Nieświątecznie…

Przed końcem roku takie mnie myślenie o starzeniu się wzięło…Jakie oznaki starzenia widzicie u siebie? No wiadomo, że zmarszczki, że siwe włosy nawet w tych miejscach, o których nie wiedziałam, że mogą występować. Wiadomo, że kłopoty z pamięcią, zwapnienie stawu biodrowego, problemy z oczami, nietrzymaniem moczu, lekki niedosłuch i spadek libido. Ale jak się naprawdę czujecie? Tak w środku…

Ze zdrowiem na szczęście nie mam większych problemów. Jestem nawet przekonana, że czuję się dużo lepiej niż jakieś sześć lat temu kiedy to kręgosłup dokuczał mi strasznie z powodu pozycji wpółzgiętej zbieraczki podłogowej, migreny od nieustającego, wysokiego natężenia hałasu w domu, niewyspania i odwodnienia z powodu braku czasu na wypicie szklanki wody. Wieczne wirusy przynoszone przez dzieci i mające łatwy dostęp do odwodnionej i pozbawionej świeżego powietrza mnie. Na szczęście te czasy już minęły i niech nas czasami Bóg nie pobłogosławi kolejnym dzieciątkiem bo się wypiszę z kościoła! Poodwiedzałam ginekologów, kardiologów, okulistów i innych i wydaje się, że serce mam, widzę dobrze, słyszę tak jak się należy – wybiórczo i że pożyję jeszcze trochę. Zmarszczki mi właściwie nie przeszkadzają chociaż bywają dni, że naciągam skórę za uszy, zaklejam taśmą klejącą i cieszę się „od ucha do ucha.” Włosy siwe można zakryć…albo spódnicą albo czapką… Spadek libida zawdzięczam drącej się w niebogłosy podczas stosunku sąsiadce zza ściany. Słuchowiska, z wyjątkiem Jezioran oczywiście, nie są w moim przypadku nawet wstępem do gry wstępnej… I nie można się przenieść do innego, wydawać by się mogło oddalonego, pomieszczenia bo w całym domu słychać odgłosy alpejskiej miłości (Jeff zaświadczy, że prawdę mówię!).

Jeśli chodzi o zdrowie psychiczne to oprócz istniejących już defektów, z którymi walczyć nie ma sensu, nic nowego związanego ze starością się nie pojawiło. Pamięć i owszem, zawodzi czasem ale Chris już dawno porównywał mój mózg i ruch myśli to skrzyżowania Jerozolimskich z Marszałkowską w piątek po siedemnastej przy chwilowej awarii sygnalizacji. Nic się w tej kwestii nie zmieniło, no może oprócz tego, że dawniej jakoś tak łatwiej było panować nad myślami…no bo jak można efektywnie, wczuwając się w każdą sytuację słuchać i przeżywać Turnała i słuchać jak to Kasia „bardzo musiała puścić bąka na matematyce, chciała wyjść ale się nie udało bo pisała test.” Jak? Się pytam! Albo czytać moje ulubione wyniki badań psycholingwistycznych przy wtórze tych dziesięciu bardzo głośnych i niezmiernie fałszywych dźwięków, które zna Jasiek na swoim saksofonie! Moja więc diagnoza jest następująca, tracę pamięć z powodu nadmiaru niekorzystnych bodźców i niemożliwości skupienia się na optymalnej ilości pięciu czynności wykonywanych naraz. Reasumując moja psychika wciąż w formie – lepszej lub gorszej – nie mnie oceniać ale w jakiejś tam formie.

Cóż się w takim razie zmieniło? A tu was może zaskoczę – a mianowicie odwaga! Od kilku lat zauważyłam, że coraz mniej tej cnoty we mnie – generalnie ze wszystkimi cnotami słabo jakoś ale odwaga najbardziej kuleje. Nie narzekam na jeden rodzaj odwagi – odwaga do tego, żeby się przyznać, że źle zrobiłam (pod warunkiem, że uważam, że źle zrobiłam), odwaga do tego, żeby przeprosić, żeby powiedzieć prawdę…chociaż z tą odwagą w mówieniu prawdy to trochę bardziej skomplikowane. Zastanowić by się można czy woli się być odważnym i powiedzieć to co się myśli czy jednak woli się zostać w przyjaźni z rozmówcą, nie mieć nieprzespanych nocy, wyrzutów sumienia i agresywnych wyładowań na przypadkowych ludziach. Staram się bardzo żeby myśleć pozytywnie ale odwagi mi brak żeby oczami wyobraźni widzieć kichającą Kasię dzisiaj, zdrową jutro. Zazwyczaj widzę ją w szpitalu pod kroplówką – boję się myśleć że to może być tylko kichnięcie. Odwagi mi brak żeby walczyć o swoje, o nasze. Brak mi odwagi żeby wrócić do pisania wierszy – bo to trzeba się emocjonalnie rozebrać do naga a kto wie co tam pod tą bielizną! Ale największy wypływ odwagi widzę gdzie indziej. Właśnie zabrakło mi odwagi żeby ogolić głowę…dlaczego? Przecież włosy odrosną, przecież zima i albo w czapce albo w kasku chodzę, przecież już wiele razy goliłam głowę na łyso. Stchórzyłam i nie ogoliłam! Jesienią pojechałam rowerem dwie godziny po górkę, potem jazda z górki ale można było wybrać ulicą albo lasem. W lesie mokro i błoto, wybrałam ulicę jak taka łajza bo zabrakło mi odwagi żeby pojechać lasem bo mogę się wywalić, poślizgnąć (nie zabić bo to nie aż taka górka) kolano zedrzeć…i minęła mnie fajna przygoda i super uczucie „po”. Dzisiaj po raz kolejny spanikowałam przed trudniejszą trasą narciarską. Jestem na siebie zła i czuję się fatalnie z takim tchórzem obok…nie jestem super narciarzem ale umiem jeździć i daję radę na każdej trasie. Brak odwagi jednak zabija całą przyjemność…coraz częściej. No bo jak się boję trasy czarnej to ta kurde czerwona nie jest wcale o wiele łatwiejsza, też się powinnam bać, no ale skoro boję się ścianki czerwonej to pewnie powinnam zostać na niebieskich stokach chociaż i tam nie wiadomo co się może wydarzyć. Łazi za mną jedno wielkie, kudłate i włochate tchórzysko, przyczepiło się do nogi i odpaść nie chce. Nie wiem jak walczyć z potworem i obawiam się, że mogę nie mieć siły. A kiedyś tak nie było…I to jest mój jedyny jak na razie znak starzenia się – wyciek odwagi.

Z okazji świąt życzę sobie nacieku tej odwagi a Wam kochani nacieku tego, co wam aktualnie wycieka…zdrowia, szczęścia, pieniędzy, faceta, rodziny, spokoju i czasu dla siebie, do wyboru, do koloru! Poza tym, pięknych, rozsądnie białych, w gronie przyjaciół i rodziny, spokojnych i zdrowych Świąt Bożego Narodzenia.

Jedno z moich ulubionych zdjęć. Jasiek i Kasia – rok 2004!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s