Co roku z naszej małej Ameryki ktoś nagle znika, wyjeżdża niepostrzeżenie, kogoś żegnamy, machamy chusteczkami i ronimy łzę nad nieborakami. Za moment ktoś nowy będzie otwierał skrzynkę pocztową obok mnie, ktoś inny zajmował moje miejsce na parkingu pod szkołą, ktoś inny zapyta skąd jestem i ile lat mieszkamy w Garmisch. I ktoś inny zdziwi się szczerze, że tak długo i doda, że pewnie jakieś koneksje mamy. W tym roku jednak dzieje się coś niezwykłego. Cztery rodziny z najbliższego nam grona stoją na rozdrożu życiowym z szeroko rozdziawionymi gębami, rozłożonymi rękami w geście bezradności i z brakiem odpowiedzi na pytania zdezorientowanych dzieci: „Gdzie jedziemy na wakacje? Gdzie się przeprowadzamy? Do jakiej szkoły pójdziemy? Czy będą tam góry czy morze?” Jedną z tych rodzin jesteśmy my…Chris ofertę pracy przyjął, oni go zaakceptowali ale, okazuje się, nie jest to równoznaczne z tym, że praca jest przez niego przyjęta a on jest zaakceptowany! No logiczne przecież…Kiedy trzy miesiące temu, pani doktor ortodonta zapytała, czy pod koniec maja będziemy znali nasze dalsze losy, bo trzeba dziecku aparat na krzywe zęby założyć, parsknęłam śmiechem. Pewnie już spakowani będziemy! A tu z dnia na dzień, nic nie wiadomo, z tygodnia na tydzień nikt nic nie może powiedzieć, z miesiąca na miesiąc żadnych wieści. Wprawdzie piszą, że wszystko idzie w jakimś kierunku, trudno wyczuć w jakim, ale jak nie stoi tylko się porusza, to i tak nieźle. I tak obiecuję sobie, że jak niczego się nie dowiem w poniedziałek, w piątek, piętnastego, pod koniec miesiąca, za dwa tygodnie to zwariuję! I tak przesuwam to moje obłąkanie jeszcze jeden dzień, jeszcze tylko weekend, tydzień, miesiąc…
Ale zanim zwariuję, posprzątam piwnicę i wywalę wszystko co niepotrzebne. Ale co niepotrzebne będzie gdzie i kiedy? Nie wiadomo…Piwnicę posprzątałam, dzisiaj na wyprzedaży rzeczy używanych sprzedałam wszystko i kupiłam posrebrzaną tacę – przyda się tam, gdzie pojedziemy…
Zanim zwariuję, wybierzemy imię dla kotów, które kupimy dzieciom w nowym miejscu, żeby, jak zapewniają psychologowie, dzieci były podekscytowane wyjazdem i zmianami. No to mamy jedno imię, Żywiec, a o drugie jest kłótnia. Kłótnia też jest o to, że Jasiek w ogóle nie chce kota! To kupiłam mu pościel z mapą świata, również z polecania przeczytanych psychologów, pościel do nowego pokoju. Z mapą całego świata z przesłaniem, że tacy światowi i wyluzowani jesteśmy – gdzie nam palcem pokażą, pojedziemy…
Zanim zwariuję, poświętujemy Chrisa urodziny i nie pożyczę mu niczego oprócz dobrego ubezpieczenia zdrowotnego na wypadek długiej terapii po załamaniu nerwowym. W urodziny poszliśmy w las, cztery godziny lasu, jezior, zaskrońców i tych makabrycznych małych jaszczurek. Po trzech się zorientowaliśmy, że obgadaliśmy wszelkie warianty wyjazdu i nie wyjazdu, które dziecko sprzedać, które wynająć, jaki samochód do której szkoły posłać, a które mieszkanie do jakiego lekarza zapisać! I tak w swoje półwiecze, biedny małżonek nawet czasu nie miał, żeby obejrzeć się za siebie, bilans życiowy zrobić, łzę ze zoranej doświadczeniami życiowymi twarzy zetrzeć i spokojnie na następne półwiecze się przygotować….
Zanim zwariuję, zajmę się organizacją imprezy urodzinowej Chrisa, zakończeniem roku szkolnego i imprez okołozakończeniowych, zlikwiduję Kasi płaskostopie poprzez ćwiczenia, wkładki i rehabilitację, wytnę Jasiowi migdały nożem kuchennym, poprawię sobie laserowo wzrok, zdobędę jakiś szczyt górski, złamię zaleczoną kość ogonową na rowerze i w końcu wyhoduję tę cholerną glicynię na balkonie!
Zanim zwariuję, wyjadę z rodziną na weekend do temperatury powyżej dwudziestu pięciu stopni, wywalę blade zapuszczone ciało w kostiumie kąpielowym pełniącym rolę środka antykoncepcyjnego, przeczytam Dziesięć Sposobów Jak Nie Zwariować a następnie zwariuję…
A gdyby jakimś cudem udało mi się przetrwać i nie zwariować do tej pory, to z całą pewnością, po tym jak dostaniemy w końcu decyzję gdzie i kiedy wyjeżdżamy, po tym jak nam przyślą bilety lotnicze, podadzą nowy adres zamieszkania i przyślą firmę przeprowadzkową…wtedy ani chybi…zwariuję!
Kolejny etap obłędu – miłość do Niemiec!