Pierwszy dzień…

Ten wpis powstał w ramach wiosennego projektu Klubu Polki na Obczyźnie. Mój pierwszy dzień w nowym kraju wydarzył się 16 lat temu. Przyleciałam do Garmisch-Partenkirchen w Bawarii. To wszystko co pamiętam z moich pierwszych dwudziestu czterech godzin na obczyźnie…

Na lotnisku w Warszawie pożegnała mnie przyjaciółka, autorka zdjęcia. Lotnisko, jak widać raczej puste, obsługa na pogaduchach. Ja mam na sobie lniany mundurek w stylu Mao Zedong, w jednolitym, biegunkowym kolorze, nie zakłóconym żadnymi dodatkami i mam też całkiem niezły tyłek. Dziecko płci żeńskiej, mimo, iż trudno rozpoznać, nie umiejące jeszcze chodzić, mimo, iż w wieku dwunastu miesięcy powinno, siedzi w wózko-plecaku z najmodniejszego wtedy Mothercare. Wózko-plecak oprócz tego, że kosztował fortunę, to podczas metamorfozy z wózka w plecak, łydki dziecka zgniatał odcinając doń dopływ krwi. Dobrze się za to prowadził, mało miejsca zajmował i chwilowo pozwalał mieć wolne ręce, bo jak widać dziecko łapki wyciąga nawet na zdjęciu. Ze zdjęcia wynika jeszcze, jak się dobrze białej kartce przyjrzeć, że Ameryka wtedy mlekiem i miodem płynąca była, rząd miał gest i BUSINESS CLASS ONLY zafundował.

Po godzinnej, samochodowej podróży z lotniska w Monachium do Garmisch, dotarliśmy do tymczasowego zakwaterowania. Ładne. Jasne, pojemne, z bawarskimi meblami, pierzynami pod sufit, lśniącym parkietem, obok stacja paliw Agip, z tyłu szumiąca moczopędnie rzeczka. Wokół góry. Ponoć. Tak mówi mąż, bo leje jak z cebra, zimno, że kijami można się prać i mgła leży na ulicy. Typowy lipiec w Garmisch. Góry widzę tylko na malunkach na sąsiednim budynku. Mam nadzieję, że z pamięci nie rysowali i że od czasu do czasu je widać. Kasia płacze. Płakała też cały lot. Jest albo zbyt zmęczona, albo za bardzo wyspana. Jest albo głodna, albo przejedzona. Nudzi jej się albo przestymulowana. Ja po Aviomarinie ledwie się na nogach trzymam i zgadywać nie będę. Chris krząta się po obcym mieszkaniu, otwiera nie te półki, wyciąga nie te produkty. Ja marzę o tej pierzynie pod sufit. Na kolacje ryba, ryż i kolba kukurydzy. I moje pierwsze, lokalne piwo bawarskie. Kasia – niejadek opróżnia talerz. Walczy z wyślizgującą się z rączek kolbą kukurydzy. Jest remis. Zjada też znienawidzą rybę. Znaczy płakała z głodu. Mam ochotę na deser. Mam też ochotę na spanie, ochotę przekląć siarczyście i ochotę wrócić do domu. Najlepiej natychmiast. Chris przynosi migdałowe Magnum ze stacji paliw Agip. Przy deserze opowiada o tym jak tutaj pięknie, że nasze prawdziwe mieszkanie już tuż-tuż, że musi dużo pracować, ale ja sobie świetnie dam radę, że muszę do Ikei do Austrii podskoczyć (jak się później okazało z tysiąc razy), ale fajnie, bo paszportów nie sprawdzają na granicy. Taki bajer. Muszę do urzędu (nie trzeba mówić, że do tysiąca urzędów), na kurs niemieckiego, koniecznie wejść na Wank, koniecznie zobaczyć Eibsee, poznać kolegów z pracy. Świetni ludzie. Patyczek po Magnum wywalam do nie tego co trzeba kosza na śmieci i idę do łóżka. Płaczę w poduszkę.

Rano budzą mnie promienie słońca. Pachnie kawą. Znaczy, że się Chris zapoznał ze sprzętem kuchennym. Idzie po świeże, chrupiące bułki na śniadanie. Od tego dnia, codzienny jego rytuał. Kasia uwielbia bułki. Przebiera pulchnymi nóżkami siedząc na wysokim krześle i dłubie paluchem w bułce. Później nazwała to „wyskubanko”. Wychodzę na balkon. Na dole rzeczka szumi i stymuluje pęcherz. A wyżej góry… Cały horyzont zajęty górami. Podeszczowe, czyste powietrze sprawia, że wyglądają nierzeczywiście blisko, ostro, prawdziwie. Zniewalają wzrok, odbierają oddech. Wierzchołki przysypane śniegiem. Typowy lipiec w Garmisch. No miał rację, że pięknie… Odwracam się i widzę Kasię na końcu korytarza. Stoi z rączkami po bokach, w jednej bułka, chwieje się na boki, ale podnosi gołą stopę i stawia do przodu, potem drugą, kolejny krok, kolejny i idzie…

24 myśli w temacie “Pierwszy dzień…

  1. Sylaba 1 kwietnia, 2017 / 3:18 pm

    Wzruszonam ze stu powodów 🙂 Super się czytało!

  2. Anna M-a 1 kwietnia, 2017 / 4:56 pm

    Bardzo przyjemnie mi się czytało 🙂 szczególnie zakończenie. pięknie tam musi być!

    • aniukowepisadlo 1 kwietnia, 2017 / 6:20 pm

      Dziękuję…jest pięknie!! Nas tam nie ma od 3 lat, ale piękno zostało…

  3. Storyland 1 kwietnia, 2017 / 8:27 pm

    Wspaniale i zobacz jednak po raz kolejny mamy dowód na to,ze po deszczu przychodzi nowy,sloneczny dzień ❤

    • aniukowepisadlo 2 kwietnia, 2017 / 3:38 pm

      Tak jest Storyland, to prawda…ważne żeby o tym pamiętać, bo jak leje to czasem się nie pamięta, że za chwilę, za dwie będzie słońce…Brzmi trochę depresyjnie :-)…sorry..

    • aniukowepisadlo 2 kwietnia, 2017 / 3:39 pm

      Dziękuję Kaczko! Wiesz co ja myślę o twoim pisaniu i tym bardziej mi miło, że tak uważasz…

  4. Edyta Tkacz 2 kwietnia, 2017 / 2:05 pm

    Ten wpis utwierdził mnie w przekonaniu, które dotychczas było silnym podejrzeniem. Masz Kobieto talent literacki. Literacki a nie pisaninowy. Tworzysz w ukryciu jakąś powieść? Poezje?

    • aniukowepisadlo 2 kwietnia, 2017 / 3:44 pm

      Edyta…sidzę i się rumienię…Sprawiłaś mi dużą przyjemność w ten niedzielny poranek :-)… Poetka ze mnie taka jak z koziej dupy trąbka, ale czasami coś tam napiszę. A powieść…kurde, takie ukryte głęboko marzenie, tak głęboko, że szyby górnicze trzeba zbudować do wydobycia 🙂

      • Edyta Tkacz 2 kwietnia, 2017 / 4:30 pm

        No wiesz, pisałaś, że Cię wywalą z pracy i nie możesz jechać w podróż do Polski. Co oznacza dużo czasu do spożytkowania, jak mniemam. Plus masz obok siebie piękną plażę jako źródło wyciszenia, odcięcia się od nadmiaru bodźców i inspiracji.
        Nie wiem, jak Ty, ale ja bym pomyślała, że to los podsuwa te rozwiązania, kopie mocno w cztery litery i mówi: zajmij się swoim talentem. 🙂

      • aniukowepisadlo 3 kwietnia, 2017 / 3:17 am

        Być może masz rację…może i podsuwa. Bardzo dziękuję za kopa! Mam nadzieję, że wystarczająco mocny. Jak nie, poproszę o kolejnego!

  5. anhofstaetter 4 kwietnia, 2017 / 10:04 pm

    Ależ ty masz talent do pisania. A ostatnie zdania to wisienka na torcie!

  6. Ola 12 kwietnia, 2017 / 7:39 pm

    Niezwykle uroczy wpis 🙂 Wzruszyły mnie te pierwsze kroki za granicą – szczególnie dziecinne 😉

  7. vademecumopiekunki 28 września, 2017 / 10:05 pm

    sielanka 🙂 fajnie się czyta Twoje teksty i zagłębia w codzienność czasem tak zgrabnie poetycko ujętą. Pozdrawiam!

    • aniukowepisadlo 5 października, 2017 / 3:25 pm

      Bardzo ci dziękuję za komplement! Zgłębiaj dalej. Zapraszam!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s