Jedna lampka wina na szczęśliwą nogę, druga na tę matczyną, wiecznie kulejącą od poczucia winy, wiecznie zamaszyście stawianą przed tę drugą w geście dumy i wyróżnienia, że matką się jest, że się z łatwością wypluło łącznie ośmiokilowe ciała z otworu wielkości śliwki węgierki! Siedzę, piję i się zastanawiam…jak długo matką być mi przyjdzie…
Poszło szybko. Znalazłam perfekcyjne ogłoszenie o pracę, email wysłałam o dziewiątej rano, o drugiej przyszła odpowiedź, że fajnie, że im się podobam, że chcą rozmowę przez telefon. Zadzwonili, pogadaliśmy, jeszcze bardziej im się spodobałam i zaprosili na rozmowę na żywca. Dzieci miały dzień wolny…zorganizowałam im zajęcia rozpraszające od telewizora, koszykówkę (super!), park trampolinowy (do dupy!), lunch w pudełkach w lodówce, telefony naładowane…Wszystko jest, oprócz matki (ojca też nie ma chwilowo, sam ma piątkę dziecio-studentów pod opieką)… Matka pojechała pięćdziesiąt kilometrów dalej na rozmowę o pracę. Rozmowę o pracę, która będzie się odbywała pięćdziesiąt kilometrów od domu. Pięćdziesiąt kilometrów, dam radę, pomyślałam…to albo pół godziny jeśli mnie nie złapie policja, albo godzina jeśli pojadę jak się należy. Lubię być wcześniej więc niech będzie godzina. Dojechałam w czterdzieści pięć minut, nie było miejsca na parkingu, był policjant (wybory!), który, jak zaczęłam jęczeć z obcym akcentem, wpuścił mnie na parking dla kandydatów na radnych. Parkując prawie walnęłam w jego policyjny samochód, ale po słowiańsku zatrzepotałam rzęsami i zwiałam wciskając w spodnie wyłażącą, wykrochmaloną koszulę wizytową, którą kupiłam dziesięć lat temu na pewną rozmowę o pracę i założyłam….dzisiaj! Błyszczyk z pomadką mi się pomylił, paznokcie zapomniałam pomalować, a to taki ważny atrybut nauczycielski te paznokcie…może nie zauważą…lecę! Uniwersytet – piękny, atmosfera – bardzo młodzieżowa, moja szkoła – nowoczesna, ale z duszą, przyszła szefowa – profeska, ale coś tam w klatce piersiowej kołacze. Pyta o pierdoły, jak udało mi się porozumieć z uczniami, którzy nie mówili w żadnym ze znanych mi języków? Ręce mi lekko opadły, ale wytłumaczyłam. Jak wprowadziłabym czas Present Perfect? Maaatkoooo jedyna… na tysiąc sposobów mogę. Pani mówi, że się podoba i pyta czy mogę zaczynać od ósmej czterdzieści. Myślę logicznie tak: dziecko numer jeden, to bardziej niezorganizowane, wypchnę za drzwi na czas, dziecku numer dwa wszystko przygotuję, gwoździem na drzwiach wyryję, że „nie zapomnij plecaka” i naddojrzałe dziecko da radę czterdzieści pięć minut w domu zostać i wyjść na przystanek autobusowy (idąc tyłem, na rękach i pod wiatr to jakieś trzydzieści sekund od naszych drzwi). No przecież od dziesięciu lat wychowuję dziecko na człowieka samodzielnego, pewnego siebie, nie bojącego się wyzwań i nowych sytuacji. Człowieka rozumiejącego potrzeby drugiej osoby, w tym też kobiety, przepełnionego empatią do żeńskiej części rodziny, pamiętającego o otwieraniu drzwi kobietom, urodzinach, rocznicach ślubu i Dniu Kobiet…Znam swoje dziecko i wiem co mogę na jego dziesięcioletnie bary nawrzucać! Wrzucam więc pół godziny samotności i przekręcenia klucza w zamku…i mówię mojej przyszłej szefowej, że i owszem, jestem dyspozycyjna, że dzieci już duże, że je wychowałam na odpowiedzialne i samodzielne jednostki i że będę na czas! No to git! Witam w gronie wykładowców i takie tam pierdy…
W domu opowiadam dzieciom jak to się na mnie wreszcie poznali, jak to podreperowali samoocenę i delikatnie tłumaczę dziecku numer dwa co się zmieni (na dobre oczywiście, w ramach hasła: „szczęśliwa matka, szczęśliwe dziecko”). Dziecko mówi, że ok i milknie…A o tym, że zamilczało w temacie matki pracującej dowiem się później, bo dziecko numer dwa głównie milczy. Kolacja na stole, winko na szczęśliwą nóżkę wypite, a tu widzę minę nietęgą. I niedobrze się robi i wymiotować się chce słodkiej gębuni i jeść już nie będzie i gadać nie chce… Ciągnę za język i dowiaduję się, że ten ból brzucha to nie lody na trampolinie tylko wielki strach! Strach, że nie da rady, że nie zamknie drzwi, że ktoś się włamie, że to będzie jego wina, że nie lubi być sam w domu, że nie lubi wychodzić sam do szkoły, że będzie mu smutno, że cały dzień mu się schrzani, no i że tym wszystkim popsuje mamie radość z nowej pracy, że mamie będzie smutno…
Co robi normalna matka w takim momencie? Nie wiem! I szczerze powiedziawszy mało mnie interesuje co zrobiłaby Beata, Jolanta czy inna Super Niania… Powiedziałam, że jestem pewna, że moja szefowa zgodzi się żebym przyjeżdżała później, że aż tak bardzo nie potrzebuję pracy, że nie umieramy z głodu, że martwiłabym się o niego wiedząc, że on się martwi, że wtedy praca nie sprawiłaby mi takiej radości, że nie ma sprawy, że jak mnie nie chcą, znaczy, że tak miało być. Nie zastanawiając się pięć minut napisałam do mojej nowej szefowej, że nie mogę tak wcześnie rano i zapytuję czy są wciąż zainteresowani…I czekam…i piję resztkę wina z butelki…i nie zastanawiam się czy dobrze zrobiłam, bo to nie ma sensu…zrobiłam to co podpowiedział środek. Zastanawiam się tylko ile razy jeszcze tak będzie…
Jakieś dziesięć godzin później…
Podpisałam umowę o pracę! Na razie na zastępstwa, ale jest duże prawdopodobieństwo, że wkrótce na więcej… A Janek wyszedł na autobus dzisiaj rano, wrócił po minucie i oznajmił, że DA RADĘ!
!!!!!!!!!!!!!!!!! 😉 !!!!!!!! MATKA! Cudna jesteś!
Dzięki Elu, kochana jesteś :-)…i bardzo szkoda, że nalewek nie robiłaś, bo biorąc pod uwagę, że karmicie kobito, poprosiłabym o cały twój zapas, żeby cię nie kusił :-)!
Elka mnie wyprzedziŁa! Cudna jestes! Serio!
dziękuję Dizzy Ivy!
Wypiłam bym nawet zdrowie MATKI – alem karmiąca… i nalewek w tym roku nie ma, bo tu kraina niesprzyjająca produkcji… TAk mnie refleksja naszła… kiedy moje maluszki będą takie samodzielne (tzn. Alicja już zamyka drzwi do łazienki, zeby jej nie wchodzić!!…)… żebym jeździła 50 km „za pracą”…
Wspaniala! Wspaniale!
Dziękuję Faustynko!
Aniu, jestem z Ciebie przeogromnie dumna i niesamowicie cieszę się Twoim szczęściem!!! NARESZCIE!!! Co prawda napisałam już dziś w nocy w amoku coś podobnego, jednak po Jaśkowej burzy uczuć i mocno skradającej się niepewności z ciężkim sercem usunęłam post, żeby – jakby to powiedziała moja babcia – nie zapeszyć 🙂 I proszę! nie zapeszyłam 🙂
Gratuluję!
Ps. A za to, że o pozytywnej odpowiedzi nowej szefowej dowiedziałam się dopiero tutaj, policzymy się innym razem 🙂
Dziękuję kochana…
Ale miło się czyta takie pozytywne wieści 🙂 Gratuluję nowej pracy. A Jankowi wcale się nie dziwię – ja też miałam zawsze spaprany dzień, jak wychodziłam z pustego mieszkania 😉
Moe, no właśnie…ja sama mu się nie dziwię :-)!
No super! Gratuluję i pracy i doreślejącego Jaśka. Mój J. ma już prawie 12 lat, a nadal nie lubi wychodzić z pustego mieszkania, zawsze przed wyjściem dzwoni do mnie 10 razy z przeróżnymi pytaniami. 🙂 Czas jednak leci i dzieciaki przestają być dzieciakami …
Ściskam.
Dorotka, no takie te nasze Jaśki, nie?
Dzielna mama! Dasz radę i dzieciaki tez, szybko dojdą do momentu ze bedą w wielu sprawach wyręczać. Kochane i kochana Ty!!
Dzięki Karolina, mam nadzieję, że ten czas nadejdzie :-)…
Gratulacje potrójne. 1. Za super akcję z pracą i za odwagę. 2. Za dzielne dziecko. 3. Za opisanie poprzednich punktów z humorem i wdziękiem!
Dziękuję, almetyno…z twoich ust gratulacje cieszą mnie szczególnie!
Powodzenia! 🙂 Brzmi dobrze!
Dzięki Aniu!