Prawie pół roku po przeprowadzce zabieram się za języki moich dzieci. Niemiecki słyszą tylko w mojej samochodowej nawigacji, polski coraz mniej słyszalny również… Znalazłam nauczycielkę niemieckiego i przyjeżdża raz w tygodniu na godzinę – jest super i mam nadzieję, że sprawi, że dzieci polubią w końcu ten język. Polskim zajmę się sama. Zamówiłam książki z Polski i będę dzieci męczyć bardziej profesjonalnie, ale zanim dojdą, pomęczę je tym, czym mam. Czytamy Zielone Pomarańcze czyli PRL dla dzieci i przyznam, że idzie nam bardzo dobrze. Opowiadanie są krótkie, ale słownictwo, szczególnie dla Jasia, nie jest proste. Podchodzę do tekstów tak jak potrafię – tak jak uczę angielskiego. Wprowadzam temat, szukamy znajomego słownictwa, wprowadzam nowe słowa z tekstu, układamy zdania ze słowami, odmieniamy przez przypadki, czytamy tekst i robimy jedno lub dwa ćwiczenia „po”. I tak jesteśmy już pod koniec książki. Z pisaniem po polsku – muszę zakombinować, bo dzieci nie lubią i pisanie idzie im najgorzej. Dzisiaj było tak:
Wybrałam wierszyk z Pierdziołka mojego ulubionego, wybrałam słowa, które mogłyby być nowe, nakazałam zbudować zdania, a potem napisać historyjkę z punktu widzenia bohatera wierszyka! I oto wyniki! Janek powinien popracować nad kaligrafią, oboje nad odmianą, ja muszę przestać przeklinać przy dzieciach i walić w nich wałkiem.
Tam mi się spodobało, że wysłałam mamie i siostrza do poczytania.Jak w przyszłości mała zalezie mi za skórę może chwycę za wałek, bo widać działa 🙂 żartuję sobie. Może sobie przeklnę na uspokojenie. 🙂
Dominika, dzięki za dzielenie się! Bardzo mi miło….może nie wałek, ale jakieś środki czasem należy przedsięwziąć :-)!
Nie przeczytałam Twojego bloga od deski do deski, więc może już o tym pisałaś a ja przeoczyłam, ale w jakim języku rozmawiasz z dziećmi? Bo całkiem dobrze sobie radzą!
Krollewno, no wiesz, staramy się ten słynny OPOL (One Parent One Language) ale nie zawsze się udaje. Radzą sobie jakoś…:-). Dzięki!