Czy wierzę w możliwości moich dzieci? Czy wierzę w to, że dadzą sobie radę w różnymi przeciwnościami losu? Czy wiara moja jest na tyle silna, że jestem w stanie moimi czynami i słowami zapewnić moje dzieci, że w nie głęboko wierzę? Jeśli tak jest, czy wystarczająco im o tym mówię i czy wystarczająco one o tym wiedzą? Jeśli tak nie jest i wiary we mnie za mało, to czy powinnam ją, trochę sztucznie nawet, poddmuchać? Czy mam trochę na wyrost mówić im, że na pewno dadzą radę, że w nie głęboko wierzę i jestem przekonana, że wszystko się ułoży? Takie rzeczy słyszę z Ameryki! Z amerykańskich filmów, z gazet, z poradników, od amerykańskich nauczycieli i od amerykańskiej pani psycholog. Także od dziesiątek znajomych amerykańskich rodziców, którzy powtarzają swoim dzieciom, że wierzą i są pewni, że zostaną pilotami mimo, że dzieci mają lęk wysokości i wymiotują na karuzeli, że zdobędą mistrzostwo świata w kombinacji alpejskiej mimo, że całe życie mieszkają w Teksasie czy, że będą śpiewkami operowymi, a mówiąc to wciskają sobie do uszu zatyczki.
Ja tak nie potrafię! To dobrze czy źle?
Jeśli jestem zbyt niewierząca w możliwości moich dzieci to pewnie jakoś to zaważy na ich przyszłości. Będą mniej pewne siebie, niechętnie będą podejmować nowe, nieznane wyzwania, sparaliżuje ich strach przed podejmowaniem ryzyka, niska samoocena, problemy w nawiązywaniu kontaktów a stąd tylko krok od ucieczki w narkotyki, w alkohol czy szpital psychiatryczny…
Jeśli jestem zbyt wierząca w możliwości moich dzieci, to pewnie to również jakoś zaważy na ich przyszłości. Jeśli będę upewniać Kasię, że sobie da radę na medycynie, a sobie nie da (bo tak naprawdę to od początku wiedziałam, że mogą być kłopoty – słaba z fizyki i chemii i boi się krwi) to Kasia będzie miała wyrzuty sumienia, że matka tak w nią wierzyła a jej się nie udało. Jeśli utrzymam w wierze Jaśka, że jest w stanie przepłynąć dziesięć długości basenu (ale wiem, że nie jest, bo wczoraj przepłynął zaledwie dwie długości) to się dziecko załamie i pomyśli, że zawiódł moje zaufanie w jego możliwości i potencjał. Niedoszła pani lekarz i niedoszły pływak będą również mieli niską samoocenę, niskie poczucie wartości a stąd tylko krok do ucieczki w narkotyki, alkohol czy szpital psychiatryczny…
Nie mam lub nie manifestuję wystarczającej wiary w swoje dzieci bo boję się, że stawiają sobie zbyt wysoką poprzeczkę, że polegną, że im się nie uda a wtedy będzie im przykro, smutno i ciężko. A dodatkowo będą myśleli, że to czy inne zadanie było do zrobienia bo przecież mama wierzyła, że im się uda, znaczy, że to oni są do kitu a nie zadanie zbyt ciężkie…przecież mama wierzyła…
Stopnie naszych dzieci są dostępne online. System oceniania procentowy, za test można otrzymać na przykład siedemdziesiąt procent ze stu. Potem się przelicza, że od dziewięćdziesięciu trzech procent do stu – dziecko dostaje A i tak dalej. Kasia matematycznym geniuszem nie jest,ale w tym półroczu pracowała ostro i na koniec roku wychodziło jej A. Czekała tylko na wyniki testu z całego półrocza. No i pewnego popołudnia Kasia sprawdza stopnie a tu z testu cyferka 29! Czyli, że 29 procent ze stu. No słabo. Ponieważ jestem po lekturze wielu mądrych ksiąg wiedziałam co powiedzieć zapłakanej Kasi – empatia, empatia i jeszcze raz empatia. Po empatii przyszła kolej na moją złość – bardzo głęboko schowaną – nikt jej nie znalazł. Przyszedł Chris i mówi, że to niemożliwe! Ja na to, że dlaczego nie. Może było bardzo trudne, może się nie skoncentrowała, może nie zrozumiała (a dziecko się nie zapyta przecież bo się wstydzi) może pomyliła plus z minusem…Zaczęłam pocieszać bidulkę i powiedziałam jej, że czasami tak się zdarza, że człowiek ma takie czarne dziury, że nic nie szkodzi, że B również przyjmiemy z otwartymi ramionami. I się pogodziłam delikatnie dziobana przez nieprzyjemne uczucie rozczarowania. Kasi nie przekonały moje pocieszenia i zapewnienia, że nie oddamy jej do domu dziecka. O jedenastej przyszła z płaczem, że źle się czuje, że ma taki słaby stopień i że jest jej przykro. Tym razem szargana poczuciem winy, że może się nie przyłożyliśmy do edukacji dziecka, że może powinna jakieś korki z matematyki, powiedziałam jej to samo co przedtem ale z większym przekonaniem. Kiedy siedziała na moich kolanach, dostałam maila od pana matematyka, że to był trudny tydzień dla niego i przeprasza za pomyłkę. Kasia dostała 29 punktów na 30 możliwych więc to oznacza, że ma dziewięćdziesiąt siedem procent i była najlepsza w klasie.
Kasi uśmiech – bezcenny, a przede mną jeszcze pewnie wiele takich lekcji!
P.S. Janka świeżutki wpis na Capital! Zapraszam!
Nie no…myślałam, że to na filmach, takie pomyłki… Całuj Kasię! Matematyka nie jest zła! Dała jej radę!!
Elu, życie w Garmisch to jeden wielki film 🙂
Bardzo mi się podoba twój blog,przyznam trafiłam przypadkiem „szepty”,ale nowa wersja no nie!!!!!
Violetka, witam serdecznie wśród komentujących. Dziękuję i serdecznie zapraszam!
Hmmm, temat nie jest łatwy (abstrahując od szczęśliwego zakończenia :)))
Czy mówić dzieciom jakie są fantastyczne wbrew temu, co się widzi?
Wiara jest bowiem pewnością, tego, czego nie widzimy.
Ja miałam straszny problem gdy moje dzieci zaczęły chodzić do angielskiej szkoły, bo tu wszystko jest ‚excellent, well done, fantastic’, a ostatecznie ‚good try’. Strasznie mnie to mierziło, bo nie umiem dawać pochwał za to, co zwyczajnie na pochwały nie zasługuje (a mam często wysokie wymagania :)))
Ale … powoli się uczę, bo widzę, jak dobra motywacja wpływa na dalsze postępy. Bo przypominam sobie, jak mnie dołowali nauczyciele.
A więc tak: mówić, że się wierzy, mówić, że trzeba próbować, chwalić, zachęcać, doceniać, ale też rozmawiać i pomagać dokonywać wyborów. Może tę ‚krew’ da się przedyskutować i albo Kasia zmieni zdanie o medycynie, albo o krwi :)))
Ja mam wrażenie, że moi rodzice nie do końca potafili pokierować mnie tak, bym wybrała zawód zgodny z moim charakterem i zdolnościami. I staram się tego unikać w stosunku do moich dzieci. Zachęcam, ale nie wciskam kitów. I staram się obserwować ich mocne i słabe strony.
Ale … tak naprawdę to wszystko jeszcze przede mną 🙂
Ps. ja wbrew temu co wiele osób o mnie myśli nie mam pewności siebie, a widzę, że ludziom, którzy ją mają (w moim przekonaniu to się w dużej mierze wynosi z domu) dają sobie dużo lepiej radę w życiu. Więc … nie wszystko co amerykańskie jest złe ;-D
Fidrygauko, to co piszesz, jakbyś o mnie pisała. Ja też mam wielki problem z chwaleniem, nazwałabym to, za pierdy. Ale tak jak ty, powoli się uczę bo widzę to samo co ty – efekty. Tylko jestem trochę oporną uczennicą życia. I również zgadzam się z tobą co do amerykańskiej pewności siebie. Bardzo mi tego brakuje a wiem, że z odrobiną amerykańskiej pewności siebie byłoby mi dużo łatwiej. Ale ja zgodna jestem dzisiaj…