Jajka, jajka…i po jajkach…

danielme

 

Plastikowe jajka i porcelanowe króliki pochowane, dwa pyszne mazurki autorstwa Magdy w biodrach, żonkile i tulipany w koszu na śmieci, świąteczny śnieg stopniał a ja wciąż na sofie albo o kulach kuśtykam powoli z wielkim butem na lewej stopie.

 

Ścięgno moje i Achillesa ma się świetnie w swojej skróconej formie. Nie wyobrażam sobie, że za kilka tygodni wrócę do chodzenia…na razie marnie to widzę. Za nic w świecie nie chce się stopa zgiąć i nie jestem w stanie położyć jej na podłodze choćby nawet na palcach. Cała moja, nie lada, waga spoczywa więc na ramionach i dłoniach a z kulami nie rozstaję się ani na chwilkę. Mam już dwa małe odciski na dłoniach a to pewnie dopiero początek. Są też dobre wieści…szwy zdjęte i dzięki Oli nie bolało ani trochę, rana pięknie się goi, opuchlizna zniknęła a jutro pierwsza rehabilitacja i mam nadzieję, że tam dowiem się jak długo jeszcze potrwa ta moja mordęga.

 

Święta i ferie minęły bardzo spokojnie i przyjemnie. Żadnego szału ale też nie było najgorzej biorąc pod uwagę ohydną pogodę i moją niemobilność. Świąteczną niedzielę spędziliśmy z Sylvią i jej rodziną a w poniedziałek zrobiliśmy sobie polską imprezkę składkową. Zgadzam się z Marzenką, że te nasze polskie imprezki są fantastyczne. Nikt nie siedzi przy stole, każdy ma coś do dokończenia w kuchni, każdy się stara żeby było i smacznie i pięknie, każdy pomaga nakrywać i sprzątać ze stołu. Po pierwszym daniu zrobiliśmy sobie wieczór gier a raczej jednej, bardzo ciekawej gry. Grali i dorośli i dzieci, wszyscy świetnie się bawili a niektórzy pokazali, że dla wygranej mogą zrobić wszystko łącznie ze zjedzeniem jajka na twardo…w skorupce! We wtorek przyjechała mama i zaczęły się Michałki, deserki, pierogi i bigosy. Koniec jedzenia zbliża się jednak nieubłaganie bo mama wyjeżdża w piątek. Co robić?

Koniec tygodnia był dość intensywny emocjonalnie…W sobotę żegnałyśmy moją amerykańską przyjaciółkę Danielle, która na stałe wyjeżdża do Stanów. Poszłyśmy na kolację, znalazłyśmy restaurację z pianinem, poprosiłyśmy obsługę i Sylvia pięknie zagrała ulubiony utwór Danielle – Sonatę Księżycową Beethovena. Ta przeryczała całą sonatę a my z nią…powspominałyśmy trochę, opróżniłyśmy couple of butelki (ja ciągle nie jestem pewna czy parę to to samo co „a couple of” bo mi się zdaje, że u nas to zawsze więcej niż dwie) wina a potem pożegnanie…miałam nie płakać, nie udało się. Czasem wydaje mi się, że jestem już za dorosła na nowe przyjaźnie, że już chyba nikt nie jest w stanie mnie niczego nauczyć, nic mnie nie zdziwi, nic nie zszokuje, nic nie otworzy szeroko oczu. Na wszystkie pytania i dylematy, odpowiedzi mam w sobie albo mogę je znaleźć sama. A tu się okazuje się, że po świecie ciągle pałętają się wspaniali ludzi, z którymi warto się zaprzyjaźnić, którzy mają coś ważnego do powiedzenia i na których szczere słowo można zawsze liczyć. Jeśli chodzi o przyjaciół i ludzi otaczających nas, to z jednym wyjątkiem, idzie nam wspaniale. Szkoda tylko, że nie można tych wszystkich cudownych ludzi zatrzymać wokół siebie na zawsze…

 

Piątek zaczął się leniwie i wydawało się, że tak się właśnie skończy aż tu nagle zadzwonił zachrypnięty nauczyciel angielskiego z Marshall Center…szukał zastępstwa! To ci, którzy dwa lata temu pozwolili mi pouczyć kilka godzin, mnie się baaardzo spodobało a oni od tej pory nie odezwali się ani razu. Prawie zaczęłam piszczeć ze szczęście do tej słuchawki i w ciągu 45 minut (bo tyle zostało do początku zajęć) zdążyłam (w bucie i o kulach) przygotować 30 minut zajęć dla każdej z dwóch grup (pozostałe 30 minut miałam zaplanowane przez ich nauczyciela), zjeść śniadanie, ubrać się, dostać lekkiej biegunki, wygrzebać z przepastnych przestrzeni mojej torebki dwa ostatnie Neuroxany, znowu dostać lekkiej biegunki i dojść o kulach na trzecie piętro budynku szkoły! Uff! Zajęcia były cudowne, miałam wypieki przez cały czas, wspaniali ludzie z różnych części świata, chętni do rozmowy, do współpracy, ciekawi siebie i mnie…Dzień wcześniej wszyscy byli w obozie koncentracyjnym w Dachau i zajęcia rozpoczęliśmy od ich refleksji na ten temat. Dla mnie to było niesamowite doświadczenie usłyszeć co mają do powiedzenia weteran wojny w Bośni, oficer służb specjalnych z Grecji, dwie młode członkinie parlamentu Gruzji, jakiś ważny pan z Iraku, ważny pan z Turcji, ważna pani ze Słowenii i strasznie ważny pan z Maroka. Naprawdę, jestem przeszczęśliwa, że mogłam z nimi spędzić dwie godziny i jeszcze być może nauczyłam ich jak robić przerwy oddechowe i jak rozkładać intonację w krótkich przemówieniach (przeczytałam krótki rozdział na ten temat podczas biegunki). No i pani szefowa szkoły powiedziała, że jest wysoce prawdopodobne, że się im wkrótce przydam. Dodała też, że wyglądam na bardzo szczęśliwą za tym biurkiem jak „a child on Christmas day.” No chyba…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s