Mama wspomina jak to w wieku czterech czy pięciu lat wielokrotnie straszyłam wszystkich domowników ucieczką z domu. Nie wiadomo dlaczego miałabym opuścić ukochaną rodzinę i wybrać się w daleką podróż, nie pamięta się też ile razy szantażowałam tym rodzinę i czy kiedykolwiek rzeczywiście wyszłam z domu. Pamięta się natomiast plastikową torebkę z Sindbadem wiszącą, na wypadek nagłej potrzeby ucieczki, na kaloryferze przy drzwiach wyjściowych. No i pamięta się listę wałówki, którą to chciałam ze sobą zabrać – były to…jajka! Nie jest sprecyzowane czy gotowane czy surowe. Czy miała to być gotowa przekąska, czy też może miały być składnikiem jakiegoś, bardziej skomplikowanego dania. Jest to ciekawe tym bardziej, że nie lubiłam jajek jako dziecko…czyżby chęć przygody kulinarnej w pojedynkę? Potrzeba radykalnej zmiany? Prowokacja jajeczna? W mojej poszarpanej pamięci widzę tę torbę, niebieską, z uśmiechniętym Sindbadem wiszącą w takim miejscu, że tylko ją zabrać i wyjść. Czuję taki żal, smutek i gorycz w sercu, złość i maleńki straszek. A z drugiej strony, pewność, że sobie poradzę, że nikt nie jest mi potrzebny żeby te jajka gdzieś na rowie, sto metrów od domu skonsumować. Zdaje się, że nigdy nie uciekłam, ale widok tej torby przywołuje poczucie bezpieczeństwa w tej dziecięcej niezależność – Sindbad i jajka. Czegóż można chcieć więcej?!
Pamiętam też dobrze te „kilka sekund” kiedy zgubiliśmy Jasia. Byliśmy w ogromnej amerykańskiej bazie, kupowaliśmy lunch, ja szłam trzymając tacę z jedzeniem patrząc co pół sekundy na idącego za mną trzyletniego Jasia, tuż za mną, prawie trzymającego się moich spodni…odwracam się kolejny raz i Jasia nie ma. Biegam, wołam, pytam jedzących lunch, niezwracających na nic ludzi, pojawia się Chris z Kasią, znajdujemy policjanta przy drzwiach, on zawiadamia wszystkie wyjścia i wyjazdy z bazy, zamykają bramy. Robi mi się słabo. Nagle słyszę płacz i widzę Jasia z panią, która wygląda trochę jak ja…szczególnie z tyłu i na wysokości kolan. Łaził za nią po sklepie myśląc, że to ja. Tego strachu i bezsilności nie sposób jest opisać. To chyba jedno z najgorszych możliwych uczuć.
W poniedziałek, w południe dostaję email, zawiadomienie na Facebooku, na Skypie i w pięciu innych miejscach, że córka mojej koleżanka zaginęła. Proszą o pomoc! Serce stanęło mi na moment. Jak to zaginęła? W Garmisch? W najbezpieczniejszym miejscu na świecie? Przypomniałam sobie jak czułam się wtedy, gdy przez moment nie wiedziałam gdzie jest Jasiek. Ten moment bezsilności. Poczucie totalnej bezradności, wszechogarniająca niemoc. Mogłam sobie tylko wyobrazić w jakim stanie są jej rodzice. Telefon do Chrisa, wszyscy w bazie już wiedzą i proponują pomoc – totalnie amerykańskie…wsiadają w samochody, tłumaczą na niemiecki, dzwonią na niemiecką policję, zawiadamiają niemieckich znajomych, proponują psychologa, księdza i ugotowanie lunchu. Po dwóch godzinach totalnej paniki, zdjęcia i ogłoszenie nagle znikają i pojawia się informacja, że dziewczyna się znalazła. Czy jest cała i zdrowa? Gdzie i kto ją znalazł? Co się stało? Ponieważ baza malunia więc i wiadomości rozprzestrzeniają się dość szybko. Okazało się, że dziewczyna zwiała z domu. Pokłóciła się z rodzicami dzień wcześniej, napisała list że do domu nie wróci, żeby jej nie szukać i zwiała. Rodzinę dość dobrze znam, z mamą nie jeden stok narciarski zaliczyłyśmy, dziewczyna ma 14 lat, „na oko” zwyczajna nastolatka, mama, Europejka (ma to jednak duże znaczenie), stara się wychować ją na porządnego człowieka, ojciec „na oko” w porządku, starsza siostra, szkoła „na oko” dobra, „na oko” fajne towarzystwo….i co się stało? Nie wiadomo…Może torba z Sindbadem wisiała za blisko drzwi? A może właśnie w ogóle jej tam nie było? Może zabrakło tego wentyla bezpieczeństwa w postaci tej torby? A może takiego wyzwania jajecznego, które jest w bezpiecznej odległości? A może niczego nie zabrakło…może czasami tak się zdarza, że człowiek już nie daje rady i „wychodzi”.
Odezwały się mądre głosy…Co za gówniara? Rodzice tyle pracy włożyli w wychowanie, a ona co? Rozpuszczona księżniczka? To nie było bez powodu? Ktoś popełnił błąd? Matka na pewno! Ojciec może? Narkotyki! Seks! Alkohol!
A może nic? A może wszystko naraz?
Czy ja znam Kasię? Czy ma taką torbę Sindbada? Czy potrzebuje takowej? Czy jajka będą jej jedynym wyzwaniem? Co zrobię kiedy ona ucieknie z domu? Co należy zrobić? Jakich błędów nie popełnić. Pewnie już je popełniam. Jak zatem przestać? Niesamowite, na ile pytań nie mam odpowiedzi i pewnie nigdy nie będę miała. Czy da się żyć z tymi nieodpowiedziami? Pewnie się da, a na pewno trzeba…nie ma kurde innego wyjścia.
Jedna myśl w temacie “Sindbad i jajka”