Z okazji Wszystkich Świętych do kościoła nie idziemy, zresztą tylko z niewielu okazji chodzimy, a i to chyba się zmieni w świetle ostatnich doniesień prasowych. Na cmentarz niemiecki też dzieci nie zabieram – tutaj mógłby pogrzebać jakiś psycholog i pewnie by się czegoś dogrzebał, ale na potrzebę chwili powiem tyle, że nie czuję się emocjonalnie związana i tyle…
Jednak święto Wszystkich Świętych znaczy bardzo wiele dla wielu z nas…dla mnie również. Towarzyszy mi cały wachlarz emocji, od głębokiej tęsknoty do jakiegoś nadludzkiego spokoju i duchowej harmonii współistniejącej z wieczornymi rozpalonymi cmentarzami. Nie chciałabym żeby moje dzieci kojarzyły pierwszy dzień listopada z pohalloweenową konsumpcją słodyczy. Zorganizowałam więc wyjątkowe spotkanie rodzinne i zapytałam z kim, ze zmarłych członków rodziny chcieliby się spotkać, o co zapytaliby, co by im pokazali, o czym mogliby porozmawiać…
Na pierwszy ogień poszli dziadek John i pradziadek Janek, który był kołodziejem. Jasiek gloryfikuje dziadka Janka i uważa chyba, że to on wymyślił koło. Chciałby zapytać jak się robi koła i czy dziadek bardzo się bał kiedy uciekał z pociągu wiozącego go do obozu koncentracyjnego. No i czy mógłby opowiedzieć tę historię o dziewczynce, którą porwała czarownica, bo mama nie pamięta końca. Dziadka Johna – wynalazcę zasypaliby pytaniami o wszystkie rzeczy, które wymyślił i które do dziś służą nam wszystkim. Zapytaliby też jakim małym chłopcem była tata i czy dobrze się uczył!
Jako trzeci pojawił się dziadek Gienek – mój tata! Mówię o nim niewiele…nie byłam jeszcze na terapii…więc ze strzępków rozmów i moich mimochodnych wspomnień tak opowiadały o moim tacie… „zabralibyśmy go do bazy i pokazalibyśmy wszystko takie amerykańskie, lubiłby chipsy amerykańskie i może pozwoliłabyś nam jeść je z nim, zabralibyśmy go do szkoły, nic by nie zrozumiał, podobałby mu się nasz balkon i widoki, zabralibyśmy go w góry, ciekawe czy doszedłby na Kramer? Palił papierosy, pewnie nie dałby rady wejść tak wysoko…tata by mu pomógł…”
Rozwalili mnie totalnie. Ryczałam w łazience przez godzinę…
Tacy właśnie są ci moi sekularni humaniści…
U nas całe szczęście opowieści jeszcze nie tak bliskie wspomnieniom… Ech…Dobrze, że można płakać.
Święta racja…pomaga…
my staraliśmy się dać ujście emocjom na wesoło. jechaliśmy na cmentarz na grób mamy Grzesia (zmarła 3 lata temu, nigdy nam się nie układało, ale nie wspominamy o tym, chodzimy na grób, dzieciom opowiadamy o babci Halince miłe rzeczy) no i nerwowo było w aucie, bo jakiś pan przebiegł nam przed autem.
Grzegorz zaczął: nie musisz być taka nerwowa, zawsze jak jedziemy do mamusi…
ja: jak to nie? ona znowu nie powie słowa, będzie tylko leżała, nawet zupy nie poda…
Grzegorz: masz rację i atmosfera będzie chłodna.
Ale tak poza tym tęsknimy za naszymi zmarłymi. nie ma dnia, żebym nie myślała o kimś kogo już nie ma.
I to o chodzi właśnie żeby każdy radził sobie ze śmiercią na swój własny sposób! Tylko uważajcie na przebiegających panów…
Dzieci widza dziadka w czasie terazniejszym… pieknie
Pięknie, nie?
Ja tez ze świeczka popłakuje, wspominam… Trudno z dala a jednak tak duchowo blisko. Pozdrawiam.
Przeczytałam…piszesz, że pożyjemy…czyż w istocie „pożyjemy” w takim systemie?