Na fejsbuku mam swój prywatny kalendarz adwentowy, w który to dzisiaj napisałam: „Kalendarz Adwentowy, dzień 15 – w ten piękny dzień zafundowałam sobie wizytę u amerykańskiego ginekologa. Historia warta opisania na blogu.”
No to piszę dopóki pamiętam, bo jak się za chwilę dowiecie demencja starcza połączona z nadwyrężeniem umysłowych spowodowanym nadużywaniem różnego rodzaju używek, robi swoje…
Zaczęło się miesiąc temu, kiedy to wyguglowałam sobie hasło „ginekolog w East Greenwich” i zadzwoniłam do kilku miejsc, w których dowiedziałam się, że nowych narządów rozrodczych nie przyjmują. Po kilku telefonach moim narządom się poszczęściło i termin miałam na dzisiaj. Wczoraj wieczorem zaglądam do kalendarza i jest…że w poniedziałek, że o osiemnastej, nie ma natomiast miejsca, nazwiska ani numeru telefonu! Zapomniałam zapisać. Wyguglowałam znów „ginekolog w East Greenwich” i zaczęłam dzwonić. Mogłam po prostu zapytać, czy „przepraszam, ale wydaje mi się, że mam wizytę dzisiaj w państwa przychodni, czyż nie?”, ale nie…ja musiałam opowiedzieć historię życia i początków demencji, po czym dowiedziałam się dwa razy, że nie, moje narządy nie są zapisane na wizytę. Za trzecim razem się udało, potwierdziłam, że adres to: 1407 South County TRAIL, przygotowałam się na wszystkie strony i pół godziny przed wizytą wpisałam do nawigacji 1407 South County ROAD! Po piętnastu minutach coś mi podejrzanie zbyt dziewiczo się zrobiło, natura za bardzo drzwiami się pcha. Nic to, Chris zawsze powiada żeby nie panikować a okolicznościami przyrody oczy sycić. Sycę ile mogę, ale ciężko jest, bo ciemno wokół. Dojeżdżam w końcu do ciemności numer 1470 i nic, żadnego ginekologa! Dzwonię po pomoc, pomoc mi mówi, że się pomyliłam i że geograficznie jestem na drugim końcu miasta. Na szczęście miasto małe i spóźniona dwadzieścia minut dojeżdżam na miejsce. Zziajana dowiaduję się, że:
- nie mam paszportu
- polski dowód się nie liczy jako dowód tożsamości, bo w obcym języku jest
- moje prawo jazdy amerykańskie jest ważne tylko kiedy pokazywane jest z nieliczącym się z tego samego powodu co polski dowód, niemieckim prawem jazdy
- wojskowy dowód tożsamości właśnie stracił datę ważności…
Mam jeszcze kartę członkowską niemieckiego Tschibo, amerykańskiego Kohl’s i stacji BP – nie przydały się. Że aż tyle potrzeba moim jajnikom, to nie wiedziałam! Gębę mam godną zaufania chyba, bo przeszłam do kolejnego etapu rozmowy z niezbyt rozgarniętą pielęgniarką, czy kimś mi na pielęgniarkę wyglądającym. Dzieci mam? Mam. Urodzone w terminie? Jedno trzy tygodnie wcześniej? Czyli w którym tygodniu – pyta pracownica gabinetu ginekologicznego? Odpowiadam, że w Europie książkowa ciąża trwa 40 tygodni, czyli….zawieszam…. Ona na to, że tutaj też, czyli, że w trzydziestym szóstym tygodniu……Ok, niech będzie…Janek nadrobi, bo był tydzień później. Gdzie Katarzyna urodzona? W Polsce. Jak to? Przecież mieszkaliśmy w Niemczech. Ano tak jakoś wyszło…ludzie się przemieszczają i takie tam…Janek w Polsce? Nie, w Niemczech! No to już przesada żeby tak się przemieszczać (widziałam kilka razy takie naklejki na samochodach „I don’t leave Rhode Island”, że nie wyjeżdżam z Rhode Island…i nie czytam też i nie oglądam i nie myślę…). Potem pytania o aktywność seksualną, preferencje, ilość partnerów i wreszcie poprzedzone ostrzeżeniem „teraz zadam kilka pytań” pytanie, które zgięło mnie w pół: „do you enjoy doing things?” (i nie wiem jak inaczej to przetłumaczyć jak tylko „czy sprawia ci przyjemność robienie rzeczy” ) – bez kontekstu, bez wstępu. Pytam jakie rzeczy ma pani na myśli. Pani na to, że wszystkie. Kiedy przestałam się śmiać powiedziałam, że nie lubię prasowania, ale poza tym, to chyba wszystko. Zanotowała.
Zaprowadziła mnie do pokoiku z metalowym fotelem ginekologicznym takim, który widziałam ostatni raz ponad dwadzieścia lat temu u ginekologa w Krzepicach. Nie ma USG, przygotowanych fiolek na mój materiał genetyczny, sprzętu tajemnego zapakowanego w sterylne woreczki, dwóch ekranów żeby z kilku perspektyw oglądać swoje wnętrze, ani bukietu świeżych róż pod kolor kaszmirowego sweterka mojej pani ginekolog z Garmisch. Nie oceniam. Nie wszystkim się z nieba leje, trzeba zaufać umiejętnościom, w Ameryce w końcu jestem! I taka zrelaksowana, rozluźniona siadam z gołym tyłkiem na fotelu i czekam. Nagle gaśnie światło. Ciemność. Ktoś puka.
– jest tu ktoś?
– no ja jestem przecież
– światło jest na fotokomórkę, musiała pani BARDZO spokojnie siedzieć. Denerwuje się pani?
– skądże znowu, droga pani…czym tu się denerwować?
– jestem doktor Goldman, bardzo mi miło, sprawdza sobie pani regularnie sznureczek?
– COOOOOO??
– no i po czterdziestce pani jest, mammografię proponuję…no ale jak oni to zrobią? No nic, zobaczymy, niech próbują…
Potem już było z górki…
Kochana, gabinet Pana N. w Krzepicach zmienił się bardzo. Powiedziałabym, że dorównuje zachodnim standardom, ale obawiam się, że w kontekście powyższego tekstu to nie byłoby właściwe)
Wierzę, że się gabinet zmienił, a jak z podejściem do pacjentki? Też się zmieniło?
Och, widze to, widze! U nas cala aparatura usg w kolorze sweterka pani doktor. Na Wyspie jedynie ciaza pozwalala pouzywac sobie z usg 🙂
kaczko…niesamowite, prawda? Kurde, fajne te Niemcy jak nie wiem co :-)…
Nie wiem jak było wcześniej, ale teraz było całkiem przyzwoicie.
No faktycznie Anu, tekst warty uwagi, a wizyta warta zapisania w kontescie Kabaretowym…:) Czy myśmy się cofnęli w latach? Bo zawsze mi sie wydawało,że Ameryka, to daleko do przodu przed nami.Ale coż, wyjątki zdarzają się tu o tam:) Duża buśka i wiele sił na dalsze przeprawy za Oceanem:)
Dzięki Ruda…mnie też tak się wydawało, ale teraz gdybym miała chorować, to poproszę mnie do Niemiec zataszczyć :-)…
Kurcze, to ja sie juz nie dziwie dlaczego w RPA kwitnie turystyka medyczna 😉
Ale, że co Blondynko, bo nie rozumiem…pisz!
No skoro w „pierwszym swiecie” jakosc uslug medycznych spada na leb na szyje, to w jakis sposob ta luka jest wypelniana. RPA to bardzo popularny kierunek zabiegowy, glownie dla Amerykanow (bo oni placa za wszystko) ale takze dla Anglikow (ci placa za jakosc). Ostatnio i Niemcow tez sporo.
Kwitnie glownie turystyka dentystyczna oraz kosmetyczna, typu „nose job + safari”
Aha…to ja się zastanowię co chciałabym poprawić i oczywiście safari poproszę w pakiecie :-)…
Jasne 🙂 daj znac co i kiedy i jaki budzet, jak trzeba cos odgryzc to polecam pakiet z nurkowaniem z rekinami 😉
A u nas w Holandii o ginekologu to możesz sobie pomarzyć. Skierowanie do ginekologa można dostać od lekarza rodzinnego w przypadku podejrzenia nowotworu, mocno powikłanej ciąży, niepłodności itp. Cytologię robi asystentka lekarza rodzinnego na zwykłej leżance, fotela ginekologicznego nie mają. Zresztą cytologia przysługuje raz na 5 lat, po okrągłych urodzinach. „Rak tak szybko nie rośnie”, wyjaśniła mi lekarka. A kiedy jej powiedziałam, że ja potrafię wyhodować milimetrowy nowotwór (oczywiście w sprzyjających laboratoryjnych warunkach) w 4 tygodnie, to jej szczęka opadła i zgodziła się zrobić wcześniej. Niestety był to falstart, za który musiałam zapłacić z własnej kieszeni 210 euro.
Widać jak mało wiem o Europie…byłam pewna, że w Holandii to full wypas wszystko…ciekawe!