W naszej szkole drzwi do wszystkich klas są otwarte a rodzice mile widziani…nie, to nie jest początek wypracowania o szkole marzeń – u nas tak jest naprawdę! Kuśtykam sobie więc wczoraj po korytarzu naszej szkoły i podsłuchuję co się dzieje w klasach. Nagle wpadła na mnie nauczycielka trzeciej klasy, która wybiegła z klasy powstrzymując śmiech. Opowiada, że rozmawiali w klasie o nauce (że science) i jej znaczeniu w życiu, nagle jeden ateistyczny chłopczyk mówi, że on wierzy w naukę a nie w Boga. Nauczycielka wstrzymała oddech bo wie, że w takie dyskusje nie ma co się pakować w takiej społeczności (kilka wyznań w jednym pokoju a każde wyznanie dość ortodoksyjnie podchodzące do siebie J) i to na lekcji przyrody. Nie zdążyła zawiesić dyskusji a następny koleś mówi: ”Proszę pani, czy z tym Bogiem to nie jest tak jak z Mikołajem, wszyscy wiedzą, że nie istnieje ale trzeba w niego wierzyć na wszelki wypadek?” Shanda przyznała, że musiała wyjść z klasy pozbierać myśli i zastanowić się co z tym fantem zrobić. W jednym zdaniu zawarte dwie prawdy (czy dwa mity jak kto woli), które są tak dalekie a zarazem tak bliskie, proste a zarazem głębokie i dla ośmiolatka i dla filozofa! Oczywiście zdaję sobie sprawę, że zdanie mogło być podsłyszane czy podpowiedziane przez dorosłego ale żeby zapamiętać, trzeba było zrozumieć to pewnie i pomyśleć trochę nad zdaniem. Dla mnie bomba!
We wtorek minęły cztery tygodnie od operacji. Rehabilitant mówi, że na początku czerwca będę chodzić bez kul, w normalnych butach…trudno mi w to uwierzyć bo stopa choć dużo silniejsza wciąż jeszcze zupełnie sztywna. Martwi mnie ten brak elastyczności a początek czerwca już tuż, tuż. Mój rehabilitant Matthias, cudowny Bawarczyk zakochany w Irlandii, robi wszystko żeby mnie podtrzymać na duchu. Pokazuje mi co noga „umiała” robić dwa tygodnie temu a co potrafi teraz. W jego ustach brzmi to jak jakaś niesamowite osiągnięcie a dla mnie to zaledwie kilka stopni a to już dwa tygodnie rehabilitacji! Podczas rehabilitacji jest w stanie zgiąć stopę do tzw. poziomu zero czyli do takiego kąta, pod którym stoi stopa na podłodze w postawie wyprostowanej. Fajnie, ale po rehabilitacji noga wraca do buta i kiedy wracam do domu i sama próbuję ją tak zgiąć to po pierwsze boli jak cholera a po drugie po prostu się nie da – sztywna franca jedna! Bardzo chcę wierzyć w to co mówi Matthias ale jakoś nie wyobrażam sobie skakania po skałkach w sierpniu. A…i mówi, że w zawodach rowerowych (zawody w rozumieniu naszym amerykańskim czyli wszyscy w za małych kaskach, w jeansach, po płaskim do następnej knajpy na lunch) mogę wystartować pod koniec maja…chyba się ochlał tego irlandzkiego piwska!
W weekend wybieramy się do Monachium, odwiedzić Ewelinę. Trochę nie logicznie bo to u nas jest pięknie wiosną i to oni powinni tu przyjechać ale ja już muszę się ruszyć z tego mieszkania bo zwariuję! Zmienię otoczenie, Ewelina zrobi pyszne jedzonko, wymyślimy jakieś atrakcje na niedzielę dla dzieci i może mi trochę się humor poprawi. Poza tym u nas wyciągi zamknięte, śniegu jeszcze pełno i nie ma gdzie po górach łazić…to o moich a nie o mnie oczywiście!
Pogoda kochani cudowna…wiosna w pełni a nawet lato bo u nas 23 stopnie i wiaterek jakiś taki tropikalny…Dzieciaki w krótkich gaciach do szkoły pobiegły. Balkon w kwiatach, przyniosłam poduchy, dywaniki i dziś pewnie inauguracja balkonowych kolacyjek. Pięknie…żeby jeszcze ta noga i kule nie przesłaniały wiosennej radości!
A na koniec wracam do kościoła…właśnie się dowiedziałam z TVNu, od księdza, że jestem nielegalną chrzestną matką bo żyję w konkubinacie i nie jestem dobrym przykładem katoliczki dla moich pięciu chrześniaków…Chłopaki, sory! A wy kochani rodzice możecie mnie wymienić na jakąś w bożym związku, godną, biegającą na roraty matkę chrzestną inną. Nie obrażę się!
A to jedno z moich ulubionych zdjęć. Dokładnie rok temu, wycieczka rowerowa ze Swiersami.