Lato w Alpach rozpoczynało się na początku czerwca i kończyło również na początku czerwca. Ledwo człowiek zdążył ze schowków, pawlaczy i piwnic poprzynosić krótkie gatki i czapki z daszkiem, a już zaczynało padać. Krem przeciwsłoneczny opłacało się kupować tylko na spółkę z trzema wielodzietnymi rodzinami. Ci bardziej cierpliwy, albo bez środków, którzy spędzali lato w górach, zostali od czasu do czasu znienacka zaskoczeni jednym słonecznym półdniem. Ale zanim wygrzebali się spod koców i znaleźli okulary słoneczne mające ochronić przyzwyczajone do szarości i półmroku oczy, słońce zachodziło i mgła zasnuwała dolinę. Szczęśliwie, położenie Garmisch pozwalało zmarzniętym, przykurczonym ciałom ogrzać się po trzech godzinach jazdy na południe pod włoskim, nieprzerwanie słonecznym niebem. Taki hyc za miedzę! Choćby na kilka godzin, na kilka promieni. I tylko tak dało się przeżyć alpejskie lato.
Lato w Rhode Island jest nie do przebicia! Jak się zaczęło, skończyć się nie może. Deszcz, żeby czasem zbytnio nie pomieszać nikomu szyków, pada w nocy. Cicho, przelotnie i nie rzucając się nikomu ani w oczy, ani w uszy. Słońce do obrzydzenia wstaje codziennie rano, o tej samej porze i zachodzi posłusznie za tym samym dachem o porze jak najbardziej odpowiedniej. Nie trzeba się zastanawiać nad planami „a co jak będzie padać” na weekend. Nie będzie. Będzie pięknie, ciepło i słonecznie. Nie trzeba się zastanawiać, czy czasem nie będzie dzieciom chłodno o siódmej rano na przystanku autobusowym do szkoły. Nie będzie. Kiedyś w radio ogłosili, że może zdarzyć się burza w ciągu dnia. Publika się widać na tę wiadomość oburzyła, przesłała zażalenie i burzy nie było. Na wszelki wypadek kupiłam parasol. Od czerwca leży w samochodzie, jeszcze z ceną. Witamina D wyłazi wszystkim uszami, dzieci z przerośniętymi błonami pławnymi, wypasione rosnącymi na łeb na szyję pomidorami z ogródka. Na kremy ochronne mam abonament, a dzieci i tak jakby trochę przysmażone. Duża wilgotności powietrza spowodowała zmianę stanu skupienia moich włosów. Są znacznie bardziej skupione. Włosy jak na studniówce, po wałkach i piankach. I uwielbiam, bo wstaję, biorę prysznic i są jak wiatrem czesane.
Nie lubię w Stanach tego, że wszystko jest ponaglane, skrócone, w pośpiechu, czy w proszku. Szybki lunch, krótka wiadomość, pośpieszna rozmowa telefoniczna, pięciominutowa wizyta sąsiadki, kawa na stojąco, jajka w kartoniku. Ale latem wszystko zwalnia trochę. Duszne powietrze wydaje się spowalniać wskazówki zegarów. A to jeden z drugim zatrzyma się na chwilę, porozmawia nieco dłużej, piwo wolniej wypije, motyla poobserwuje. Na plaży już w ogóle czas jakby płynął inaczej. Nikt się nie śpieszy, nie spogląda na zegarek. Nikomu nie przeszkadza, że piasek w majtkach i w kanapce. Nikt się nie żali, że parasol porwany przez wiatr o mało nie wbił się w opalające się ciało sąsiadki, że mewa ukradła przekąskę, a haczyk łowiącego ryby amatora wbił się w piętę dziecka. Uwielbiam też dojrzałe, egzotyczne owoce, najpyszniejszą na świecie kukurydzę i moją ulubioną zupę z tutejszych małży. Wszystko powoli z lampką białego, schłodzonego wina.
Z psem lato jest jeszcze bardziej ciekawe. Codziennie chodzę do parku, gdzie wolno, bez smyczy biegają psy, w porywach do dwudziestu sztuk. Mój pies szuka zajęcy i innych poruszających się z szybkością światła zwierząt, a ja szukam psa. W krzakach, w bagnisku, pod mostami. I uczę się, że nie muszę, że pies przychodzi do mnie za każdym razem.. Ale z psim szukaniem jest tak, że jak tak szuka to w końcu coś znajdzie. W naszym ogródku mieszka skunks Teodor. Widzieliśmy go już kilka razy, on nas też, ale szanujemy swoją przestrzeń osobistą i koegzystujemy. Mój pies nie poszanował przestrzeni Teodora i dostał w twarz. Tak więc piękną letnią noc spędziliśmy na polewaniu psa sosem pomidorowym. Sześć puszek pomidorów. A potem jeszcze cztery razy szamponem o zapachu migdałów i wanilii. Teodor nie dał się wykurzyć z ogródka, ale pies trzyma się od niego z daleka.
Wieczorne ogniska z pieczeniem pianek, cotygodniowe koncerty w parku, jedzenie z objazdowych samochodów, rower i sałatka z ogródka na lunch, odgłos latarni morskiej i maleńkie łódki kołyszące się na brzegu naszej miejskiej przystani. Takie lato uwielbiam…
Tak jak w Garmisch nie mogłam się doczekać zimy, tak dzisiejszy widok kilku liści na trawniku zasmucił mnie bardzo. Do następnego lata jeszcze tyle czasu…
A tak czasami kończą się letnie wieczory. To czarne to pachnąca migdałami i wanilią Izzy.
Oj, przesadzasz trochę z tym alpejskim latem 🙂 – aż tak buro i ponuro nie jest 🙂 – choć przyznaję, królową Alp jest Pani Zima 🙂 .. a.
Rzeczywiście może trochę przesadziła (i słyszę, że w tym roku lato jest wyjątkowo gorące), ale to tylko po to żeby pokazać różnicę między dwoma latami :-)! Nie miałabym problemu żeby wrócić do burego lata w Alpach :-)! Żadnego :-)!
.. odwiedziłam tego lata L2A – lodowce z buro ponurym śniegiem ale kontrast skał i błękit jakby bliższy wyciągniętych w górę rąk .. cudowne. Tak czy owak, myślami jestem już jak co roku na otwarciu Pucharu Świata w Sölden – znów stanę na głowie i nie tylko 🙂 żeby tam dotrzeć w październiku 🙂
Pozdrawiam alpejsko 😉
a.
pocichutku, nie gadaj mi nawet o Alpach, bo tęsknię bardzo. Wczoraj byliśmy na wycieczce w tutejszych „górach”. No nie narzekam, bo są to i trzeba wejść i zobaczyć, ale gdzie im do moich Alp? Może nie do Soelden, ale stanę na głowie żeby za rok w wakacje zobaczyć ten błękit w kontraście nawet z ponurym śniegiem lokalnego Zugspitze. Dzięki za alpejskie pozdrowienia!
Chcialam powiedziec ,ze aniukowepisadlo to moj ulubiony blog. Czytam ich kilka, niektore probowalam czytac ,ale nie zachecily mnie od poczatku.Ten blog charakteryzuje sie prostota, bez zbednych zdjec i naduzycia formy.Ten blog ma to cos.Tu tresc jest najwazniejsza.Tresc, ktora dodatkowo jezykowo jest bardzo fajnie ulozona. Poza tym lubie opowiesci i obserwacje na temat nie tylko Stanow Zjednoczonych .Proponuje autorce tego bloga napisanie ksiazki. Ja na pewno kupie.
Jeszcze o czyms zapomnialam: wiele blogow sili sie na fajnosc i przez to sa ‚przedobrzone.’ Tu tego nie ma .Tu fajnosc sama wychodzi. Chcialabym umiec tak lekko pisac jak Ania.
Ela….tak mi miło jest :-)!
Elu, jaki cudowny początek weekendu! Dzięki tobie!!! Znam twoją miłość do słowa pisanego i wiem, że się na tym znasz i wiem, że masz świetny gust. Wiem też, że nie czadzisz ludziom. Tym bardzo jest mi bardzo miło to czytać. Dziękuję ci bardzo. Dodajesz mi skrzydeł i, jak zawsze, motywujesz do działania…do pisania! Cudowna jesteś! Dziękuję!
Aniu, my sie raczej nie znamy.Czytam Twojego bloga od dawna , ale nigdzie sie nie udzielam.Tak naprawde mysle odnosnie Twojego bloga:)
Elu – LOL, że się tak wyrażę!! Siedzę sobie w warsztacie samochodowym i śmieję się na głos! Myślałam,że to taka inna Ela, ALE okazuje się, że, po pierwsze, wszystkie Ele to fajne kobitki (i niech się „moja znajoma” Ela poprawi tutaj i to szybko :-)!), a po drugie, oczywiście, że masz świetny gust, bo czytasz mój blog 🙂 i znasz się niewątpliwie co jest dobre, a co do kitu! To powiem jeszcze tak…tym JESZCZE BARDZIEJ jest mi przyjemnie, że ktoś kto mnie nie zna z innych miejsc, forum, czatów i klubów (i nie wie jaka jestem super fajna :-)!) komplementuje mnie tutaj! „Nowa” moja znajoma Elu, BARDZO ci dziękuję! Naprawdę, bardzo!
🙂 Jedyne co mi sie nie podoba na tym blogu: za malo wpisow!!
W ogole to mieszkam we Wloszech i zeby Ci sie nie mylily dwie Ele ,to bede sie podpisywac teraz Ela z Wloch.
Włoska Elu, mieszkasz we Włoszech? Jak ja zazdraszczam….Kocham Włochy miłością bezwarunkową i nawet jeśli napadną na Polskę, kochać będę :-). A z tymi wpisami się zgadzam, wezmę na słówko autorkę :-)!
Pięknie. Soczyście. Aż bym chciała takiego lata choć 4 tygodnie, dla smaku 🙂
To ja zapraszam za rok :-)!