłuchać. Uwielbiam takie perełki.

 

DSC07006

DSC07009

DSC07013

DSC07015

Zanim zapodam jeszcze jedną, zgoła inną, perełkę w temacie osadników, słowo o autorze cytatów. Cytat na początku wpisu to moje kompletnie liberalne tłumaczenie fragmentu, lekko nudnego, dzieła Williama Bradforda „Of Plymouth Plantation”. Pan Bradford przybył z innymi osadnikami na sławnym statku Mayflower i postawił sobie za punkt honoru żeby opisać każde wydarzenie z pierwszych dwudziestu lat podboju Ameryki. Skrupulatnie i ze szczegółami. Teraz, po wizycie w Plymouth, przeczytałam fragmenty dziennika z wielką przyjemnością, ale na studiach miałam odciski na powiekach od czytania.

Ów Bradford opisał pewne wstydliwe dla osadników zdarzenie. A mianowicie „[…] był sobie młodzieniec imieniem Thomas Granger. Był on pachołkiem szlachetnego jegomościa z Duxbury, miał 16 czy też 17 lat. […] Tego roku młodzieńca przyłapano i oskarżono o sodomię z kobyłą, krową, dwiema kozami, pięcioma owcami, dwoma cielakami i z jednym indykiem. […] Thomas został przyłapany podczas sprośnych wyczynów z kobyłą”. Rozpoczęto dochodzenie, przyprowadzono świadków i ofiary, ale z opisu Bradforda dowiadujemy się, że biednemu młodzieńcowi nie było łatwo rozpoznać ofiary. Szczególnie owce wydawały się wyjątkowo do siebie podobne. Zboczeńca postawiono przed sądem i „stracony został 8 września 1642 roku”. Zanim go jednak stracono „kobyła, krowa i inne mniej dostojne zwierzęta zostały stracone na oczach młodzieńca […]”.

W skansenie po ogródkach przechadzały się owce, kury, kozy i inne mniejsze zwierzęta. Kobyłki ani krów nie było. Tak na wszelki…

*Bardzo „wolny” przekład w całości mojego autorstwa.

Źródło: Fragmenty Of Plymouth Plantation by William Bradford z The Norton Anthology of American Literature.

 

 

6 myśli w temacie “Z historyczną wizytą w Plymouth

  1. Ela 10 sierpnia, 2015 / 11:40 am

    Znaczy się w skansenie byliście 😉 My w polskich skansenach – ale „pism” w nich mało…

    • aniukowepisadlo 10 sierpnia, 2015 / 12:50 pm

      A juści ELżbieta, w skansenie. Ja uwielbiam polskie skanseny. Zawsze znajdę jakiś przedmiot co to „u dziadka w szopie” był :-)! Bo mój dziadek miał wszystko! A że takich „pism” nie ma, to może i dobrze :-).

  2. aniukowepisadlo 10 sierpnia, 2015 / 12:45 pm

    Dodam komentarz Sylaby, której nie udało się zalogować i napisała na FB, a pisze mądrze, wyczerpująco i ciekawie. Oto on:
    Pielgrzymi wybrali sobie miejsce na „lądowisko” nie bez przypadku. Wioska Patuxet, z „polami kukurydzy”, wypalonymi połaciami pod siew itp. sama się nie zagospodarowała. Należała do Wampanoagów, ale ponieważ wyglądała na opuszczoną, przybysze z Mayflower wskoczyli na miejsce „zagrzane” przez kiedyś licznych w wiosce tubylców.
    Mówiąc inaczej, stosunki między „najtiwami” a przyjezdnymi układały się poprawnie, bo nie miał kto na dzień dobry Pielgrzymom spuścić lania, co miało często miejsce przy wcześniejszych próbach osiedlania się przybyszy zza Atlantyku na terenach Północnej Ameryki. Poza tym przez wiele plemion indiańskich przetoczyła się plaga przywieziona wcześniej przez innych Europejczyków. Mówi się, że zginęło ponad 70% Wampanoagów. Dlatego wioska, do której weszli Pielgrzymi zionęła pustkami. Poza tym, Massasoit, ówczesny przywódca resztek plemienia zobaczył w przyjezdnych nadzieję na pokonanie plemienia Narragansett, które było liczebniejsze. I jeszcze podobnoż kontakty ułatwiał zeuropeizowany Wampanoag Squanto. Reasumując, Pielgrzymom udało się „założyć siedlisko”, bo przypłynęli na gotowe (owszem, architektura była inna, ale była) i nie było się z kim bić. W każdym razie w tym przypadku nie miała miejsca żadna nagła przyjaźń międzykontytentalna, gdyby ktoś tak myślał wink emoticon

    Kiedy ileś czasu później Wampanoagowie się pozbierali i zrozumieli, że Pielgrzymi to jednak poważni intruzi, awantury o ziemię ukrócił m.in. kolejny pomór między „tubylcami”, w 1631. Nieodporne na europejskie „zarazki”, całe plemiona padały w tamtych czasach jak muchy, a William Bradford bardzo sobie cenił taki obrót spraw, bo Indian nie lubił. Zadowolony był ponoć, że „spodobało się Bogu doktnąć tych Indian … śmiertelną chorobą” (też tłumaczę luźno jego słowa). Zresztą nie on jeden uznawał, że Bóg jest za nim, skoro wybił Indian. W anty-indiańskich komentarzach reprezentuje swoją generację i większość białych, którzy po nim przyszli.

    Ale wracając do słynnego osiedlenia się Pielgrzymów, chociaż od drugiego dnia zejścia na ląd Wampanoagowie pomagli gościom, ci nie zawsze ładnie się odwdzięczali za gościnę. Okradali opuszczone chaty, a nawet groby. Proceder ciągnął się latami. Na szczęście za większość łupów Pielgrzymi w końcu zapłacili.

    Chyba serce by mi pękło spotykając dziś ludzi, którzy mogą być sobą tylko w skansenie. Należy im się, aby ich dzieci mogły uczyć się języka przodków. Wieki na to nie pozwalano. I dziś wiele się nie o tym nie mówi, a jeśli już, to robi się z Indian ciekawostki historyczne. Albo tłucze się do głowy, że dzikusy i nie mieli i nie mogą mieć szansy na asymilację z białymi. Szkolne podręczniki w Stanach obchodzą się z tematem jak z jajkiem. Ledwo się go dotyka – byle nie potłuc. Komu chce się wertować wstydliwe karty historii.
    Cóż… Go Wampanoags! Tyle im powiem. Za to pamiętać jedynie należy Plymouth, że pierwszy raz BIALI osadnicy odnieśli sukces w nowym świecie. Że przetrwali. Najstarsza osada przyjezdnych zza oceanu datuje się bowiem na rok 1526, w Południowej Karolinie, kiedy Hiszpanie porzucili afrykańskich niewolników, po tym, jak im samym – białym twarzom – nie udało się stworzyć sobie siedliska. Tylko w dzisiejszym świecie kto chce pamiętać, że pierwsza osada to czarnoskórzy? To kolejna puszka Pandory. Też jest regularnie pomijana. Przepraszam, ale czasami trzeba gdzieś o tym napisać i padło na Ciebie wink emoticon Pozdrawiam!

    • aniukowepisadlo 10 sierpnia, 2015 / 8:35 pm

      Bardzo mądrze Sylabo napisałaś…Bogiem to Pielgrzymi sobie non stop gębę wycierali. I że im pomógł w pozbywaniu się Indian i że pola kukurydzy gotowe i wioski pustawe. Pracuję w takiej miejscowości Bristol, gdzie na górce ukrywali się ostatni Indianie podczas wojny Króla Filipa (chyba tak to się nazywa) wraz z samym królem – Metacomet i codziennie przejeżdżam ulicą nazwaną jego imieniem. Fajnie jest pracować w tak historycznym miejscu! I masz racje, serce boli jak się słucha, że dopiero teraz potomkowie Indian doczekali się swojej szkoły. Ten gość ze zdjęcia właśnie opowiadał nam o ich szkole z taką dumą w głosie chociaż to przecież nie powinien być przywilej, ani żaden sukces. A o osadzie w Południowej Karolinie chyba rzeczywiście mało się mówi, bo pierwsze słyszę! Dzięki!

  3. almetyna.blogspot.com 14 sierpnia, 2015 / 6:40 pm

    Aniu, bardzo ciekawie piszecie, Ty i Sylaba.
    Oddawanie sprawiedliwości lepsze choćby po wiekach niż wcale, tak mi się wydaje. Ale może to takie uspokajanie sumień dzisiejszych Amerykanów, którzy wprawili się we współczesnych standardach empatii, ekologii i poprawności.

    Uczucia w kwestii aktorów mam mieszane, przypomina mi się czeska komedia, tytułu nie pamiętam, temat ciut podobny: rodzina „tubylców” miała odgrywać życie domowe przed turystami, ale się na serio pokłócili i wypadli z roli.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s