Wieś się do miasta wybrała… Pozbierali dziesięć kilo hamozi na głowę, złapali za ogon tani irlandzki samolot i do Londynu polecieli. W Londynie wiadomo – londyńczycy! I to chyba najlepsze określenie ludzi mieszkającym w tym mieście…Anglików dosłuchaliśmy się niewielu. I albo się Anglicy uczą obcych akcentów żeby napędzać propagandę o zbyt dużej ilość imigrantów, albo to nie propaganda, a prawda. Ci śpieszący się gdzieś, biegnący, czekający na autobus, obsługujący bramki w metrze, wpuszczający nas dwójkami na London Eye i zamiatający spod naszych butów śmieci…ci wszyscy bardzo mnie interesowali. Nie wiem czy Fidrygauka szeptała w metrze, czy szeptów słuchała, ale moje wszystkie zmysły były w stanie najwyższej gotowości za każdym razem kiedy wchodziliśmy do metra. To takie miejsce, gdzie każdy się na chwilę zatrzymuje, postoi trochę, usiądzie przy odrobinie szczęścia, paznokcie sprawdzi, w głowę się podrapie. I można takiego ktosia poobserwować, podejrzeć co czyta, podsłuchać czego słucha, wyczytać z twarzy, o czym z żoną rano przy śniadaniu rozmawiał, a o czym zapomniał wspomnieć. Janek to dziecko mieszkające w swoim umyśle i mało które bodźce z zewnątrz do niego dochodzą, ale Kaśka i ja działamy bardzo podobnie…nasze obserwacje i rozmowy na temat ludzi i ich zachowań ciągnęły się godzinami…
I taka obserwacja…Nastolatki można od siebie odróżnić. Różni ich długość włosów na przykład. W Niemczech wydaje się, że długość damskich włosów, w pewnym przedziale wiekowym, jest wyliczana z jakiegoś wzoru matematycznego i bardzo rygorystycznie przestrzegana. Dodatkowo do wyboru są tylko dwie fryzury: włosy spięte wysoko w kok (po niemiecku, dokładnie, bez jednego zwisającego kosmyka)– to w dni powszednie, lub rozpuszczone, podzielone na trzy części (1/3 na plecach i po 1/3 po każdej stronie twarzy) – to fryzura na niedziele i święta…Nastolatki różnią się też garderobą…niby normalne, ale nie u nas. U nas wszystkie panienki chodzą w brudno zielonych kurtach typu „parka”, w wersji zimowej – z jakimś zmarłym zwierzęciem wokół kaptura, a w wersji jesiennej i wiosennej – na wegetariańsko. Kobiety postnastoletnie w Londynie mają makijaż, są uśmiechnięte i noszą kolorowe torebki…nigdy w życiu nie widziałam tylu kolorowych torebek…Ja zabrałam ze sobą moją najbardziej „szaloną” torebkę w szaro-wymiotozielone kropy i się wyróżniałam…nudą!
Ale najbardziej zaskoczyła nas wszystkich życzliwość londyńczyków. Wszyscy byli niesłychanie mili, przyjaźni, pomocni i uczynni. Kilka razy zdarzyło nam się, że widząc nas kręcących się wokół własnej osi podchodził ktoś i oferował pomoc. Największe wrażenie wywarli na mnie panowie przy bramkach w metrze…Mają tam takie szersze bramki dla kłopotliwych klientów (a to z wózkiem, na wózku, a to mu nie działa bilet, a to Chris z Jasiem na jeden bilet przechodzącą i inni tacy upierdliwcy) i tam stoi taki i pomaga, wysłuchuje i otwiera i zamyka tę bramkę…i zawsze i przy każdej bramce jegomość uśmiechnięty, wesoły, sypie żartami jak z rękawa, pomoże, doradzi…Byliśmy pod wrażeniem i zaczęliśmy już podejrzewać, że oni wszyscy na jakichś prochach są…I tacy uśmiechnięci, dopieszczeni informacją i naładowani pozytywną energią spacerujemy, puszczamy oczka do merdających ogonami psów, machamy do przebijającego się przez chmury słońca, uśmiechamy się na widok brudzących londyński chodnik gołębi i wtedy… wyrasta przed nami taki chłopek roztropek i kopa gołąbkowi modremu i drugiemu kulawemu kopa. I odezwał się: ”te pierdolone gołębie jebane…zatłuc je wszystkie w cholerę…” To pewnie jakiś turysta, nie?
Na pewno jakiś Brytyjczyk, który nam Polakom chce złą opinię wyrobić. Nauczył się kilku słów po polsku i prezentuje wszystkim wokół, żeby nie mieli wątpliwości, że Polacy to darmozjady niedouczone żerujące na angielskich zapomogach ma dzieci. Na pewno turysta i na pewno nie z Polski.
Krollewna, BeaSJ…uspokoiłyście mnie, że to tylko turysta, a że nie z Polski, to wiadomo :-)…
Napewno turysta:)
Zapraszam do nas na wieś, na południe – można usłyszeć prawdziwy bryyyy akcent, chociaz i tu jest w zaniku:)
W mojej wsi (5000 osób), nie mieszkają żadni kolorowi( oprócz hinduskiego optyka), ale Polacy jak najbardziej. My jesteśmy wszędzie:)))
Na wsi angielskiej dodatkowa przyjemnością jest to, że ludzie pozdrawiaja się bez względu na to czy się znają czy nie:))
CZarnyPieprzu, BARDZO chciałabym pojechać na jakąś angielską wieś…dopiero ta można poczuć klimat! Następnym razem się wproszę!
No proszę! Jak to się mój sen powoli ziszcza. Ania w Londynie, Bebe się właśnie wybiera na Wyspy, a może i Kaczka przyjedzie, kto wie 🙂
Jeśli zaś chodzi o reagowanie na polski, to na moje dzieci to zupełnie nie działa, bo wiadomo – słyszą to na co dzień.
Co zaś się tyczy obserwacji w metrze, to … ja bym najchętniej czapkę niewidkę na głowę i dawaj się wgapiać w przechodzących ludzi. Takich okazów, jakie można spotkać w Londynie nie ma nigdzie więcej na świecie!
Z tą różnorodnością nastolatek, to … bo ja wiem? Może w porównaniu z niemieckimi tak, ale wg mnie to one wszystkie noszą piżamy i buty ugg, oraz masywne torebki z ćwiekami 🙂
Podobno w Londynie rodowici Anglicy to … 17%
A ten gostek łaciny używający, to pewnie jakiś student literatury klasycznej 😉