Najeżam się na nauczyciela w szkole. W domu układam sobie opieprz delikwenta taki, że go w podłogę wciśnie, idę do szkoły i z opieprzu nici. Bo mi taki belfer jeden z drugim powie coś, czego nie doczytałam, nie dowidziałam i już mi jakoś tak głupio i z przygniatającego opieprzu robi się miła rozmowa o pogodzie. Staram się o pracę. Przygotowuję się w domu, wiem co mam powiedzieć, o co zapytać. Staję przed jakimś ciałem dyrektorskim i już mi w ustach zasycha, ręce się pocą i wyrzucam z siebie kilka zdań w czasie teraźniejszym – żeby jakiegoś błędu nie zrobić, a i tak pewnie robię. Co tam dyrektorzy i nauczyciele, pani w piekarni jest dla mnie autorytetem, przed którym łamię się w pół. Kiedy wchodzę i pytam czy w tym, czy owym chlebie jest kminek (nie lubię), pani z pogardliwym parsknięciem informuje mnie, że przecież w chlebie z dziesięcioma ziarnami kminku nie ma – każdy to wie! Nie pomyślę, że wredne babsko. Pomyślę sobie, że pani mądra taka, na stanowisku chlebowym i tak wszystko wie o chlebie i już mi głupio i już się garbię przyciśnięta niewiedzą piekarniczą. Peszy mnie sama obecność takich ludzi, a ich domniemana omnipotencja budzi we mnie lęk i panikę. Nawet jeśli ich obecność jest zrobiona z tektury i gipsu. Między Olesnem a Opolem, w jakiejś ukwieconej wiosce stoi sobie taki policjant gipsowy z wyciągniętym w kierunku nadjeżdżających samochodów gipsowym sprzętem do pomiaru prędkości. Co roku mijam go z pięć razy i wiem, że za przejazdem kolejowym, za domem z pięknym ogródkiem, za zakrętem w lewo i za kościołem będzie stał durny gipsowy policjant. I co? I za każdym razem w żołądku mnie skręca i wiem, że za chwilę się wystraszę . I co? Się wystraszam! Policji boję się chyba najbardziej. Zatrzymana zostałam dwa razy w życiu. Za każdym razem było miło i sympatycznie – raz mandacik za szybką jazdę, a raz upomnionko za przykucnięcie zamiast pełnego zatrzymania się przed znakiem stopu. Żadnej traumy, żadnych złych doświadczeń, a i tak widok policjanta sprawia, że głupieję…dosłownie.
Stoję kilka dni temu na skrzyżowaniu, na światłach, skręcam w lewo. Z tej ulicy, w której lewą część mam skręcić, skręca policyjny pojazd oznakowany w moją właśnie ulicę. Zauważam pojazd, sztywnieję po całości, oczy się wybałuszają, oddech i bicie serca przyśpieszają, a myśli szaleją. „Kierunkowskaz mam, skręcić mogę, nie ma jednokierunkowej. Świateł w Niemczech nie trzeba, ale jakby co – mam. Wczoraj zrobili mi zdjęcie, bo przekroczyłam prędkość, no ale przecież nie mogą wiedzieć ci, z tego samochodu, że ja, to ja. Dzieci pasami zapięte? Nie ma dzieci w samochodzie. Ja pasy mam. Żeby tylko komórka do mnie nie podeszła i do ręki się nie włożyła. Ubezpieczenie opłacone? Za cały rok z góry. Ok, chyba nic na mnie nie mają.” Samochód skręca i przejeżdża obok mnie. Facet przez dwie szyby pewnie poczuł moją panikę, bo spojrzał na mnie z zaciekawieniem. I nagle mi się przypomniało! „Matko święta, kasku nie mam!”
Aniu, też tak często mam. Nie chcę nas tu bynajmniej usprawiedliwiać, ale mam taką teorię, że opisana przez Ciebie przesadna pokora w stosunku do autorytetów to w pewnym sensie cecha narodowa Polaków. Nie wiem, czy ma to związek z czasami, w jakich się w Polsce wychowywałyśmy, czy to po prostu element naszej kultury, ale wiem, że Anglicy tego nie mają. Zapytaj Chrisa, ale mój Antoś sam mi na to kiedyś zwrócił uwagę i od tego czasu zaczęłam tę pokorę u siebie zwalczać. Dlaczego w innych kulturach ludzie potrafią obstawać przy swoim i nie oblewać się potem na widok „ludzi władzy”? Na szczęście wzrastając na Wyspach moje dziatki naturalnie uczą się partnerskiej rozmowy z autorytetami. Pomaga też to, że owe autorytety nie patrzą na Ciebie z góry i w ogóle kontakty międzyludzkie są bardziej nieformalne.
A swoją drogą już dawno się tak nie uśmiałam 🙂
Myślę, że masz rację z tą teorią pokory. Myślę, że dużo w tym winy systemu i kultury, w których wyrośliśmy. Chris wydaje się nie zauważać „władzy” i ta postawa bardzo mi się podoba, ale również zwrócił uwagę, że ja za bardzo podwładna się czuję. Wydawało mi się, że z tym walczę, ale jak widać na załączonym poście nie za bardzo mi wychodzi. A jak ja się uśmiałam kiedy załapałam o czym myślę?!
Aniu, może się źle wyraziłam. Antoś mi nie zwraca uwagi na to osobiście, od lat obcuje z Polakami i ich bardzo szanuje. To była po prostu jedna z jego refleksji na temat naszego narodu, który nawet dzwoniąc do call centre się korzy 🙂 Nawiasem mówiąc, małżonek ma jeszcze więcej ciekawych obserwacji na temat własnej nacji. Muszę go o post gościnny poprosić 😉
Ależ rozumiem…niech by tylko taki Chris za wiele uwag robił..:-)
Kask to kask. Ale czy kierownica byla? 😉
Czy była i czy miała wszystkie atesty?