Czterdziestoletnia Barbara zgoliła głowę na zero i przespała się z panem z siłowni. No nie spała, bo trudno się zasypia na stojąco, w przebieralni. Postała sobie tak z mięśniakiem jeszcze ze trzy razy, zaczęła zapuszczać włosy i się z siłowni wypisała. Wariatka – powiedzieli…odbiło starej babie, zachciewa się romansu. Kryzys wieku średniego! Świętobliwa i co niedzielę przystępująca do komunii świętej Justysia z dobrego domu zostawiła dzieci mężowi i uciekła. Sama. I do nikogo uciekła. Na stosie spalić wyrodną matkę, która dzieciątka biedne zostawia, serca nie ma i matką nie powinna się nazywać! Kryzys wieku średniego, rozum biedaczce odebrało! Szczęśliwa poniekąd w małżeństwie i sama o tym święcie przekonana Bernadeta zakochuje się, zdradza męża, rozpieprza dwie rodziny, wraca z podkulonym ogonem, po konsylium rodzinnych, najbliżsi postanawiają przygarnąć zagubioną owieczkę i wyleczyć ją z poważnego przypadku kryzysu wieku średniego. Wciąż się leczy…Krystyna odchowała dzieci, jesienią zgrabiła liście w pięknym ogrodzie, zawekowała wyhodowane w nim owoce i odeszła od zdziwionego męża. Że też jej się chciało w tym wieku? I co ona teraz tak sama? A tak dobrze miała…może jej przejdzie ten kryzys… A Wioleta wciąż się waha. Waży za i przeciw, liczy przyszłe wyrzuty sumienia, pielęgnuje obawy, obserwuje swoje reakcje. I nic z tym nie zrobi. I bardzo dobrze. Ocali rodzinę. Dzieci na porządnych ludzi wychowa. Męża pochowa za czterdzieści lat, sama zejdzie zaraz po nim i pochwali się świętemu Piotrowi, że kryzys wieku średniego jej nie dopadł.
Gdzie się nie obejrzę, ktoś od kogoś odchodzi, ktoś się z myślami bije, ktoś coś rozwala. I pod każdym obrazkiem podpisane: „kryzys wieku średniego”! Nienawidzę określenia „kryzys wieku średniego”! Sam „wiek średni” przyprawia mnie o mdłości i skraca oddech. A teraz weź dołóż do tego jeszcze „kryzys” i depresja gotowa… Definicja kryzysu to walka, zmaganie się z czymś (no z życiem przecież), pod presją czasu (no bo przecież wiek średni nie trwa wiecznie – za chwilę zacznie się wiek mniej średni i szansa kryzysu przejdzie koło nosa). Dodatkowo, z kryzysem w parze, często idą określenia takie jak nagłość, urazowość i przeżycia negatywne! Pomijam już, że dla słabszych duchem optymistów, definicja ta brzmi jak życie po prostu. W dzisiejszych czasach prawie wszystko robi się pod presją czasu, zawsze jest z czym się pozmagać, powalczyć o coś, a jak się walczy, to zawsze się w mordę dostanie, choćby przypadkiem…Chodzi mi o słowo „kryzys”. Bo kryzys przechodzący delikwent czuje, że coś z nim nie jest w porządku, zepsuł się, powinien się taki delikwent w mysiej norze schować, na kolanach wokół ołtarza trzy razy i do końca życia w piersi się bić…
A co jak Barbarze zabrakło odwagi żeby powiedzieć mężowi, że ona chce na stojaka z ogoloną głową? A Justyna miała dość chodzenia w berecie moherowym za mężem do pierwszej ławki. Chciała założyć mini, pomalować usta na zajeczerwony kolor i zobaczyć jak to jest pobyć sama, ale się bała przyznać, bała się ludzi…A co jak Bernadeta użyła rozluźnionego już mięśnia sercowego zgodnie z jego przeznaczeniem i się zakochała…tak po prostu? Krystyna doszła do wniosku, że wygodnie to tylko w dresach może być, a Wioleta nauczy swoje trzy córki, że nie warto walczyć o rzeczy, które mogą spaprać życie i wszystkie trzy do nieba pójdą!
Zmiany…wybory…a czy to źle, że się zmieniamy? Że życie doświadcza nas w różny sposób i te doświadczenia zmieniają sposób w jaki widzimy siebie i to co nas otacza czy tych, którzy nas otaczają? Czy to źle, że chcemy więcej? Że chcemy czegoś innego? W wielu wypadkach źle, nawet bardzo źle. Nie pochwalam zdrady, czy zostawiania dzieci – jestem pewna, że to niezwykle traumatyczne przeżycie dla wszystkich. Rozwalone rodziny, złość, ból, łzy, w tym wszystkim zagubione dzieci… I czasem można wszystko naprawić i pewnie czasem może być nawet lepiej, ale czasem nie można naprawić albo lepiej nie jest…I to jest tragedia, bez wątpienia.
Ale jak kobieta chce zawalczyć o sobie, zacząć nieskończone studia, zmienić pracę, zeskoczyć z samolotu, „wyjść” z niewygodnego, czy nawet bardzo wygodnego małżeństwa, spróbować czegoś o czym zawsze marzyła to źle? A jak jeszcze robi to teraz kiedy dzieci od piersi się odczepiły, same kupę i kanapkę sobie zrobią, męża nauczyła gdzie ręczniki a gdzie chochelki leżą to źle? Jestem pewna, że żadna decyzja Barbary czy Bernadety nie była ani łatwa ani nieprzemyślana. Jestem przekonana, że każda nie przespała kilku nocy i wylała wiadro łez niejednokrotnie nawet niezauważone przez małżonka.
Powiedziałabym raczej, że taka decyzja, nawet jeśli bardzo zła, to koniec kryzysu. Teraz trzeba wziąć się do roboty i coś z tą decyzją zrobić. Być może coś dobrego z tego wyniknie. I powiedziałabym, że to nie kryzys wieku średniego a raczej siła wieku średniego. A siła, jak to siła, zmienia rzeczy stan…
Zdecydowanie siła! Dobry tekst 🙂