Zacznę od zdrowia, który jest codziennym tematem w naszym domu jako, że wiecznie któreś chore, po chorobie lub tuż przed…Wczoraj ze stertą wyników badań krwi i badań alergologicznych odwiedziliśmy gwiazdę bawarskiej laryngologii. Poskrobał się po siwej łysinie i powiedział, że Janek to trudny przypadek. Trochę powiększone migdały, trochę płynu w uszach i trochę alergia na kurz. Mieszanka wybuchowa. Nic strasznego ale też nie bardzo można ignorować. Dał jakieś leki, spreje i powiedział, że nie wyklucza podcięcia migdałów. Mamy wrócić za trzy tygodnie. Jadę do domu ze szczęśliwym Jasiem, który twierdzi, że uwielbia narkozę i bardzo chciałby mieć operację i tak sobie życzę…Życzę sobie żeby można było każdego raz w życiu pod narkozę na kilka dni, powycinać migdały, wyssać płyn z uszu, naprawić popsute i wyprostować pokrzywione zęby, wyskrobać Crohna, usunąć wszystkie wyrostki na wszelki wypadek, płaskostopie uwypuklić, zająć się niebezpiecznymi zmianami na skórze, niektórym usunąć nadmierne owłosienie karku, innym zagospodarować klatkę piersiową, wstrzyknąć trochę pigmentu, zrobić permanentny makijaż, uczesać i wybudzić! Ja wiem, że nikt nie powiedział, że będzie łatwo no ale bez jaj…
Nie wszyscy znacie historię po tytułem: Zwei Wochen Tot więc przypomnę po krótce. Dziesięć lat temu poszłam z dwuletnią Kasią do jedynego w GaPa sklepu zoologicznego po pokarm dla naszego żółwia. Pani pyta gdzie mieszka żółw, ja ręką nakreślam wielkość żółwiowego mieszkania, pani za głowę się łapie i krzyczy, że Zwei Wochen Tot. Ja jej na to, że „nie bo już żyje drei Monaten und nicht tot. Pani na to machnęła grubą ręką i nasypując mi pokarm do papierowej torby mruczy pod nosem, że Zwei Wochen i zupełnie będzie Tot! Kilka dni później idziemy po gęsto uczęszczanej przez emerytów uliczce, Kaśka w różowych okularach słonecznych pokazując paluchem na słabiej wyglądających osobników drze się: Zwei Wochen Tot! Proroczka jakaś!
Dzisieć lat później wracam do ciągle jeszcze jedynego w GaPa sklepu zoologicznego po następcę Roberta – rybki bojownika, który to był zmarł kilka tygodni temu. Kiedy przekroczyłam próg sklepu wspomnienia powróciły…Sklepem trudno nazwać to pomieszczenie wypełnione klatkami z królikami, myszami, jaszczurkami, wężami (węże w terrariach, nie w klatkach na szczęście). Wszystko tak ciasno obok siebie, pod nogami, ma się wrażenie, że królik wyciągnie łapkę i zeżre sąsiadkę mysz a wężykowi wystarczy delikatny bodziec żeby chapsnąć moją nogę. Pokarm wszelkiego rodzaju w wielkich workach i mogłabym przysiąc, że się porusza. A za ladą…ta sama pani. Lęk mnie przejął wielki i jąkam się po niemiecku, że szukamy malutkiej Kampffischki, że poprzednik ist Tot a temu małemu chłopcu (wypycham Jasia do przodu) serce krwawi, tak bardzo tęskni za Robertem. Pani zadaje to samo pytanie co dziesięć lat temu, a gdzie to zwierzę będzie mieszkało – może mój wygląd coś zdradza, nie wiem? Drżącymi dłońmi zakreślam w powietrzu kontury naszego maleńkiego akwarium, ze strachu powiększyłam je w myślach krztynkę – jakieś dwa lity… Kobieta wpadła w chwilowy bezdech a potem pyta: Wohnen Sie in einer Toilette (czy pani w kibelku pomieszkuje?). Zamarłam na moment ale że dziesięć lat w Niemczech nauczyło mnie wiele a przede wszystkim nauczyło mnie niemieckiego więc z uśmiechem i błędami w końcówkach powiedziałam, że wprawdzie nie w ubikacji ale tylko w nieco większym mieszkaniu. Kobieta poszurała trepkami po brudną siatkę do łapania rybek i mrucząc coś pod nosem złapała nam nowego Roberta, który ma na imię Montgomery. Ale ponieważ wychowana jestem w nieustającym, katolickim poczuciu winy, natychmiast po powrocie do domu zamówiłam dwa większe akwaria dla naszych bojowników. Kasia zalogowała się na forum dla hodowców bojowników i dowiedzieliśmy się, że to prawie jak delfiny są, inteligentne i można wytresować nawet. Będziem cyrk otwierać!