Czasem Dinaczarja, czasem Srarja

Dinacharya (czyt. Dinaczarja) to w Ajurwedzie optymalny plan dnia, który ma zapewnić zdrowie, dobre samopoczucie i równowagę w ciele i na duchu, w domu i w kosmosie. Powinien być zaplanowany zgodnie z potrzebami ciała i ducha, zgodnie z porami dnia oraz porami roku, pogodą, gwiazdami i innym metafizycznymi czynnikami. A ponieważ ja uwielbiam porządek, to idea takiego planu dnia zawsze mnie ogromnie intrygowała i wciąż dążyłam, i dążyć będę, do idealnej dla mnie Dinacharyi. Ułożyłam sobie taki plan dnia i jeśli macie ochotę o nim poczytać, zapraszam.

Podbudka o 6.30 – budzę się przed dźwiękiem budzika, wypoczęta, po spokojnej nocy. Chris krząta się w kuchni, czuję zapach kawy. Sam zapach wystarcza mi na kilka godzin, bo przestrzegam diety IF, czyli okresowego postu. Na łóżku, w nogach, spokojnie śpią dwa koty, pies Izzy na swoim posłaniu, na podłodze. Siadam. Medytacja + Savasana – dwadzieścia minut medytacji w ciszy i spokoju, po której następuje krótka Savasana (relaksacja) na leżąco, pod kołdrą z pachnącą, lawendową poduszką na oczach. Spacer z psem – ubieram się i wychodzę na spacer z Izzy. Idziemy daleko i w żwawym tempie, ja słucham audiobooka, Izzy biega wśród drzew oliwnych. Kiedy zniknie mi z oczy, wystarczy, że zagwiżdżę, a ona natychmiast wraca. Poskubie trochę kreteńskich ziół na lepsze trawienie, obszczeka kota sąsiadów. Wracamy zdyszane i szczęśliwe. Izzy dostaje przysmak, ja ciepłą wodę z cytryną. Ćwiczenia lub joga asana – każdego dnia na zmianę robię skrzętnie dobrane fitnesowe ćwiczenia z internetowym trenerem, lub ćwiczę jogę. Sama joga nie wystarcza mi żeby utrzymać umięśnienie niektórych partii ciała, więc ćwiczę pół godziny trzy razy w tygodniu. Pozostałe cztery dni to joga. Rozciągam mięśnie i skórę, oddycham i powtarzam pozycje, które albo sprawiają mi trudność, albo, wręcz odwrotnie, te, które sprawiają mi przyjemność. W trakcie popijam wodę z cytryną. Neti pot + Abhyanga + prysznic – to jeden z moich ulubionych momentów dnia. Neti pot (płukanie nosa) to ajurwedyjski, zdaje się, sposób na utrzymanie nosa i zatok w czystości i zdrowiu. Polega na wlewaniu wody do jednej dziurki w nosie, po czym, woda przepływa kanałami do drugiej dziurki, z której wylewa się po chwili. Od kiedy przestałam się bać, że się utopię, zabieg ten jest bardzo przyjemny i wydaje się również skuteczny. Abhyanga to samo-masaż ciepłym olejkiem. Olejek robię sama i podgrzewam go tuż przed masażem. Masaż odbywa się w ciepłym pomieszczeniu przy cichych dźwiękach muzyki. Długie kości masuję ruchem posuwistym, stawy, ruchem obrotowym. Po takim masażu ciało jest zrelaksowane i pachnące. Resztki niewchłoniętego olejku usuwam pod ciepłym, lub nawet gorącym, prysznicem i delikatnie suszę ręcznikiem. Śniadanie przygotowuję w towarzystwie łaszących się do nóg kotów. Jest to zdrowe i pełnowartościowe śniadanie dopełnione filiżanką aromatycznej kawy. Od glutenu stronię, bo nie za dobrze go toleruję. Po śniadaniu ogarniam dom. Sprzątam kuchnię, odkurzam, bo w domu z czterema zwierzakami zawsze jest kilka włosów do zebrania z podłogi. Czasem przecieram podłogi mopem, robię pranie, myję łazienki. Praca online – kiedy mam coś do zrobienia, pracuję na komputerze. Przygotowuję lekcje jogi, piszę, ogarniam stronę, odpisuję na maile. Lunch to dla mnie zdrowa i lekka przekąska nie zabierająca zbyt wieje czasu. Po lunchu zasiadam znów do pracy online, czytania, lub oglądania. Lubię czytać o jodze, szukać nowych artykułów, oglądać czyjeś interesujące zajęcia, wykłady, filmiki. Kiedy coś przykuje moją uwagę, grzebię w tym kilka godzin. Szukam, czytam, oglądam, robię notatki. Ponieważ wcześnie robi się ciemno, zabieram psa na kolejny spacer. Tym razem idziemy jeszcze dalej, pozwalam jej dłużej pobiegać, a ja rozmawiam przez telefon lub słucham podcastów. Kiedy wracam ze spaceru siadam do drugiej medytacji, po której następuje kolejna, krótka Savasana. Po medytacji zabieram się do przygotowania kolacji. Niekiedy są to szybkie dania, ale czasem lubię pogrzebać w przepisach i przygotować coś nowego i bardziej skomplikowanego. Nalewam sobie lampkę wina i gotuję. Wspólna kolacja to nasz rytuał. Kiedy Chris wraca z pracy, zapalam świece na stole, nalewam kolejną lampkę wina, jemy i gadamy. Czasem zadzwonią dzieci. Chris zazwyczaj sprząta po kolacji, ja karmię zwierzęta. Po kolacji siadamy na kanapie i oglądamy coś razem. Mamy ulubione seriale na Netflixie, czasem polskie wiadomości, czasem amerykańskie. Wyprowadzamy psa na szybkie siku, napełniam miskę kotom, bo lubią podjadać w nocy, dolewam wody do  miski z wodą, myję twarz, zęby, wkrapiam do nosa olejek Nasya (zatoki!), wskasuję do łóżka i czytam. Zazwyczaj o 22.00 już śpię. 

Ale jest też tak:

Podbudka o 6.30 –  wkładam telefon po poduszkę i zaczyna się długi proces się budzenia. Chris hałasuje wyciąganymi ze zmywarki naczyniami i wkurza zapach kawy, bo sama muszę na nią czekać jeszcze kilka godzin. Ledwo mogę poruszać ciałem, bo stawy po nocy w wilgotnym domu, na wilgotnej wyspie, skrzypią z bólu. Do tego zdrętwiała mi noga, bo pies spał na niej całą noc. Boli również szyja, bo spałam bez poduszki, którą zagarnął kot. Drugi leży na brzuchu. Moim. Jakoś siadam. Medytacja + Savasana – dwadzieścia minut medytacji przerywanej rzucaniem się po łóżku bawiących się kotów. Savasana, w której samym środku wchodzi Chris przygotować się do pracy. Spacer z psem – ubieram się i wychodzę na spacer z Izzy. Chciałabym iść daleko, ale razem z nami na spacer idą dwa koty, wskakują na drzewa, Izzy na nie szczeka, one miauczą. Czekam tylko na poranną kupę Izzy i spadamy do domu. Po drodze pies nażre się ptasich odchodów, Po tygodniu trzeba psa leczyć antybiotykami. W domu robię sobie wodę z cytryną. Ćwiczenia i/lub joga asana – niektóre ćwiczenia na mięśnie brzucha odbywają się na leżąco, na plecach. Czasem tam już zostaję. Kot wypija moją wodę z cytryną (serio!). Neti pot + Abhyanga + prysznic – zdarza mi się od czasu do czasu “utopić” podczas płukania nosa. Następuje wtedy seria kichnięć, kaszlu, prychania i chrząkania. A smak soli w gardle powoduje torsje. Zesztywniałe stawy nie pozwalają na duży zakres ruchów więc maznę się tylko zimnym olejkiem po twarzy i uciekam pod prysznic. Kiedy akurat przypadkiem włączona pralka pobiera wodę, woda pod prysznicem jest zimna. Wyskakuję spod niego szybko i ubieram się w pośpiechu w chłodniej łazience. Słucham wiadomości w radiu Nowy Świat i krew mnie zalewa ze złości. Śniadanie przygotowuję z łażącymi po blacie kotami. Zdejmuję je po kolei, myję ręce i zaczynam od początku. Nie powinnam jeść glutenu, ale chleb z Lidla jest taki dobry. Pieprzyć pszeniczny brzuch. I tak nie chodzę do pracy i nikt mnie nie widuje. Po śniadaniu ogarniam dom. Sprzątam kuchnię, odkurzam, bo kłaków w cholerę. Praca online – oprócz przygotowania jedynych w tygodniu zajęć jogi, to właściwie nie mam pracy. Lunch to czasami wielka wyżerka! Wspólnie z przyjaciółką robimy sobie dni klusek tartych, sosiku pieczarkowego i kapusty gotowanej oraz buraczków. Takie obżeranie się trwa kilka godzin. Po lunchu zasiadam znów do pracy online, czytania, lub oglądania…czyli oglądam Netflix i HBO. Ponieważ wcześnie robi się ciemno, zabieram psa na kolejny spacer. Wymykamy się przed śpiącymi kotami żebyśmy mogły pójść na dłuższy spacer. Izzy ucieka i kiedy zniknie mi z oczu, gwiżdżę pół godziny, a ona nie przychodzi. Wpadam w panikę. Dzwonię po Chrisa z płaczem. Biegam po polach i gajach oliwnych ze strachem i z perspektywą, że oto nie mam już psa. Izzy wraca. Kiedy wracam z “takiego” spaceru  nie siadam do drugiej medytacji, bo nie mam siły! Nalewam sobie lampkę wina i czekam na Chrisa. Postanawiamy, że mrożona, zielona fasolka sojowa to nasza kolacja. Wspólnie opróżniamy butelkę wina. Czasami nie gadamy, bo Chris nagadał się w pracy, a ja nie mam o czym. Nie sprzątamy, bo nie ma po czym. Zastanawiamy się dlaczego dzieci nie dzwonią już kolejny dzień. Siadamy na kanapie i oglądamy coś razem. Chris przysypia. Wyprowadzam psa na szybkie siku, biorę tabletki od bólu głowy żeby nie obudzić się z kacem, myję twarz, zęby, patrzę na olejek do nosa i rezygnuję. Będzie mi całą noc śmierdziało. Włażę do łóżka i czytam fejsbuka i instagrama. Zazwyczaj o 22.00 już śpię. Budzę się po godzinie, bo zapomniałam nasypać jedzenia kotom i nalać im wody. 

Czasem dinaczarja, czasem srarja. Czasem jest pół jednego, pół drugiego. A czasami jeszcze inny scenariusz. Mój wielki sukces jest taki, że przestałam się walić po głowie za scenariusz drugi, przestałam mówić sobie, że jestem beznadziejna, że leniwa, mało ambitna. Przestałam traktować scenariusz srarji jako dzień-porażkę, dzień stracony. Biorę co jest. I oczywiście, że wolałabym mieć pracę, najlepiej dużo pracy, nie jeść glutenu, wypijać tylko pół lampki wina i czytać Dostojewskiego do poduszki. Ale wtedy, to nie byłabym ja. 

14 myśli w temacie “Czasem Dinaczarja, czasem Srarja

  1. M. W. 15 grudnia, 2020 / 6:51 pm

    Jezu, ale czad! W połowie donaczar… już miałam zrezygnować z czytania, bo świadomośc mojego dnia mnie dobiła. Ale coś mi kazało czytać dalej i here it is. Jesteś wielka. Myślę, że każdy utożsamia się z sraraj…. częściej. Ty jesteś jak lustro. Super

    • aniukowepisadlo 17 grudnia, 2020 / 1:12 pm

      „…jesteś jak lustro” – jaki piękny komplement. Dziękuję serdecznie! Moim zdaniem to pięknie, że mamy i super satysfakcjonujące dni, w których wszystko idzie po naszej myśli i takie „srarje”. Jak by to było tak żyć w takim błogostanie wszystkorobienia perfekcyjnego! Do kitu!

  2. Basia 16 grudnia, 2020 / 5:16 pm

    podobnie, pierwsze reakcja, za idealnie, też był chciała, nawet złapałam za długopis żeby zanotować co dodać do mojego dnia. Na szczęście jest ten drugi i akceptacja. Mimo wszystko spróbuje pociągnąć się do dinacharya. Uściski

    • aniukowepisadlo 17 grudnia, 2020 / 1:16 pm

      Basiu, jasne, że trzeba próbować, za każdym razem będzie łatwiej i łatwiej przyjąć też te „gorsze” dni – tak mi się wydaje! Ja co rano wstaję z ogromnym optymizmem, że dzień będzie super „po mojemu”, ale potem to różnie bywa. Byleby się tylko po łbie za to nie walić! Buziaki!

  3. Muriel 17 grudnia, 2020 / 8:54 am

    Kocham Cie.

  4. Gocha 21 grudnia, 2020 / 7:54 am

    Srarja rządzi haha…. szczególnie w czasach zarazy i nauki online.Magicznych Świąt 🌲

  5. Dee 16 stycznia, 2021 / 10:23 am

    Ubawiłam się na maksa! To pierwsze brzmiało tak idealnie, że mnie złość wzięła na swoją nieidealność, ale na szczęście uspokoiłaś mnie drugą wersją.

    • aniukowepisadlo 17 stycznia, 2021 / 10:27 am

      ooo nie jesteś pierwsza, która się wkurzyła na początku! Fajnie, że doczytałaś do końca :-)!

  6. Ellie 16 stycznia, 2021 / 11:46 am

    Aniu no czad!!!! Czytalam tak uspokojona, ze prawie zasnelam, ta pierwsza polowa to jak cudna mefytacja.A tu taki zwrot akcji nagle, i zrobilo mi sie normalnie, po mojemu, z balansem, no rewelka, dxiekuje Ci za ten tekst.Wszyscy czytajacy chyba odetchnelu z ulga jak dotrwali do konca ❤

    • aniukowepisadlo 17 stycznia, 2021 / 10:28 am

      Ha ha!!! Dokładnie tak, mam nadzieję, że wszyscy doczytali do końca!

  7. Sylwia Loni 18 stycznia, 2021 / 5:00 am

    Super wpis. Aspiruje to pirewszej wersji, niestety na aspiracji sie konczy. Te ciagle plany ….od jutra, od poniedzialku, od Nowego Roku…. I biczowanie sie za przysypianie na kanapie z Netflix, bo znowy bylam zbyt zmeczona na to czy tamto.
    W niedziele robie plan na tydzien, a dokladnie na nastepny weekend. Chyba psychologicznie pomaga mi to przetrwac 14h dni pracy…te same plany co tydzien, przepisuje konsekwentnie. Cos tam sie nieraz uda. Powrot do cwiczen jogi….to jeden z celow.

    • aniukowepisadlo 7 października, 2021 / 12:08 pm

      Długo mi zeszło z odpowiedzią na twój komentarz. Przepraszam! Pewnie dużo się zmieniło i mam nadzieję, że joga jest stałym punktem planów tygodniowych.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s