Żniwa idą…

Kiedy wyjeżdżałam z Polski, byłam właścicielką jednej trzeciej ponad czterohektarowego gospodarstwa rolnego. Gospodarstwo od wielu lat było w stanie spoczynku, dzierżawione, pożyczane, lub bezdusznie ignorowane. Po kilku latach, sprzedaliśmy część ziemi i na dzień dzisiejszy mamy trochę ponad dwa hektary ziemi rolnej. Nadal w stanie spoczynku. Wydaje się, że rolnicy w Starokrzepicach przekwalifikowali się na nauczycieli, mechaników samochodowych, producentów nagrobków i pijaków pod sklepem. Mój brat i jak uciekliśmy od pola jak najdalej się dało, magistry sobie porobiliśmy żeby nas nikt nigdy do gnoju nie zagonił i żyliśmy tak sobie w spokoju kupując błyszczące czystością marchewki i jajka bez skorupek (serio! w kartonikach są w Stanach!). A dlaczego? Bo ja nienawidziłam pracy na polu i w obejściu. Z całego serca i nienawiścią bezwarunkową. 

Latem wyciągano nas z łóżka o świcie żeby roztrząsać siano z kopek, pół godziny póżniej je przegrabić, potem jeszcze raz i jeszcze raz. Pod wieczór zgrabialiśmy je w korytarzyki i stawialiśmy kopki nocne albo, kiedy było już zupełnie suche, zbieraliśmy i wrzucaliśmy na strych. Czasami byłam operatorem grabi, czasem wywijałam widłami podając siano komuś na wozie. Czasem byłam tym kimś na wozie i układałam siano tak żeby jak najwięcej się zmieściło i żeby po dziesięciu minutach wyładowywać to samo siano widłami na strych i tam układać je tak żeby jak najwięcej się zmieściło. Czasami byłam kierowcą traktora, czasem trzymałam lejce durnego, niesłuchającego się nikogo, konia. Potem żniwa, zbieranie kłujących jak jasna cholera snopków słomy i zakrwawione kostki od łażeniu po ściernisku. Kiedy wszystkie inne dzieci bawiły się w chowanego we wrześniową sobotę, a młodzież szykowała się na dyskotekę w pobliskiej wsi, my zbieraliśmy ziemniaki. Najpierw na kolanach, a potem “po bronach” czyli Uttanasana razy trzysta. I jeszcze wyrywanie buraków i bliskie spotkania z myszami w tychże burakach mieszkającymi. Wyrzucanie gnoju od krów, sprzątanie kurnika, świniobicie, wybieranie miodu z uli i tysiące innych czynności, które w literaturze dla mieszczuchów brzmią romantycznie, sielsko, ekologicznie i za pan brat z naturą. Dla mnie to był kompletny brak przyzwolenia na czas dla siebie, brud pod paznokciami, pokłute nogi, zmarznięte lub poparzone plecy i wstyd przed nierolnymi koleżankami i kolegami, że ja zawsze w byle jakich ciuchach z pola lub na pole. Dlatego od pola, zagonu, ogródka, nawet doniczki staram się trzymać z daleka. No ale jak to w życiu bywa, czym się od czegoś dalej ucieka, tym to coś cię bardziej goni, zagapisz się chwilę i już cię dopada.

I tak jest z rolnictwem u mnie. Albo jakiś napad ambicji jedzenia wyhodowanego przez siebie warzywa, niepotrzebna inspiracja czyimś zielnikiem, lub chęć domowej edukacji własnej latorośli w temacie uprawy truskawek. Mieliśmy doniczki na balkonie w Alpach, ogródek z wężami i trującym bluszczem w Stanach, ale to co się dzieje na Krecie, przerasta moje, wypierane przez lata, rolnicze możliwości. Zaprzeczając temu, że wszystko zielone w zasięgu mojej dłoni umiera, róże w naszym ogrodzie kwitną jak oszalałe. Tyle gatunków i takie ilości róż widziałam tylko w ogrodzie botanicznym w Monachium. Nie podlewam, nie przycinam, nie podsypuję, a te rosną. Zeszłoroczny ogródek warzywny karmił nas pomidorami, papryką i cukinią przez całe lato a ostatnią cebulę z ogródka wykorzystałam do świątecznych pierogów. W tym roku jednak, przyroda poszła o krok dalej. Po mokrej zimie i z niezwykle żyznej kreteńskiej ziemi, wyrasta pod moim oknem kolekcja zbóż. Podejrzewam przebiegły, zimowy wiatr o zagarnięcie ziaren zbóż ze wszystkich części świata i nawianie ich do mojego ogródka. Zapraszam więc na letnie żniwa. Sama nie dam rady tego ogarnąć. Będzie koszenie, suszenie, młócka. Jakiś młyn się skołuje, który nam mąkę zmieli, chleb i, kto wie, może i wódkę zrobi. Na długie zimowe wieczory bez prądu, będzie jak znalazł. 

6 myśli w temacie “Żniwa idą…

  1. Anonim 4 Maj, 2019 / 4:14 pm

    Ale masz atrakcje! Kiedy upieczesz ten międzynarodowy, ekologiczny chleb z niewiadomej mąki z pełnego przemiału, daj znać, czy nadawał się do jedzenia! (Róże masz bomba! Zazdroszczę!)

    • aniukowepisadlo 4 Maj, 2019 / 5:29 pm

      Dziękuję! Ja chodzę koło tych róż z jakimś takim niedowierzaniem, bo to być nie może, że takie piękne i tyle! A na chleb, ale najpierw do pracy, serdecznie zapraszam!

  2. cieniewiatru 5 Maj, 2019 / 2:14 pm

    bo życie to lubi zaskakiwać, ja do „ziemi” nie stworzona, ostatnia rzecz o jakiej bym pomyślała to gospodarstwo. I co? I zakochałam się w rolniku. Mój Mąż zwierząt nie ma, ale uprawia ziemię. Mój Mąż skończył studia, mógłby mieć dobrą posadkę za biurkiem… ale gdy na niego patrzę to widzę, że za biurkiem by zwariował… A ja choć się tym wszystkim nie zajmuję to wiedzę w temacie zdobywam 😉
    W razie co na żniwa się piszemy 😉
    pozdrawiam

    • aniukowepisadlo 5 Maj, 2019 / 5:47 pm

      Rzeczywiście życie lubi zaskakiwać. Ważne żeby ludzie lubili co robią jak twój mąż. Ja BARDZO szanuję i podziwiam rolników bo to bardzo, bardzo ciężka praca! A na żniwa zapraszam!

  3. Agnieszka Smolińska 6 Maj, 2019 / 11:55 am

    Aniu fajnie się Ciebie czyta, pisz, pisz 🙂 ja mieszczuchem jestem totalnym i zawsze zazdrościłam koleżankom z podwórka że mają gdzie jechać na wakacje, że oddychają ziemią, lasem, polem…jak tylko miałam możliwość to dłubałam w ziemi, hodując w przydomowym ogródku co się da. Strach pomyśleć co u mnie w ogrodzie kreteńskim by wyrosło, bo rękę do zielonego mam 😉 Oby mi było dane się kiedyś o tym przekonać 🙂

    • aniukowepisadlo 6 Maj, 2019 / 5:40 pm

      A ja mieszczuchom zazdrościłam! No takie kurna życie… A na Krecie wszsytko rośnieszybciej, wyżej, więcej i zdrowiej! Zapraszam do gospodarowania! I dziękuję za miłe słowa!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s