Październik 2014. Kilka tygodni po przeprowadzce. W naszym starym nowym domu robotnicy, puszki z farbami, sufity na podłodze, drzwi w oknie i węże w piwnicy. Ja jadę na rozmowę o pracę, a raczej na rozmowę o kilka marnych godzin w zastępstwie za jakiegoś przyszłego niedomagającego.
Umieram ze strachu. Inteligentnie wyglądająca pani w okularach nisko na nosie, wysoki i postawny mężczyzna w garniturze. Zadają mnóstwo pytań z metodyki, gramatyki języka angielskiego i zarządzania klasą. Poszło dobrze. Szkoła mała, przytulna, na sielankowo wręcz wyglądających, jak się później dowiaduję, ociekającym kasą prywatnym uniwersytecie. Obserwowana lekcja taka sobie. Potrafię lepiej.
Czasami słowa nie wystarczą i trzeba rysować, mimo tego, że się nie potrafię. Moja desperacka próba tłumaczenia wypowiedzi argumentacyjnej
Kilka tygodni później. Telefon wieczorem, że kogoś grypa dopadła, rano uczę. Sześć godzin ciurkiem. Biegunka, ból głowy, zębów i podwyższone ciśnienie. Później wieczorem padam na pysk ze zmęczenia. Szczęśliwa. Znów klasa, znów uczniowie, znów tak jak lubię najbardziej.
Kilka tygodni później. Więcej telefonów, więcej godzin, mniej bólu głowy i zero biegunki. Uczę się tylu nowych rzeczy, przypominam sobie jak pisać wypracowania, dopytuję nauczycieli jak wypełniać dzienniki. Szczęścia i satysfakcji tyle, że nie uniosę.
Jakiś czas później. Proponują pełny etat, stałą pensję, ubezpieczenie, urlop po kilku miesiącach pracy, własną klasę i biurko. Propozycję z nieukrywanym entuzjazmem przyjmuję i opijam wieczorem.
Kiepska jakość zdjęcia tłumaczona jest nocą, nartami i dziesięcioma stopniami poniżej kreski.
Kolejne kilka miesięcy. Dostaję najwyższe oceny uczniów. Nikomu nie przeszkadza, jak to bywało w Niemczech i w Polsce, że nie jestem nejtyw spikerem. Wręcz przeciwnie. Cenią sobie moje uwagi, perspektywę byłego ucznia, pomysły i rozwiązania. Robię dwa szkolenia dla nauczycieli, w tym jedno w połowie prowadzone po polsku żeby uświadomić nauczycielom jak to jest być uczniem początkującym. Po szkoleniu, największy sceptyk „obcych” nauczycieli podchodzi i dziękuje. Mój środek szaleje ze szczęścia.
Jakiś czas później. Zostaję dyrektorem metodycznym na dwa miesiące. Zachwycona jestem uznaniem, podekscytowana możliwościami. Po dwóch tygodniach ekscytacja mija, pojawiają się nudna biurokracja, ograniczenia we wdrażaniu moich znakomitych, ma się rozumieć, pomysłów i monotonia. Tęsknię za klasą i uczniami. Na szczęście dyrektor wraca, a ja wracam do siebie.
Kilka miesięcy później wprowadzam pilotowy w naszej szkole przedmiot – połącznie istniejącej fonetyki z nauką czytania. Piszę plan, robię pomoce, sprowadzam książki. Po dwóch miesiącach programu – sukces! Program zostaje na zawsze.
Jeden z moich ulubionych przykładów nieprzykładania się do przekazu. Uczeń miał zilustrować powiedzenia „looking forward to something”, że niby nie może się doczekać na coś.
Miesiąc temu. Dostaję nagrodę i w marcu jadę na konferencję metodyczną. Wybieram z katalogu konferencji szkolenia, wszystkie niezmiernie ciekawe i na wszystkich chcę być. Na raz. No nie da się. Wybieram nauczanie angielskiego osób z dysleksją. Mam dwóch takich w szkole. Nie wiem czy wiedzą, że mają dysleksję, bo w ich kulturze nie można być „upośledzonym” i nikt o tym nie mówi. Nam nie wolno mówić. Poduczę się, pomyślałam, i cichaczem przemycę to i owo. Być może pomogę tym dwóm. Będę mądrzejsza, pełna entuzjazmu, pomysłów, nabuzowana pozytywną, metodyczną energią. Jak wrócę będę jeszcze lepszym nauczycielem.
Nie będę. Przynajmniej nie u nas. Dwa tygodnie temu dowiedzieliśmy się, że zamykają naszą szkołę. Zamykają, bo napływ uczniów jest zbyt mały, bo szkoła niewielka, bo w mało atrakcyjnym dla młodzieży miejscu. Od maja jestem bez pracy. Ta praca, w tej szkole, z tymi uczniami, z tymi koleżankami i kolegami, z otwartością na inne, obce i dziwne, z wiecznym dążeniem każdego z nas żeby być lepszym, nauczyć więcej, pomóc bardziej…Ta praca była od jakiegoś czasu jedynym powodem, dla którego chciałam jeszcze zostać w Stanach. Już nie chcę!
Moje ulubione koleżanki po fachu, pani Jesień i pani Panda. Tych mi będzie najbardziej brakować.
P.S. Po wczorajszej inauguracji nowego prezydenta jeszcze bardziej nie chcę.
Ojej, bardzo mi przykro 😦 Przeszłaś tak trudną drogę, odnalazłaś się tam, odniosłaś sukce, a tu wszystko się sypie i trzeba zaczynać od nowa… Ale skoro wcześniej dałaś sobie tak świetnie radę, to na pewno teraz też sobie poradzisz! Fakt, atmosfera na pewno teraz nieciekawa i pewnie spory dół człowieka ogarnia, ale to nie potrwa wiecznie. W pewnym momencie poczujesz, że trzeba działać, i coś Cię na pewno natchnie i zainspiruje. W każdym razie będę trzymać kciuki, żeby ten moment nadszedł jak najszybciej! 🙂
Dziękuję ci bardzo za wsparcie…Nie jestem ani hurraoptymistą ani malkontentem, realistką raczej i perspektywy czegoś nowego, czegoś czego się mogę „złapać” są dość ograniczone tutaj gdzie mieszkam, ale nie ustanę w poszukiwaniach póki sił mi starczy :-)…Dzięki!
Przykro slyszec. Daj sobie czas na strawienie tych byc moze zmieniajacych zycie wiesci. Bedzie dobrze. Musi byc.
Dziękuję bardzo…Tak sobie właśnie myślę, że jakoś to będzie bo jakoś musi być…
Ucze od niedawna niemieckiego we Wloszech,tu w Kalabrii.Uznano mi wszystkie studia ,studia podyplomowe i jestem pierwsza na liscie na zastepstwa.(Moglam uczyc juz od 2008 r.ale nie wiedzialam).Narazie 6 godzin w tygodniu przez caly rok,czasami zastepstwa na miesiac.Bardzo duzo satysfakcji mi daje ta praca ale tez troche przykrosci ,bo dzieci wloskie (11-13 lat) czesto wychowywne sa tak,ze im wszystko wolno ,wiec wyobraz sobie….Rozumiem Cie ile pozytywnej energii moglo Ci dawac nauczanie .Chetnie bym sie od Ciebie czegos nauczyla.
Jestescie juz 2 lata w USA?
Dziwi mnie rowniez wybor Amerykanow…
Dziękuję Elu…tak, uczenie sprawia mi wielką przyjemność i przynosi mnóstwo satysfakcji. Przychodzi mi też z łatwością, co nie jest bez znaczenia, bo jak sama zauważyłaś, nie jest łatwo. Jak to przeklinają czasem: „obyś obce dzieci uczył”…Myślę, że każdy nauczyciel od każdego może się dużo nauczyć, ale zapraszam do mnie na lekcje :-)… A o wyborze Amerykanów to osobno napiszę jak tylko mi jakieś słowa przyjdą do głowy, bo na razie nie wiem co powiedzieć, tak mnie zatkało!
Buuuuuuu… bo co tu jeszcze… no, buuuuuu!
Oj powiem ci, że nic tylko buuuuu… Dzięki Kaczko za buczenie wraz ze mną…
Po trochu wyobrażam sobie, co czujesz. Jestem żoną wspaniałego wychowawcy i nauczyciela języka polskiego. W gimnazjum w PL, które zaczynają wygaszać. Żeby ostatecznie zamknąć. Nie wiemy, co będzie. Mąż uczy od 16 lat, kochają go uczniowie i – co teraz rzadkie – ich rodzice. I co? Niepełny etat, czy jeżdżenie po 2-3 szkołach? Najgorsze, że nikt nic nie wie. Jedna decyzja, a wpływa tak dosłownie na życie tak wielu osób i ich rodzin… Dobra zmiana? …
Takie rzeczy jak nagłe rozstanie się z pracą wpływa na życie wielu ludzi…Jedna koleżanka z pracy wyjeżdża na drugi koniec kraju, druga do DC, trzecia otwiera swój biznes. Dobra zmiana? Nie wiadomo…Tak, to są ciężkie decyzje dla wielu z nas…
Takie rzeczy jak nagłe rozstanie się z pracą wpływa na życie wielu ludzi…Jedna koleżanka z pracy wyjeżdża na drugi koniec kraju, druga do DC, trzecia otwiera swój biznes. Dobra zmiana? Nie wiadomo…Tak, to są ciężkie decyzje dla wielu z nas…
Puenta mnie zasmuciła.
Jakie masz szanse na posadę w innej szkole?
Pozdrawiam
Szanse miałabym może i spore, gdyby były jakieś oferty pracy, a tu jak na razie dupa blada…Ale nie ustaję :-)…Pozdrawiam
Hm, do maja jeszcze trochę czasu zostało. Zapewne coś się jeszcze wyklaruje. Na pewno znajdziesz coś dla siebie! Pozdrawiam
Dzięki, taką mam też nadzieję, że coś się tam dla mnie już gotuje :-)…już bulgocze..