Obawiam się, że sprawa dotyczy tylko mnie. Wszyscy Amerykanie, których znam są niesamowicie dyplomatyczni do tego stopnia, że ich dyplomacja polega na się nieodzywaniu lub w piasek głowę chowaniu. Z Niemcami werbalne stosunki utrzymuję rzadko z powodu nieumiejętności mojej porozumiewania się. Z Polakami różnie…werbalne stosunki mam, dyplomatyczni nie za bardzo jesteśmy chociaż coraz bardziej zbliżamy się do biernej dyplomacji amerykańskich braci. Na prawdę w twarz reagujemy zazwyczaj agresywnie lub obrażamy się na mówiącego, nadymamy usta, zabieramy zabawki i wychodzimy ze związku. Oczywiście prawda pojęciem względnym jest…raczej mówię o opinii mówiącego, jego spostrzeżeniach, uczuciach i odbiorze słów i zachowań doń mówionego (czy to jest w ogóle poprawne gramatycznie?). Na szczęście wśród moich znajomych Polaków nie wyczuwam takich słownych podkopałek, fałszywych komplementów czy uwag takich dwuznacznych ale najważniejsze jest to, że wśród Polaków jest łatwo rozpoznać poziom intelektualny rozmówcy i na tej podstawie dobrać poziom żartów, uwag, obserwacji, opisu swojego stanu i opinii na różne tematy. U moich garmischowych Amerykanów jest problem…bo większość z nich pozuje na mądrych, wykształconych, inteligentnych, kompetentnych i wyjątkowo właściwych na swoje stanowisko po czym okazuje się, że trochę nie za bardzo i mimo, że naucza literatury amerykańskiej, jest po trzech latach psychologii, nie uważa, że poezja warta jest wprowadzania w siódmej klasie i że bez sensu jest czytanie klasyki – przecież można film zobaczyć. A jej marzenia to pójść w końcu na studia i studiować literaturę właśnie. Ja nie mówię, żeby wszyscy Szekspira czytali bo wiem, że dla niektórych nie jest do przejścia ale żeby dzieciom nie pokazać, że ludzie pisali o ustach, kwiatach, włosach a nie tylko o lataniu po lesie z łukiem i zabijaniu innych…Albo…
Wczoraj zimno jak sto diabłów, mokro a Jasiek ma piłkę. Pytam trenera czy mają bo deszcz pada, metr świeżutkiego śniegu na Zugspitze i 6 stopni. A on na to: „Co ty Ania, przecież z Polski jesteś…twardy naród.” I co mam na to powiedzieć? Jasiek nie chciał iść i napisałam maila do szefa świetlicy poszkolnej, że go nie będzie bo dla niego jest za zimno i za mokro a ja to popieram (Marzenka powiedziała, że niepotrzebnie się tłumaczę i pewnie ma rację). Na to kompetentny i profesjonalny pan L. pisze: „A ile tu już mieszkasz w Garmisch, Ania?” Już miałam odpisać po prostu „jedenaście” ale się otrząsnęłam i napisałam, że długo ale to nie zmienia mojego zdania, że pozaszkolne zajęcia mają być przyjemnością a nie dowodem na to, że ciało ośmiolatka jest w stanie wytrzymać takie wariactwo. Na to pan, który zarabia kupę kasy, ma zapłacone mieszkanie w GaPa, lata za darmo do Stanów co dwa lata z całą rodziną i opiekuje się moimi dziećmi po szkole nazywając siebie pedagogiem: „żebym nie zapomniał odwołać nart jak będzie świeży śnieg i piękne słońce.” No i wszystko jasne…i co tu takiemu odpisać? A on pewnie dumny, że taki dowcipny. Napisałam: „OK”
Albo…pani od niemieckiego (tak, tak ciąg dalszy), która jest też ESL teacher i ponoć uczy się japońskiego. Jej niemiecki wprawdzie jest jej natywnym językiem ale skoro skończyła ESL to wydawać by się mogło, że miała jakąś gramatykę kontrastywną i skoro się uczy japońskiego to wydaje się, że zna procesy nauczania i może je „przenieść” na nauczanie niemieckiego. No niekoniecznie się okazuje. Po walce z poprzedniego tygodnia pani W. jest bardzo miła, zaprosiła mnie i Sylvię do klasy, pogadałyśmy o metodyce, o wpływie ekstremalnych emocji na zapamiętywanie w uczeniu języka…bardzo ciekawy temat. Pochwaliła się co tam na lekcji robi, jakie to mądre dzieci mamy i brzmiała bardzo profesjonalnie i jakby wiedziała o co chodzi kiedy mówiłyśmy jej, że dziecko posługujące się językiem, w którym nie ma przypadków nie jest w stanie węchem wyczuć czy to Dativ czy Akkusativ, że Kasia i Meggie łapią bo mają siedem przypadków w swoim języku ale reszta nie za bardzo…wielkie AAAAHHHHHAAAA i myślę sobie, będzie lepiej.
Dzisiaj pomagałam w Jasia klasie i wpada do mnie z wielką radością pani W, że ma listę wystopniowanych przymiotników, które Kasia ma się nauczyć na wtorek (Kasia jest chora w domu) no i z małym chichotem mówi, że wśród nich jest JEDEN przysłówek i że to jest zagadka dla dzieci. Mój niemiecki jest naprawdę beznadziejny ale Policealna Szkoła Administracji Publicznej mimo, że bardzo się opierałam, nauczyła mnie trochę gramatyki niemieckiej. Oho, znalazłam „schnell” ale mówię jej, że to może być i przysłówkiem i przymiotnikiem. Ona na to, że nie, a ja się pytam czy może być schnell Hund. Ono może i że: „Ania, you are great! Thanks a lot! I haven’t THOUGHT of this.” Pytam w takim razie a jak będzie po niemiecku „read well” a ona na to, że lesen gut czyli, że Gut też może być tym i tym. Ooo a tutaj sobie jeszcze stoi shoen no i okazuje się, że było ich troje tych przysłówków. Ja wiem, że ona wiedziała bo przecież głupia nie jest ale tę tabelkę pisała z dziećmi przez 45 minut i nic? I stoję tak na korytarzu z tą panią W i przechodzą dwie nauczycielki i z takim śmiechem, że ha ha: „Oj Ania, znowu męczysz nauczycieli.” Marzena mówi, że w poniedziałek będą w szkole rozwieszone moje zdjęcia tako tarcza do strzałek. Może… ale czy ja nie mam racji? Nie powinnam się odzywać? Nie zauważać? Pić jeszcze więcej? Klaskać pośladkami ze szczęścia że nauczyciele uczą, lekarze leczą a kierownicy świetlicy kierują?
Ale mam też i super pozytywne doświadczenia…od wtorku pomagałam w Jasia klasie. Kiedy jego pani brała dziecko na jakieś reading fluency testy, ja zajmowałam się dziećmi. Było super! Dzieciaki, czasami rozbrykane ale to w końcu żywe istoty, przesympatyczne, wesołe, chętne do pracy. Robiliśmy warsztaty pisania, robiliśmy Drzwi do Serca, Drzwi do Strachu, Drzwi do Marzeń i stamtąd dzieciaki w „wyciągały” pomysły na opisywanie tzw „small moments”. Świetnie zadania, pomysły, super fajne wypracowania, miła atmosfera, niesamowicie zorganizowana pani i przez te dwie godziny dziennie czułam się jak ryba w wodzie. Jak ja bym chciała wrócić do szkoły…
Poza tym dzieci chore, Kasia od wczoraj a Jaśka zgarnęłam ze szkoły po telefonie pielęgniarki, że się źle czuje. Dostały Nurofen, wypożyczyłam film Chimpanzee i zaraz będziemy oglądać. Pomyślicie, że zwariowałam ale cieszę się że Kasia jest chora bo w środę dzwonili z Monachium, że wyniki krwi pokazują jakąś infekcję i trzeba czekać na wyniki badań kału czy to nie Crohn. Wydaje się jednak, że to podwyższone CRP to infekcja górnych dróg TYLKO! Mam nadzieję! A pogoda nie sprzyja chorobom, piękne słońce i ciepło, tylko ośnieżone góry straszą zimą. Tak więc Chris i ja w góry a dzieci pod kocyk!