Absurdalny pomysł z odizolowaniem głowy od reszt ciała przyszedł mi u fryzjera. W Niemczech od drzwi powiadamiałam fryzjerów, że po niemiecku nie mówię. W obawie, że mówią po angielsku, przynosiłam polską gazetę i w ciszy i spokoju robiłam sobie prasówkę podczas gdy po niemiecku zajmowano się moją głową. W Stanach, zdekonspirowałam się bezmyślnie na pierwszej wizycie i teraz nie ma zmiłuj, muszę rozmawiać. Bo ja, moi drodzy, nie lubię rozmawiać u fryzjera. Źle znoszę, staję się werbalnie nieprzyjemna, nie wzbudzam sympatii. Pomijam oczywiście znajomą fryzjerkę z Polski (pozdrowienia dla pani Magdy), bo z nią owszem i to bardzo. Z innymi nie.
Nie wiem, czy tak jest wszędzie, ale w naszym salonie nie ma prasy. Taka sytuacja narzuca wymóg budowania relacji ze stylistą fryzur. Stylistka pracuje nad ową relacją od wejścia. Rzuca komplementem, że buty niczego sobie i za moją torebkę to by się dała tępym nożem pokroić. Upewniając mnie w słuszności wizyty, otwiera ze zdziwienia oczy, że włosy moje takie zaniedbane, takie siwe, takie długie i przesuszone. Przeprasza natychmiast za szczerość. Obiecuje, że się mną zajmie i zapewnia, że będę bardzo zadowolona z jej usług. Tak na wszelki, gdyby moje końcowe wrażenie było odmienne. Proponuje wodę z cytryną, lub mięta, kawę z mlekiem, koniecznie migdałowym, bo oni tutaj przecież krowim nie trują. Usiadłam, z torebki artykułu o treningu uważności (o ironio!) nie wyjęłam, bo już nie chciałam być większym niemilcem niż jestem i w słowotok pani fryzjerki się zatopiłam. Opowiadała o wszystkim co mnie nie interesuje. Paznokcie ma za długie, ale za długo pracuje żeby się nimi ktoś zajął, że Steve zadzwonił, ona nie odebrała, wysłał tekst do jej matki, matka z pretensjami do niej, ona się tłumaczy, że jechała samochodem a policja stała, bo na A95 zawsze stoją, tam za tą kawiarenką gdzie mają niebiańsko pyszną kawę, ale trzeba przyjechać pół godziny wcześniej, takie kolejki, nawet w tygodniu, nawet dżdżystą aurą też kolejki.
I tak myślę sobie jak byłoby fajnie gdyby można było odkręcić głowę od tułowia, ustawić mózg na jakiś Nie Przeszkadzać, zostawić u fryzjera, a reszta niech sobie kąpiel weźmie, na klawiaturze, metodą mnemotechniczną popisze, na spacer z psem pójdzie.
-Cześć Ania, gdzie głowa?
-U fryzjera. Twoja też?
-Nie, ja u dentysty zostawiłem. Ten ból i odgłos wiertła nie do wytrzymania.
– Jutro mam regulację brwi i tak się zastanawiam…
-Pewnie, że zostaw. Baby w tym salonie takie wścibskie. Nic tylko plotkują.
-No dobra, lecę po moją. Do ZOBACZenia!
-Hi hi…Buziaki…no może jednak jutro te buziaki…
-Ha ha ha…
Z wizji tej intrygującej wyrywa mnie „A co tam u dzieci? Ma pani dzieci, nie?”. Oj matko jedyna… Mam taki sposób na nudne rozmowy. Bardzo często żeby nie zasnąć, albo nie zanudzić intelektu na śmierć, analizuję język mojego rozmówcy. Sprawdzam w jakim czasie zbudował zdanie, ile razy użył danego łącznika, czy używa synonimów, różnorakich przymiotników itd. To niezawodny sposób na nudne spotkania w pracy, długie telefoniczne rozmowy z bankiem, monolog fryzjera. Kiedy zaś ja muszę coś mówić, próbuję urozmaicić swoje wypowiedzi. Jak długie zdanie uda mi się wypowiedzieć unikając zapowietrzenia się? Iloma przymiotnikami mogę opisać jakiś rzeczownik? Może powtórzyć informację dwa, trzy razy i sprawdzić czy odbiorca zauważy? W ciągu ostatnich trzech lat na pewno wiele razy poinformowałam stylistkę moich fryzur, że mam dzieci. Oczywiście nie wymagam, żeby pamiętała znaki zodiaku wszystkich dzieci swoich klientek, ale może warto się zastanowić nad jakimś scenariuszem rozmów podczas kolejnych wizyt i nie powtarzać pytań. No nie wiem…Tak proszę mojej pani stylistki fryzur, jestem mamą dwójki, urodzonych drogą naturalną, po trzech partych na łebka, w odstępnie czterech wiosen (takoż i zim, jesień i pór letnich), płcią różniących się od siebie dość znacząco dzieci.
– Zapisać panią na kolejną wizytę?
– Tak, na rok dwa tysiące trzysta pięćdziesiąty szósty jak się nauka rozwinie na tyle, że będę mogła tylko moją głowę wam dostarczyć.
– Taka pani śmieszna, pani Aniu…
A u dentysty… to jest sadyzm.Ty bys Aniu to lepiej opisała lub nazwała. Gadają do człowieka jakby świadomości nie mieli, ze reakcja niemożliwa! A może mają!!. A jeszcze pytania czasem zadają!!
No tak…Jak sobie z angielskim JĘZYKIEM jakoś daję radę, tak z angielskim stękaniem z otwartą gębą już mniej. „Proszę powiedzieć czy panią boli”. Użyję nieodpowiedniego stęknięcia i nieporozumienie gotowe!
Właśnie. Od lat notuję brak makulatury czytelniczej w salonach piękności. Wolę alergologa. 🙂 A na dentystę złego słowa nie powiem, bo mój jest do plomby przyłóż 🙂 Pozdrawiam. Ps. Dobrze dokręć szyję 🙂
Z lekarzami mam odwrotnie…to oni nie mają czasu ani ochoty mnie słuchać. Najlepiej dali by mi gazetkę żebym siedziała cicho, sami wydedukowali w 5 sekund co mi jest, Advil i Claritin i do domu! A do szyi jeszcze jedną śrubkę dodam, tak na wszeki…
Tym tekstem to mnie ubawialas. A juz najbardziej lubie: krowim mlekiem przeciez tutaj nie truja hehehehehe. No taka pani smieszna pani Aniu:)))
Tak, tak, clarinitn pomaga na wszystko i ibuprofen tez.
Dziękuję i cieszę się, że bawię…wiesz kochana, w szanujących się salonach fryzjerskich to mleko tylko migdałowe i miska bobu na przegryzkę!
Gdzie ja chodze ze nawet chipsa nie daja! Nie szanuja sie kompletnie.
KOmpletnie nie! Zmień fryzjera :-)!