Na Stany mogłabym ponarzekać rzęsiście, ale jest jedna rzecz, na którą złego słowa nie powiem, uważam ją nawet za najlepszą na świecie – obsługa klienta! Gdziekolwiek się pojawiam jako klient niezadowolony, a pojawiam się wszędzie i często, bo jakość amerykańskich wyrobów pozostawia wiele do życzenia, obsługa klienta jest bez zarzutu. Zwroty towaru, reklamacje, wymiana – wszystko bez podawania przyczyn, tłumaczenia się, bez rachunków i kwitków trzymanych miesiącami w portfelu i pudeł tekturowych, w których towar był zakupiony. A do tego wszystko miło i z uśmiechem! Uwielbiam być niezadowolonym klientem w Stanach.
W sklepie rowerowym byliśmy już kilka razy. Obsługa odjazdowa! Znający się na rzeczy, pomocni i wyjątkowo dowcipni czterej panowie i pies. Pomarudziłam przy zakupie jednośladu, że nie takie amortyzatory, że za drogo, że siodełko za twarde, opony za szerokie. Wszystko wytłumaczyli podpierając się rzetelną wiedzą i nieznaną mi dotychczas rowerową literaturą. Machnęli ręką na fakt, że prawie przejechałam śpiącego psa sprawdzając oś skrętu, pozazdrościli przejechanych kilometrów alpejskich ścieżek rowerowych i dorzucili na pożegnanie „Auf Wiedersehen”, bo oni wszyscy w jednej pięćdziesiątej szóstej są Niemcami przecież. Dziś do sklepu wróciłam poutyskiwać na niewygodne siedzenie. I mój tyłek stał się klientem niezwykle skutecznej obsługi sklepu rowerowego (tak, przeczytałam to zdanie na głos i wiem jak to brzmi).
Wchodzę do sklepu z rowerem i pytam czy mogę go oprzeć o jakiś mebel.
– Nie, musisz go trzymać, najlepiej dwa cale nad ziemią.
Takie właśnie sarkastyczne poczucie humoru mają panowie. Zapytana w czym problem, odpowiadam, że po ostatniej przejażdżce nie mogłam usiąść przez dwa dni. Potrzebuję wygodnego siedzenia!
– Kupowanie siedzenia rowerowego to duże ryzyko – mówi pan – co pasuje tyłkowi jednego rowerzysty, drugiemu może nawet spowolnić przemianę materii na kilka dni.
– Może i ryzyko, ale ja się podejmę jednak. Poproszę wygodne, taką maleńką Ektorp poproszę.
Nie zajarzył, bo Ikea pod Bostonem – za daleko!
– A majki rowerowe z wkładką ma?
– Well….
No niby ma, ale nosi tylko w bardziej zacienionych lasach, bo głupio wygląda. W Niemczech i w Polsce na końcu każdej trasy rowerowej jest knajpa z piwem. Jak mam siedzieć na piwie w podpasce XXL na noc? Piwo nie smakuje!
– Well…taką wersję light mam, z wkładką higieniczną. Za to wyszczuplająca uda, ze spódniczką w komplecie i z kieszonką na drobne, na piwo ma się rozumieć.
– A gdzie boli najbardziej?
– Mmmmm….są dwa takie miejsca. Jedno to…yyyyy…taki…
– Aha, rozumiem. Wszyscy to mamy. Nie ma się czego wstydzić. Boli jak cholera.
Jestem pewna, że myśli o hemoroidach…
– Nie, to nie to. Jeszcze nie chociaż to pewnie kwestia czasu.
– Ależ gdzie tam. Ile masz lat? 32? 34?
– 41 za chwilę.
– No to jak nie ma do tej pory, to już nie będzie. Ale wyglądasz znacznie młodziej.
– Dziękuję. Mój mąż też tak twierdzi, ale TEŻ nosi okulary – wyostrza mi się humor. Chcę już te nieistniejące na razie hemoroidy zostawić w spokoju. – No mam takie kości w pośladkach, które bolą jak diabli kiedy długo jadę na rowerze.
– Kości w pośladkach? Hmmm…
Spojrzał bezwstydnie na mój zad. Kto zna mój tyłek, choćby z widzenia tylko, wie, że mały nie jest. Kościsty na pewno też nie! Skąd te kości w takim razie? Patrzy i myśli. Ja zawstydzona milczę. No ale w końcu musi zdiagnozować jeśli chcę mieć dobrze dobrane siodło.
– No to może to będzie dobre?
Podaje mi piękne czarne siodło. Miętoszę w dłoniach. Wydaje się doskonałe.
– A to drugie miejsce, które boli?
– Mam złamaną kość ogonową. I czasem boli bardzo.
– To jak ty siedzisz na tym rowerze?
– No przodem do kierunku jazdy. A jak inaczej?
Pokręcił głową, nakazał usiąść na rowerze. Popatrzył. Nakazał zejść. Podniósł siedzenie o jakieś trzy centymetry. Nakazał usiąść.
– Teraz nie będzie bolało.
Kupiłam sobie na wszelki wypadek wypasione, miękkie siodło, za które zapłaciłam 10% mniej, bo jestem niezadowolonym klientem, mogę oddać po dwóch tygodniach, nawet takie zdarte tyłkiem, dostałam mapy tras rowerowych i uchwyt do butelki, zanieśli mi rower do samochodu i pomachali na Auf Wiedersehen. Mój tyłek z obsługi klienta zadowolony jest bardzo! Pojechałam na próbę 10 kilometrów i nie boli. Nie ma to jak amerykańska szeroko pojęta obsługa klienta!
P.S. Ekonomię miałam przez dwa semestry tylko, więc późno do mnie dotarło, że może o to chodzi. Robimy rzeczy gównianej jakości – dajemy pracę. Rozbudowujemy niezbędną obsługę klienta – dajemy pracę. Ludzie i tak będę kupować, bo potrzebują żelazka, pralki, węża ogrodowego i kranu, a że im się popsuje po pół roku (albo po dwóch dniach) to dobrze, bo ludzie, którym daliśmy pracę zrobili już nowe. I się kręci…
Komentarz Zosi: Czy pani Ania pisze książki? Nie? To szkoda. 🙂
Nic dodać nic ująć.
Dorotka, podziękuj Zosi. Szalenie mi miło. I usłyszeć to od młodej i tak oczytanej osóbki – sama przyjemność w deszczowy poranek!
No coś pięknego, każdy zadek chciałby być tak zaopiekowany 😀
Już nie będę porównywać, jak to jest „u nas”, bo szkoda psuć tak wesoło rozpoczęty dzień.
Dziękuję Ci za uśmiech z samego rana 😉
Bardzo proszę Apaczowo! I ja chętnie posłucham jak jest „u was”. Pisz!
Oj nie, nie będę tu opisywać tych historii z dreszczykiem, bo z pewnością zabrakłoby miejsca. Powiem tylko, że reklamacja czegokolwiek w Polsce, to sport dla ludzi o mocnych nerwach 😀
Zresztą chyba każdy z nas coś o tym wie 😉
Apaczowo, oj wiem jak to jest w Polsce, aż za dobrze czasami. Dlatego jeśli gdziekolwiek jest lepiej, to chwalę!
Uśmiałam się! Cudna jesteś!!!! (Twój zadek też!)
Ten tekst to dzisiejsza lektura dla mojej rodzinki do poduszki!
Dzięki M., ja nie jestem pewna czy to dobry pomysł na lekturę do poduszki :-)!
Ja pracuję na Customer Service. Na Portugalię. Nie polecam. [*]
Agata, aż tak źle?
Pewnie może być gorzej. 😉 Ale wieje nudą. Telefony krótkie i z rzadka. 😉
No ja nie wiem, ten Chris to powinien tu częściej zaglądać, żeby wiedzieć, co się święci w kwestii zadka jego żony 🙂
A obsługi zazdroszczę, choć w UK też nie jest tak najgorzej. Ale kwitki trzeba trzymać 😦
fidrygauko, Chris zagląda i siwieje…
Nie sposób się nie zgodzić, Ameryka, której tak wytykam błędy ma i swoje plusy.
agnieszkang, ja też lubię pomarudzić, ale tego się nie czepię 🙂