Dzięki za small talk…

Thanksgiving 2006, Rzym

Jestem mistrzem smoltoku (small talk – rozmowy o pogodzie). Kocham i praktykuję rozmowy o niczym gdzie tylko się da, w kolejce, przy kasie, w okienku w banku i w parku dla psów. Moim zdaniem, takie rozmowy mają wiele zalet. Skracają czas oczekiwania, rozładowują sztywną atmosferę, potrafią udobruchać rozzłoszczonego urzędnika, rozbawić znudzoną kasjerkę, a może nawet sprawić komuś przyjemność. Nierzadko można dowiedzieć się wartościowych rzeczy, że po świeży chleb najlepiej przed dziesiątą, że weterynarz za rogiem to naciągacz, a taką piękną torebkę to w TJMaxxie za pięć ełro można kupić. Podczas czteroletniego pobytu w Stanach, nagadałam się o pogodzie za całe swoje życie. Za to uwielbiam Amerykanów. O pierdołach można z nimi gadać o każdej porze dnia i nocy i w każdym miejscu. Z ekscytacją podchodziłam do kasy. O czymże ciekawym dziś porozmawiamy?

Oj wieje dzisiaj trochę.

Pani, co tam taki wiatr? Jak odwiedziłam córkę sąsiadki w Austrii, to dopiero wiało. 

W Austrii? A gdzie? Bo ja mieszkałam przez trzynaście lat dziesięć minut od granicy austriackiej. 

I już. Temat złapany, można nawijać. Moje dzieci prowadziły zakłady bukmacherskie pod tytułem: po ilu sekundach matka wspomni, że mieszkała w Garmisch i że ma psa imieniem Izzy. Bonusowe punkty były za informację o Crohnie. 

Dlatego jest mi tak trudno poruszać się po miejscach publicznego użytku w krajach gdzie smoltok nie jest mile widziany. Na Krecie nie mam szans językowo, w Niemczech nikt nie miał ochoty rozmawiać. W Polsce jest coraz lepiej. Coraz więcej osób uśmiecha się zza biurka i nie trzeba już w pośpiechu, unikając kontaktu wzrokowego, pakować towaru do siat, garbić się i chować twarz wypłacając swoje własne, uczciwie zarobione pieniądze w banku. Rozumiem oczywiście, że nie zawsze i nie wszyscy mają ochotę na rozmówki o dupie Maryni. Przecież można mieć zły dzień, zły tydzień, czy rok nawet. Mogą nas boleć zęby i rozmowa byłaby dla nas nieprzyjemna. Można mieć zachowania aspołeczne, czy nieświeży oddech. Można też być mną. 

Jestem w sklepie w bazie amerykańskiej (to ważna informacja, bo rozmówki o pogodzie mogłam się spodziewać) przy kasie, w dłoni trzy kosmetyki. Witam się z kasjerką, kładę rzeczy na ladę, pokazuję dokumenty. Kątem oka widzę, przechodzącą tuż za mną, inną pracownicę z pudłem w dłoniach. Młoda kasjerka w okularach pyta:

– To w prezencie, czy dla ciebie?

Cisza, bo jestem święcie przekonana, że mówi do swojej koleżanki tym bardziej, że wzrok skierowana na nią właśnie (wskazówka: okulary były bardzo korekcyjne). Po chwili, skanując moje zakupy, pani mówi:

– Hmmm…nie mamy dziś ochoty na rozmówki, co?

Nie wiem co powiedzieć, nie moja koleżanka z pracy, skąd mam wiedzieć. Głupio więc mówię…

No widocznie.

…i dodaję po chwili jeszcze głupiej:

– Typowy poniedziałek.

Zabieram swoje rzeczy, wychodzę. Wsiadam do samochodu i ryp! Walnęło mnie w łeb! ONA MÓWIŁA DO MNIE!! Zimny pot mnie oblał. Podjeżdżam samochodem pod drzwi, zostawiam na awaryjnych. Wpadam do sklepu. Widzę kasjerkę w okularach poklepywaną po plecach przez jej koleżankę. Kasjerka ociera łzy. To przeze mnie płacze! Rzucam się na nią, przytulam, gadam jak nakręcona, żem durna, ślepa, niekumata. Daję całusa w mokry policzek i zwiewam. 

I przy okazji świątecznej tradycji wyliczania łask w przeddzień Święta Dziękczynienia, jestem wdzięczna za takie właśnie momenty. Jestem wdzięczna, że życie zapodaje mi takie miłe i łatwe do wyuczenia lekcje (te duże i trudne też zapodaje, draństwo). Już nigdy nie pomyślę sobie “co za gbur” o ignorującym moje wesołe zaczepki panu na stacji benzynowej. Może miał taki poniedziałek jak ja.  

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s